sytuacja ekonomiczna, bezsilność i moje własne uziemienie.
Oraz to, że po wielomiesięcznych próbach znalezienia rozwiązania, szansy na normalną pracę już właściwie nie widzę.

Brakuje mi pomysłów na "co dalej?"...
Dodany: 25.11.2010 01:52:44 przez maszka (4.48)


mam jakiś - energetycznie słabo, finansowo jeszcze gorzej, w kwestii planów - klapa, na polu poszukiwań pracy - bez sukcesów. Wygląda na to, że muszę się zadowolić przeciętnością kolejnych dni i przeczekać ten - chwilowy, mam nadzieję - brak pozytywnych bodźców.

Jakby tego było mało, z zakamarków wychodzi widmo ex-Małżonka, powracające wraz z przygnębiającą wieścią o śmierci naszego psa. Silna jestem, więc się nie daję porwać jego smutkowi, czarnej beznadziei, której nie umie się wyrwać. Upewniam się tylko, że nic się nie zmieniło, że dla niego czas jakby się zatrzymał oraz - że nie potrafię mu pomóc.

Tydzień wcześniej kończę sesje z moją kochaną Frances, ale światełko, które zapaliła w ciemnościach półtora roku temu, płonie teraz jasno i trudno mi sobie wyobrazić, by rzeczywistość, nawet szara, brudna i surowa mogła je zadławić.
Może dlatego pozwalam sobie przepłakać pół dnia - w końcu to nie łzy żalu, ale zwykłego ludzkiego współczucia.
Dodany: 28.10.2010 12:17:52 przez maszka (4.48)


ja wpadam jak zwykle spóźniona i na miejscu dowiaduję się, że jestem świadkiem. Nic więc dziwnego, że na mnie czekają. Potem płaczę jak bóbr, nie mogę się powstrzymać, gdy dzieciaki przysięgają sobie miłość do końca życia. Uważam, by łzy nie kapały na podpisywany przeze mnie dokument i by nie było widać ich na zdjęciach. Skoro cywilny tak mnie wzrusza, co będzie w kościele w Polsce - ze świecami, muzyką, białą suknią i całą tą "świętą" oprawą?

Nie wierzę w trwałość przysięgi małżeńskiej, choć wszystkim tej trwałości życzę. Wierzę, że przyrzeczenie to ma wagę w momencie składania, ale my się zmieniamy, zmieniają się okoliczności, zmienia się życie. Kolega wyznał mi kiedyś, że wszystkim młodym parom życzy w duchu, by rozstawały się w przyjaźni. Może nie jestem aż tak cyniczna, ale stuprocentowa pewność, że razem do grobowej deski zwiększa szansę na ból i rozczarowanie, a tych nikomu nie życzę.

Ale choć dla mnie każdy radosny ślub ma w sobie smutną nutę, wciąż cieszę się szczęściem tych, którzy go celebrują. Może i ulotne to szczęście, ale chwila jest piękna, niech więc trwa jak najdłużej.
Dodany: 23.10.2010 11:45:18 przez maszka (4.48)


tak generalnie, choć ładnie dzieli mi się to "branie" na bloki.
Jesienną odnowę biologiczną czas zacząć, oczyścić z wakacyjnego folgowania sobie, lenistwa i skutków łakomstwa. Poruszać się więcej, bo pracowej bieganiny organizm do niej przyzwyczajony już nie zauważa.

Ale i "posiedzieć" więcej potrzebuję, by dobrostanu przywiezionego z kursu medytacyjnego nie utracić. By go utrwalić i rozwinąć wręcz. By pożytek mieć z niego większy.
Nad rutyną codzienną popracować. I dietą.
Ale nie tylko.

We śnie umiera mi dziadek. W moim śnie, na szczęście. Wybudzona, długo nie mogę zasnąć, bo strach usztywnia mi mięśnie, a wyrzuty sumienia nie dają głowie przestrzeni. No bo znowu to samo. On tam, skazany na samotność, ja tutaj - telefon odkładająca z dnia na dzień. A jeśli jest już za późno?
Ale nie jest. Rano okazuje się, że wszystko w porządku, powiedzmy - w takim na jaki starość pozwala. To tylko ostrzeżenie, dane samej sobie, by więcej uwagi poświęcić sprawom naprawdę ważnym.

