AA i XX w polskim potoku mysli i (bez)reflaksji
Trzydziestoparoletni Mercedes, klasa kemping, kilka metrów odbrapanego wnętrza z miniłazienką, aneksem kuchennym, sofa... I tyle. Oto przestrzeń sceniczna spektaklu „Emigranci” Teatru Wiczy. To wszystko pod dublińskim i chmurnym niebem, które gości od wielu lat setki tysięcy „europejskich” (1 maj 2004) emigrantów. Zawsze ciekawi mnie to, jak napisałby te sztukę Sławomir Mrożek, gdyby wiedział 30 lat wstecz, że „kiedyś” (tyle, że na pewno) Polska znajdzie sie w Unii?

Publiczność została zaproszona do wnętrza emigranckiego vana prostu z ulicy. Tu ciocia, tam wujek, tam krewna. Jesteśmy „swoi”. Ta „swojość” sprawia, że od tego momentu rodzinnie XX i AA nie mają przed nami tajemnic. Czujemy się jak z wizytą u znajomych. Oto rozmawiają, parzą herbatę, podbierają sobie papierosy i herbatę. Częstują nas (widzów) wódką („Gorzka ŻOŁĄDKOWA” i wadzą się. To wadzenie nie ma w sobie nic z mistycznego wadzenia się Konrada z Bogiem z „Wielkiej Improwizacji”. W „Emigrantach” według Wiczy raz jeden, raz drugi jest górą i „ma rację” tożsamą z absolutem. Skoro wiemy, że absolut jest tylko w gestii czystej idei (Platon), to zdamy sobie sprawę, że obaj muszą ponieść klęskę. Owa klęska tożsama jest z poczuciem niespełnienia i bezcelowości. A jak jest z naszą emigracją? Jaka postawa w nas wygrywa Czytelniku, Czytelniczko? „Robol – robocop”? Czy intelektualista flustrat?
Historia XX (znakomita kreacja Radosława Smużnego) i AA (przejmujący Krystian Wieczyński) przenosi się z kart sztuki Mrożka i kempingowej czasoprzestrzeni („bolesne tu i teraz” z dylematem „więzienie to czy świadomy oddech wolności” na zewnątrz... Na zewnątrz, gdzie wszystko wygląda tak samo. Bo niebo, ziemia, i gwiazdy te same wszędzie. Tak samo jak moralne rozterki i ból samotnej duszy każdego emigranta. Pasożytniczo – symbionalna zależność od siebie XX i AA wcieka kropla po kropli w nasze życie. Z perspektywy emigranta w kilkuletnim już stażem, jak w kalejdoskopie i wielkim skrócie zobaczyłem setki scen i rozmów, których byłem świadkiem tutaj, w Dublinie. Czas zatoczył koło. Emigranci – szczególnie z nad Wisły – wciąż tacy sami. Dokładnie tacy sami. Zawieszeni między tęsknotą a nienawiścią do starych miejsc, pomiędzy udawaniem, że jest „allright” a bólem serca wśród obcych. Ciągle na półpiętrze życia, w wykroku nad przepaścią naszych polskich grzechów, uprzedzeń i przywar... Ciągle „ni tak ani siak” cytując W. Gombrowicza.
Sztuka na dwa ciała i głosy boli. Bolało i mnie. Obserwowałem aktorów, ale w ich twarzach widziałem dziesiątki XX i AA. Z podobnymi problemami, zespołem zachowań i reakcjami na dwa światy „tu i tam”. To przygnębiające, kiedy zdamy sobie sprawę iż obcujemy z realnym życiem na który nie mamy wpływu. Nikt z widzów nie może niczego dodać od siebie. To oczywiste, bo mamy do czynienia z precyzyjnie napisaną sztuką teatralną, która przewiduje tylko dwóch aktorów. Ale – moim zdaniem – podobnie jest z naszymi losami (rolami) emigranckimi. Twamy w ustalonym niezależnie od nas kręgu, którego nigdy nie przekroczymy. Trwamy a wizja powrotu jest mglista jak banalne słowo „kiedyś”.
Radosław Smużny i Krystian Wieczyński grają na emocjach widzów. Bez sztucznych, aktorskich fajerwerków wydobyli ze sztuki Mrożka emocje, ironię i humor przyprawione odrobiną ekspresji podanych w odpowiednich proporcjach. Czekamy w napięciu (mimo, iż znany treść sztuki) do końca... A potem już tylko ból głowy emigranta i zestaw tych samych pytań. Wciąż bez odpowiedzi...

Teatr Wiczy działa od roku 1991. Z miejsca narodzin teatru – Brodnicy – jego założyciele znaleźli swoje miejsce w Toruniu. Po roku 1989 ludzie kultury i sztuki, reżyserzy, pisarze i dramaturdzy uciekają od tematów społecznych. Oczywiście od 20 lat głosi się potrzebę mówienia językiem sztuki i znaków estetycznych o tym co dzieję się z Polakami i wokół nich samych w obolałym, (po)transformacyjnym świecie. Mówi się, ale niewiele „robi się” w tej materii. Po długiej chwili zastanowienia na listę ważnych zdarzeń kulturalnych poświęconych naszym polskim przemianom wpisałbym jedynie „Psy” Pasikowskiego, „Persona Non Grata” Zanussiego, „Gnój” – powieść Kurczoka i twórczość Masłowskiej. Tylko tyle.
I tu ciekawostka. Ideą stworzenia grupy, która przerodziła się w Teatr Wiczy, były przygotowania do widowiska upamiętniającego odzyskanie niepodległości przez Polskę. Od tamtej pory artystycznej drodze Teatru przyświeca jeden cel: „poszukiwanie nowego języka wyrazu scenicznego w celu poruszania istotnych spraw społecznych”. W taki sposób mówi o Teatrze jego założyciel i dusza Romuald „Wicza” Pokojski.
„Sztuka społeczna” ale nie „publicystyka”
Oglądając „Emigrantów” w wykonaniu aktorów Teatru Wiczy wchodzimy w tunel naszych „narodowo – kompleksowych” powiązań. Przez pryzmat aktorów, ich kwestii, dialogów, gestów i rekwizytów widzimy siebie. Na dnie serca ukłucie, jak szpilką niewidzialną. W zakamarku duszy nerwowość i podenerwowanie nieznanego pochodzenia. Jak na taśmie wideo oglądamy znane sceny już scenki i rozmowy z przeszłości. Z Dublina (czytaj: Londynu, Berlina, Paryża, czy Barcelony). Jedna rzecz je tylko wyróżnia od sceniczne partytury pana Mrożka. Realność, czyli mocne osadzenie w naszej emigranckiej epopei bez końca.

Dodany: 2.10.2009 09:10:25 przez Wyspa (3.78)


Pokaż profil plusewaplus
"Emigranci" dziś po 35 latach nabieraja nowych znaczeń w obliczu "polskiego" Londynu, "polskiej" Irlandii czyli zjawiska, w którym emigracja staje się etapem w życiu, doświadczeniem, ale i doznaniem upokorzenia..maja pobrzmiewać tonami zawiedzionych nadziei – jednakowo w latach 70 jak i teraz gorzkich, maja być rozrachunkiem z życiem pokolenia 50 latków, które przeżywając swoje rozterki emigranta widzi kolejne pokolenie, które swej wielkiej szansy upatruje w ..emigracji

Emigrant ma czterdzieści kilka lat i połowa z tych lat była ucieczką, kompromisem, emigracją. Być może to emigrant, który nigdy nie wrócił ze swojej emigracji, a obserwuje już następna falę. Jakże w tym świecie rozczarowań i upokorzeń brzmią słowa współczesnych polityków o cudzie irlandzkim w Polsce, o powrotach nad Wisłę, jak w tym obrazie świata wygląda problem światowej emigracji w obliczu paryskich zamieszek, zamachów w londyńskim metrze czy Nowym Jorku? Tego typu pytania pokazują tragizm zjawiska emigracji – ucieczki przed czymś i pogoni za czymś czego określić się nie da. Emigracja to budowanie wielokulturowego świata, który jednak nie jest tylko walorem naszej rzeczywistości – bywa zakończony tragiczną i krwawa pointą jak w Madrycie czy Paryżu."
a abstrachujac od sztuki : Emigracja to dla wiekszosci mlodych (i nie tylko) nowe lepsze zycie.Mozliwosc dobrych zarobkow i latwiejszego startu dla rodzin..
emigracja..dom.
dodany przez: plusewaplus (4.39)   kiedy: 2009-10-02 21:32:54


Znaleźć punkt odniesienia by dźwignąć siebie
Oto marzenie człowieka, który nieporadnie
Jak dziecko, co uczy się składać pierwsze litery
W bukiety słów, chce zdefiniować siebie

Wydaje mu się, że wie czego chce, czego pragnie
Ale to tylko strzępy reklam telewizyjnych
I odarte z ciężaru ciała dziewczęta z żurnali
Śmieją się uwodzicielsko na pustyni papieru

Wie co dzieje się w kraju i na świecie
Ale to tylko czyjeś słowa i komentarze
Strumień informacji pośpiesznych i jałowych
Bez składu, ładu i kontekstu żywota cywilizacji

Pewny jest tego, iż jest wolny
Ale nie wie co robić, gdy jest sam
Bez szefa, poleceń, komputera, Internetu,
Zmartwień, telefonów, biurka i tłumu

Czasami marzy o tym, że myśli tak po prostu…
I wtedy nawiedza go obraz Pana Cogito

W luksusowej łazience, na dziesiątym piętrze
Szklanego domu wieszcza Stefana
Przyzywa po trzykroć imię Pana Cogito
Raz za razem, trzy razy. Raz, dwa, trzy…

Czeka pięć minut. Przerwa kończy się
Dopija kawę, myje ręce i twarz, wychodzi
Komputer, jakieś słupki, Internet, fotki Dody
Plotki z Interii, Allegro, kilka maili…

I tylko raz pomarzył [krótko], że myśli tak po prostu…
Pan Cogito? – uśmiechnął się człowiek
Kto dzisiaj wierzy w duchy?
Fakt! – pomyślał pan Cogito – Wszyscy grzeszą
Choć sam już Szatan nie wierzy w to, że ciągle istnieje.


T.W. z przygotowanego do druku tomu Nocne Czuwanie - Zgasla Polska
Dodany: 26.09.2009 05:52:12 przez Wyspa (3.78)


Pokaż profil konto_usuniete
Eeeehhh...grzeszny żywot człowieka,ale czym byłoby życie bez grzechu ? ;-)
dodany przez: konto_usuniete (2.50)   kiedy: 2009-09-28 17:35:53
Pokaż profil plusewaplus
Coraz bardziej zatracamy sie w najnowszych cudach techniki,elektroniki..wizualizacje,wirtualne randki..ba nawet Msze Sw.!
wiec coraz bardziej realne sie staje,ze nasze cogito wymiera..i trzeba od czasu do czasu wywolac ducha,aby uzmyslowic sobie,ze mimo wszystko "jestesmy"!
..nawet szatan-powiadasz? eeee to zalezy jakie jest moje "jestem" ?
podoba mi sie!
dodany przez: plusewaplus (4.39)   kiedy: 2009-09-26 20:12:34



W ciągu kilku ostatnich tygodni usłyszałem wielokrotnie (z wielu ust przemawiających z perspektywy największego miasta na Mazowszu), że – tu cytat – „emigranci są bezrefleksyjną masą żyjącą po to by zarabiać pieniądze”. Nie chcę pisać „kto” i „kiedy” i „w jakich okolicznościach” to powiedział. To nie jest istotne. Ważne jest to, że takowe opinie padają, czasami nawet z ust tak zwanych osobistości.
Jako emigrant muszę wypowiedzieć się na ten temat.
Nasze emigranckie wspominanie jest trochę inne. Analizujemy bowiem istotę naszego „emigranctwa”. W 95 procentach (dane opieram na podstawie moich rozmów z rodakami na Zielonej Wyspie) istotą naszej decyzji o przyjeździe tutaj była chęć „czucia się potrzebnym”.
Być potrzebnym to „spędzać czas na robieniu czegoś użytecznego, bo potrzebnego innym” (moja definicja). Chcę tutaj stanowczo zaprotestować wobec określania nas – emigrantów mianem bezrefleksyjnych… Uczciwie pracujemy, tworzymy multi – społeczeństwo z naszymi gospodarzami i innymi przybyszami z zewnątrz, tworzymy stowarzyszenia i ośrodki wsparcia, organizujemy koncerty i wystawy, chodzimy (ci co wierzą) do polskich kościołów… Żyjemy tak jak w Polsce – z jednym wyjątkiem – tutaj jesteśmy potrzebni. Tutaj ktoś o nas dba. Tutaj nie jesteśmy nikomu nie potrzebnym, ba!, czasami wręcz zbędnym balastem…

Recesja, czyli …”inaczej niż w Polsce”

Kryzys ekonomiczny i gospodarczy dość boleśnie obchodzi się z Irlandią. Młode pokolenie dwudziestolatków jest przerażone tym co dzieje się wokół nich:
- Uwierzyli w plastykowe pieniądze i to, że święta trwają cały czas – mówią starsi Irlandczycy, którzy pamiętają jeszcze kryzys z przełomu lat 50 i 60 – tych.
Upadają zakłady pracy, zamykane są małe rodzinne firmy, ludzie tracą pracę. W gronie nowych bezrobotnych jest także pewna grupa Polaków. Wielu z nas jest zrozpaczonych, załamanych, ale… no właśnie – wciąż tu i teraz. W Irlandii. Na Zielonej Wyspie.
Irlandia, mimo recesji i problemów, gwarantuje przeżycie na dostatecznym poziomie:
- Straciłem pracę po pięciu latach – mówi Adam Leśniewski, 43 – letni pracownik budowlany, który przyjechał tutaj z całą rodziną. – Dostajemy zasiłek, parę dodatków i pieniądze z Child Benefit. Czasami trzeba na to długo czekać, ale wreszcie jest. Kocham Polskę, ale musiałem wyjechać. Czy pan redaktor uwierzy, że czasami brakowało jedzenia, kiedy bez stałej pracy nie mogłem złapać żadnej fuchy? Wk… mnie opinie tych mądrych z Internetu, że jesteśmy „śmieci”! Jestem Polakiem i będę zawsze. Jako mąż i ojciec jak powinienem się zachować – zostać tam albo wrócić teraz i nie mieć nic, czy patrzeć że jako rodzina żyjemy?...

Nieliczni moi znajomi, którzy zdecydowali się na powrót do kraju, wszyscy, jak jeden mąż, żałują tej decyzji. Z rezygnacją w głosie i sporą dozą załamania relacjonują przez co przeszli w czasie tak zwanej „po – emigranckiej aklimatyzacji”. Nieprzyjemni urzędnicy, zawiść, kłody pod nogi, słabe zarobki, wreszcie świadomość, że „nikogo nie interesuje twój los i co się z tobą stanie”. Kilku z nich już wróciło. Część ma zamiar to zrobić po świętach Wielkiej Nocy.
O co więc chodzi z tym określaniem nas jako tych gorszych, bo „bezrefleksyjnych”. Ale refleksja towarzyszy nam – emigrantom w każdej chwili. Refleksja o naszej Polsce. O kraju, w którym znowu dzieją się dziwne rzeczy. O Ojczyźnie w której coraz to nowe ekipy rządzące nie wiedzą jak tę władzę spożytkować by było lepiej. Bo jak inaczej określić fakt niewykorzystywania środków z Unii Europejskiej? Bo jak inaczej nazwać informację o tym, że pod koniec roku może zabraknąć pieniędzy na wypłatę rent i emerytur, nie wspominając o nakładach na szkolnictwo, bezpieczeństwo i służbę zdrowia. Z jakim smutkiem oglądałem obrazki z akcji protestacyjnej polskich policjantów w ubiegłym tygodniu, które z lubością pokazywała stacja Euronews w dziale „Bez komentarza”?
- Lepiej przetrwać kryzys tu – powiedziała mi pani Maria, która samotnie wychowuje trójkę dzieci i pracuje na pół etatu jako sprzątaczka w jednym z dublińskich szpitali. – Ktoś mnie docenia i mam pracę. W Social też pomagają jak mogą. Szukam pracy, dzieci najedzone i ubrane, mamy gdzie mieszkać i jeszcze pomagam skromnie moim rodzicom emerytom – dodaje. – Panie Tomku, Polska to mój kraj tylko wciąż czeka na swego gospodarza. Gdy się znajdzie i poukłada jak trzeba każdy tam znajdzie miejsce dla siebie. Mam nadzieję, że ja też…

Tomasz
Dodany: 26.09.2009 05:50:30 przez Wyspa (3.78)




Oto siedzę sobie w irlandzkim pubie, piję kawę z whisky a za oknem podziwiam popołudniowy tłum na dublińskim Grafton Street.
Życie jest dziwne.
Oto ja, z krwi i kości Słowianin ze wschodu wrastam w materię Celtów i Wikingów. Po co i dlaczego? Nieistotne. Nieważne. Bez znaczenia.
Życie jest dziwne, jak szklanka do połowy pusta a w połowie pełna, jak spowiedź bez żalu za grzechy – więc po co???, jak myśl wielka, którą przegania małostka o musze, którą trzeba spędzić z czoła.

Obudziłem się z potwornym bólem głowy. David przesadził i z muzyką i trunkami. Wiśniówka z colą, niby niewinny drobiazg a potrafi zamieszać i zaszumieć tu i ówdzie. W sercu celtyckiego Dublina Polacy i ich fobie i sny o potędze, smutek i euforia, żal za grzechy swoje i cudze (jak to w naszej naturze) i nietzscheanizm w najczystszej, spirytusowej formie.
Wyjrzałem za okno. A tam bez zmian. I dźwigi, i brudny mur Diageo po drugiej stronie rzeki, i magazyn mebli, i smętny, postrzępiony bilboard i deszcz – absolut i prawda wieczna w tym kraju.

Zgaduję o co chodzi człowiekowi, która szuka własnej tożsamości w innym miejscu, niż jego dom rodzinny. Tak, tak, tak, tak... Sekundnik odmierza pośpiesznym oddechem kolejne porcje czasu utkane z nadziei, że tak trzeba. A nie inaczej. Praca i marzenia, spełnienie i nieprzespane noce, radość z uczciwie (lub nie) zarobionych pieniędzy i gorycz rozpamiętywania rozstań, z tym co stanowiło sens każdego dnia gdzieś tam, na Wschodzie.

Zastanawiam się jak mogły smakować usta Molly Mallone? Były słono – wyuzdane, przetykane powiewem klaskających o siebie w koszu ryb, czy może wręcz przeciwnie. Różane i słodkie, niewinne i nieśpieszne... Molly, piękna Kobieto. Ubóstwiam dotykać Cię wzrokiem i chłonąć Twe piękno zaklęte w spiż a może brąz. Nie mogę tylko ścierpieć obsesyjnej myśli, że – być może – miała głos jak większość cór tej ziemi. Lekko przybrudzony, basowy, brzmiący jak dopiero co rozgrzewane przez muzyka organy Hammonda.

Praca i z pracy. Tramwaj zwany pośpiechem, trzyminutowy spacer, klucze, drzwi wejściowe, winda, albo schody, zamek, buty w przedpokoju, toaleta, kawa i papieros w oknie, porcja tekstów do napisania, papieros i kanapka, kąpiel, papieros, muzyka, coś U2, szybki sen między 14.00. a 16.00, budzik, łazienka, natrysk, biała koszula, laptop w teczce, tramwaj, praca, 12 godzin. Potem tramwaj zwany pośpiechem, trzyminutowy... I tak przez tygodnie, miesiące i lata... Praca i z pracy...
O co chodzi? Czy taki los chciałem sobie sprawić? Czy to jest to o co tak zabiegałem?

Nieśmiałe tak w głowie nie brzmi zbyt optymistycznie i radośnie. A jeśli, to wszystko jest na niby. Bo jeśli to wszystko jest na niby i tylko w mojej głowie, to co z tym co jest jeszcze mniej wyrazistsze i prawdziwe? Radość z transferopowanych pieniędzy do najbliższych, którzy kojarzą Cię już tylko z żółtawym świstkiem z banku, albo sms-em z podanym kodem i sumą.

Gra w skojarzenia. Dobra jak każda inna. Gra. Kojarzę przeszłość z wyimaginowaną przyszłością, jak zbitka dwóch kart podczas karcianej wojny, jak puzzel, który nie pasuje do reszty, jak majonez do ciasta z serem na słodko.
Skojarzenia. Wczoraj – tam. Dziś – tu. Tam ból serca i ciała – bezwład i beznadziejność. Tutaj – ból duszy i miliony myśli na minutę po pracy. Bo tam jest inaczej niż tu. Bo tu jest zupełnie inaczej niż tam. A tam to tu, tyle, że tylko na dnie skołowanego serca, czułego na błysk wspomnień, nawet tych zimnych i niedobrych. Moja tamtość zwycięża po zmroku. Zmrok skrada się zimnym wiatrem od morza i odgłosem wielojęzycznego tłumu w apatramentowcu. Na ulicach wszystkie kolory tęczy. Co mnie to obchodzi? Tyle co śnieg z zeszłego roku, którego nawet nie widziałem. Tyle co pierwszy deszcz dziś o świcie, który zmył z mojej twarzy resztki snu o jabłkowym sadzie moje babci, gdzieś na Zamojszczyźnie. Tyle co niedopity drink. Tyle co czyjaś obietnica, która nie spełni się, bo zgubiłem jej numer telefonu.
Nadzieja nigdy nie oddzwania. Może to i lepiej. Spełnienie zamienia się w niedosyt, kiedy meta jest startem do nowego wyścigu.

Nocna zmiana, gdzieś w IFSC. Minuta drąży godziny, godziny przepełniają doby. Licznik bije a spełnieniem payslip i przelew w piątek, tuż po północy.
Odpisuję na kolejnego sms – a, piję sto drugą kawę i myślę o wiośnie na Zamojszczyźnie. Pewnie już drzewa wiśni obsypane kwiatem, oziminy coraz weselsze zielenią a moje siostrzenice bardziej rozbrykane.
Dopiero z perspektywy 2,5 tys. kilometrów możesz docenić proste i małe rzeczy, których brak dokucza jak drzazga za paznokciem albo odrobina mięsa między zaułkami zębów. OK – powie mi ktoś – wracaj tam i rozkoszuj się tym. You very welcome!
Prawda jest też i taka, że małe i święte rzeczy – jak wiosna na Roztoczu – przesłaniają rzeczy brudne i – powiedzmy sobie – większe. Kocham historię, ale jako żywy człowiek nie chcę być pogrzebany za młodu. Nigdy też nie kochałem się w inkwizytorach. Zostało mi to po lekturze „Imię róży” i wiersza Miłosza „Campo di Fiori”.
Wiosna, ta wiosna nad Wisłą, pachnie stosem palonych wyznawców mimowolnych poprzedniej religii i bigoterią katów. Cromwell, Robespierre, Che... Kaci zawsze zmieniają się w ofiary. To tylko kwestia czasu. Czas jest cierpliwy.

Gołębie nie znają litości. Szczególnie te dublińskie. Jak kamikadze stawiają czoła tramwajom i pstrzą głowy panteonu zasłużonych Irlandii. Oczy Parnella, włosy Daniela O’Connella, ręce i twarz Larkina.
- To jest demokracja, Przyjacielu! – śmieje się do mnie James, rubaszny młodzieniec z ognistymi włosami – Prawdziwa. Każdemu po równo i nie ma bohaterów...

Liffey. Z pozoru totalny, chemiczny, cuchnący ściek. Z pozoru, bo o zmroku to najbardziej romantyczna rzeka w tej części Europy. Kocha wszystkich. Imigrantów śpiących na ławkach rozstawionych na promenadzie wzdłuż jej brzegu. Jej szept i niemrawy plusk to muzyka dla całujących się par, głównie z Europy środkowo – Wschodniej. Liffey tuli do serca i narkomanów i zmarznięte prostytutki, szukających wrażeń wyrostków i stare, rumuńskie babcie sprzedające niepotrzebne nikomu magazyny. Siadam na ławce a pod nią znajduję jabłko. Soczyste, czerwone, dorodne i z małym liśscikiem przybitym szpilką. „Byłam zbyt blisko – Ty też.” – czytam.
Podpisano: Twoja Nostalgia.
Jabłko zjadam. Liścik chowam do kieszeni.
A Liffey płynie i cuchnie, faluje i wzbudza wymioty. Kochającej się na ławce obok parze Rosjan to nie przeszkadza. Mi też. Naprawdę bardzo ładna i zgrabna dziewczyna. Ta Rosjanka...

Wielkie jajko z czekolady wędruje do pudła. Córa Julka powinna być w pełni uszczęśliwiona, zwłaszcza, że jajko – kwokę otacza aż jedenaście małych jajeczek – kurcząt w czekoladzie i truflami w środku. Wielkanoc. Kolejne święta bez mojej małej córeczki... Aby nie myśleć zatopię się w pracy – jak to zwykle. Nie myśleć, przepatrzeć, przepracować, przegadać, przepatrolować, przeraportować, przejść do porządku dziennnego.
- święta to stan ducha, nic więcej! – powtarza mój pogański kolega – Ot, zwykły dzień oznaczony na czerwono w kalendarzu. Tylko tyle.
Dodany: 29.11.2008 06:34:34 przez Wyspa (3.78)


Pokaż profil plusewaplus
juz kiedys czytalam Twoj blog..wczoraj go sobie przypomnialam..bardzo jestem pod wrazeniem
dodany przez: plusewaplus (4.39)   kiedy: 2009-09-21 19:17:50
Pokaż profil milord
Taaak. Liffey.
"Siedzę nad rzeką i oczy mnie pieką
I siedzę sam i tak śpiewam
Że nie ma lepszego lekarstwa na ból
niż mała butelka whisky
wypijasz taką i już jesteś król
rzeczywistości przebłyski"
november 2001
dodany przez: milord (4.41)   kiedy: 2009-02-13 07:02:05

Poświata

Chcę inaczej

Bez telefonu
Laptopa
Internetu
Telewizyjnych sensacji

Chcę Ciebie

Bez pośpiechu
Szumu godzin ściśniętych
W planie zajęć
I mijania w drzwiach

Chcę Siebie

Bez podniesionego ciśnienia
Ciągłego strumienia świadomości
Lawiny rachunków i przelewów
Pogoni za dyżurami w pracy

Nasze życie to tunel bez świateł
Szukam cieni na ścianach
By wierzyć, że istnieje
Odbicie nadrealności
Dodany: 29.11.2008 10:14:44 przez Wyspa (3.78)


Pokaż profil plusewaplus
...czytam kilka razy i wciaz sie zastanawiam skad ja to znam?!!..
.i eureka!! - poprostu kiedys ,kiedy to czytalam bardzo mi sie podobalo!! !wiec musialam zapamietac;)
pozdrawiam!
dodany przez: plusewaplus (4.39)   kiedy: 2009-09-23 22:33:06
Pokaż profil ewa555
podoba mi sie i czuje wielki niedosyt -wciaz czekam na wiecej :)
dodany przez: ewa555 (4.50)   kiedy: 2009-09-23 19:40:11


Więcej:    
1
O Mnie
Pokaż profil Wyspa
Wyspa (3.78)
mężczyzna, lat 2024, Dublin, Irlandia
Muzyka, literaturopoezja, przemyślenia i dziwności, neurotyczne objawy przemieszane z realno-witalnym szczęściem chwili... Chwile i chwile...



Ostatnie Komentarze


Poprzednie Wpisy


Kto Obserwuje Tego Bloga?

Blogi innych użytkowników
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil