Oblana jedwabiem kroczyła pewnie. Stanowczo. Dwudziestopierwszowiecznie.
Wysoka szpilka z gracją ścigała się z drugą. Stuk. Stuk. Stuk.
A miękkie wahadło bioder pod dyktando obcasa: w prawo, w lewo, w prawo.
On w półhipnozie czekał cierpliwie. Oczy błyszczały, palec gładził spust.
Gdy światło zgrało się z kołysanką bioder - pstryk! Zrobił jej zdjęcie.
W skupieniu oprawiał ją w ramki codziennie.
Drewniane. Z papieru. Z twardego metalu.
W poniedziałek, wtorek, środę no i czwartek.
Nastała niedziela - boży odpoczynek.
Zdjęcie schował do szuflady przekręcając kluczyk.
Do twarzy jej było bez ramki.