Na małym ekranie Smarzowski w dwóch swoich odsłonach - "Weselu" i "Domu złym". Wszystkim, którzy nie boją się konfrontacji z przerażającym, acz prawdziwym wycinkiem polskiej rzeczywistości - gorąco polecam.
Dodany: 11.10.2010 02:15:57 przez maszka (4.48)


kolejne wydarzenia, zmiany mniej lub bardziej istotne - w efekcie pewnie wszystkie na lepsze.

Przeprowadzka - życie już tylko we dwoje; dom duży, jasny, oczekujący gości. Miłość w nim i sporo radości - jakby właśnie tej zmiany było nam trzeba, by uczynić naszą relację pełniejszą.

Z pracą krucho. Coraz kruszej. Pewnie nie jesteśmy wyjątkami; mniej w nas gniewu, więcej prób akceptacji. Uczę się spokojnie przyjmować złe wydarzenia. Mają swoją przyczynę, mają też i cel. Staram się w niego wierzyć.

Wakacje. Dwa oddalone od siebie tygodnie - jeden w Sopocie, drugi we Włoszech. Tak różne, oba radosne i wypełnione po brzegi. Oba uczące o prawdziwych wartościach, napełniające jasną energią optymizmu. Oba niezapomniane.

Jesień. Już jest - z całym bagażem wspomnień, kocami i ciszą. I Przyjaciółmi powracającymi - dosłownie i w przenośni. Z ciepłem ognia w kominku i obiadami przy muzyce. Z nową przestrzenią, z nowymi ścieżkami.
Będzie radosna - postanawiam sobie. - Cokolwiek się wydarzy.
To będzie dobra jesień.
Dodany: 5.10.2010 02:01:21 przez maszka (4.48)


jednak spędziłam urodziny, w hrabstwie, gdzie owoce morza pachną najpiękniej, a język, którym posłujują się tubylcy tylko w minimalnym stopniu przypomina angielski. Tego dnia wspinaliśmy się na Slieve League - a od powietrza i oceanu w dole, aż dech zapierało i kręciło w głowie

W cztery dni pokonaliśmy w sumie tysiąc kilometrów i sześć hrabstw, a niebieska rakieta sprawiła się przy tym nienagannie. Poza wspomianymi klifami, "prawie" zdobyliśmy Ben Bulbena. Przeszkodził nam konflikt między farmerami a miastem Sligo przez który najwygodniejsza droga w kierunku szczytu zostala zamknieta. Zdecydowaliśmy się pójść inną, trudniejszą, ale niestety nie byłam przygotowana na ten akurat stok i poddałam się pod samym prawie szczytem. Cóż, i tak było pięknie

Poza tym odwiedziliśmy wyspę Achill z jej skalistym, dzikim wybrzeżem i małe, zapyziałe portowe miasteczka; wędrowaliśmy rozciągnietymi nad oceanem wzgórzami, zdzieraliśmy buty, chłonęliśmy przestrzeń i powietrze, cieszylismy się łaskawą wyjątkowo pogodą.
Było wspaniale.

I nawet powrót nie bolał tak bardzo, choć w deszczu, choć do wieczornej pracy, choć chciałoby się jeszcze. W drodze zastanawialiśmy się, którą kolejną irlandzką górę spróbujemy zdobyć następnym razem.
W końcu lato idzie
Dodany: 14.05.2010 01:54:31 przez maszka (4.48)


to coś nowego. W poszukiwaniu pracy sięgnęłam po ostateczność, czyli weszłam drugi raz do tej samej rzeki. Nie żałuję jednak, przynajmniej na razie. Praca w hotelowej restauracji jest męcząca, czasem stresująca, ale wśród ludzi, a to odpowiada na jedną z podstawowych moich potrzeb.

Nie siedzę już całe dnie w domu, więc i energia we mnie inna. Zmian mi się chce. Różnorakich. Powietrza, działania i sensu. Ponieważ tak mało mam teraz wolnego czasu, każda godzina jest na wagę złota. Komputer właściwie poszedł w odstawkę. Wróciła joga, dieta oczyszczająca i lepszy nastrój. A w ramach celebracji kolejnych urodzin zmieniłam fryzurę i zaplanowałam czterodniową podróż po połnocno-zachodniej Irlandii. Trzydzieści sześć lat skończę w Sligo. Albo w Donegalu. Zobaczymy, gdzie tego dnia wyląduję
Dodany: 6.05.2010 06:23:49 przez maszka (4.48)


wkrada się niepostrzeżenie między kolejne ogłoszenia wyczytane, życiorysy wysyłane i oczekiwanie na telefon od potencjalnych pracodawców. Czyli we wszystko to, co aktualnie oznacza działania nieskuteczne. Takie czasy.

W ramach zrywu gospodyni uczyniłam żurek, nafaszerowałam jajka i... to wszystko. Święta bowiem mam w tym roku jednodniowe i celebrować będę je JUTRO. Zaś w niedzielę rano umykamy tradycjom wszelakim, uroczystym śniadaniom i modlitwom nad barankiem, pakujemy w niebieską rakietę rzeczone jaja i buty do wędrówek, i ruszamy na południe. Powód? Jeszcze ręce me i nogi pamiętają trudy bożonarodzeniowych przygotowań.
Tym razem pas.

Gdzieś w ferworze zmagań z rzeczywistością odnajduje mnie wiadomość, że jednak się rozwiodłam. Ból fantomowy ustępuje uldze.
Czyżby jednak wiosna?
Dodany: 2.04.2010 10:04:59 przez maszka (4.48)


chaotyczny, nierówny - dni dobre przeplatane z tymi, które chciałam spędzić pod poduszką.

Rozwiodłam się. Chyba. Na odpisie aktu ślubu widniało inne nazwisko, niż to które noszę. Zdobycie nowego dokumentu zajęło mi dokładnie dziesięć minut, ale oddaliło orzeczenie sądu o dwa tygodnie. Nie muszę być obecna.
- Ale nie będzie żadnych niespodzianek? - pytam Wyskiego Sądu.
- A tego nie mogę pani powiedzieć - sędzina się śmieje, więc trochę się uspokajam. Wystarczy tych nerwów.

Małżonek robi mi na koniec bezcenny prezent: nie pojawia się na rozprawie. W ogóle nie przyjeżdża do Polski. Nie czyni to jednak przesłuchania łatwym, choć nie chcę wyobrażać sobie jakby wyglądało, gdyby siedział na przeciwko.
Znad stołu sędziowskiego padają pytania obdzierające mnie ze skóry. Jeszcze dwa dni później nawet dotyk powietrza boli.

Zima. Niezbyt mroźna, ale zaskakująco biała. Ja w półbutach i pożyczonym swetrze - taka zima w marcu? W dniu odwilży brodzimy po kostki w snieżnym błocie. Chcę już wracać.

Ale też spotkania z przyjaciółmi, których mi tak tu brakuje. I dziadek, którego udaje się oddać w ręce lekarza. Wreszcie rodzina Kolegi, prawdziwa, kipiąca życiem i miłością; rodzina, którą przywłaszczam sobie bezwstydnie, jako rekompensatę deficytu kontaktów z moimi ukochanymi bliskimi.

Jak mozaikę w bieli ten wyjazd zapamiętam: łzawo-śmieszną, w odbiorze niełatwą. A teraz wylądować szybko mi trzeba. Nowe wyzwania czekają...
Dodany: 19.03.2010 11:35:38 przez maszka (4.48)


Do Polski, znaczy.
Uprzejmie proszę trzymać za mnie kciuki, bo nie zapowiada się wyłącznie fajnie
Dodany: 4.03.2010 12:30:29 przez maszka (4.48)



Więcej:    
1
O Mnie
Pokaż profil maszka
maszka (4.48)
kobieta, lat 49, Limerick, Irlandia
pozostalości po myślach nietrwałych



Ostatnie Komentarze
Pokaż profil
prosty11 (3.91) dodał(a) komentarz do wpisu przeraża mnie
ostatnio


Poprzednie Wpisy


Kto Obserwuje Tego Bloga?

Blogi innych użytkowników
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil