Mieszkaliśmy wtedy w dwupokojowym mieszkaniu, na drugim piętrze. Sypialnię mieliśmy w mniejszym pokoju, usytuowanym na rogu budynku i posiadała ona dwa duże okna, na każdą ze ścian bloku. Jedno z nich skierowane było na wschód, a drugie na południe. W bezchmurne dni mogliśmy obserwować słońce wschodzące w lewym oknie i przemieszczające się w nim coraz wyżej, aż w końcu przechodzące do prawego i osiągające zenit w prawej jego części. Do mementu urodzenia się dziecka było dla nas swoistym budzikiem, gdyż nie posiadaliśmy tam zasłon. Po jego urodzeniu, funkcję tę przejęło właśnie ono.
To był zwykły, zimowy dzień, ale nasze, małe dziecko nie dało nam spać przez większość nocy, więc wstaliśmy dość mocno zmęczeni i niewyspani. Dodatkowo moja żona nie mogła go karmić piersią ze względów zdrowotnych, co odbijało się na jej dobrym samopoczuciu. Narzekała na bóle biustu i uparcie twierdziła, że dziecko, które nie ssie cyca nie będzie tak zdrowe, jak gdyby to robiło. Tak czy inaczej trzeba było wstać, gdyż ja musiałem jechać do pracy, bo miałem akurat dyżur. Pracowałem jako taksówkarz w jednej z warszawskich korporacji i dyżury miałem sześć dni w miesiącu.
Po zjedzeniu śniadania, zostało mi jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia dyżuru, więc spytałem żony czy nie pójść do sklepu i czegoś nie kupić.
- W zasadzie tylko chleb i mleko – odpowiedziała zmęczonym głosem, zastanowiła się i po chwili dodała – Chyba, żebyś zdążył do apteki to mógłbyś kupić ten, no... – Szukała w pamięci odpowiedniego słowa, drapiąc się w czoło – zapomniałam nazwy, ale to nazywa się podobnie jak ten rządzący na Kubie.
- Słucham? – Zacząłem pełen zdziwienia, lecz za chwilę ryknąłem śmiechem i dokończyłem pytanie – Co ty mi chcesz zrobić?
- Nie tobie, tylko sobie – wyjaśniała, będąc pełną powagi i nie rozumiejąc z czego ja zacząłem się śmiać.
- No wiesz – kontynuowałem w tym samym tonie – Na Kubie rządzi Castro, więc ja nie wiem, co ty chcesz żebym kupił.
- Hahaha. Nie o to mi chodziło... – Mówiła, zaśmiewając się. - A jak się mówi na takiego, który w ten sposób rządzi?
- Jeśli o to chodzi, to dyktator?
- No właśnie – przypomniała sobie zapomniane słowo, rozumiejąc całą ironię sytuacji – Chodziło mi o laktator.
- Aha – Dopiero teraz dotarł do mnie sposób jej rozumowania – Czyli ty chciałaś laktator, a zaczęłaś tak, jakby chodziło o urządzenie do kastrowania.
- No nie, chyba będziemy chcieli mieć jeszcze jedno dziecko – mówiła, cały czas się śmiejąc.
- O tym pomyślimy później... Czyli chleb, mleko i laktator?
- Tak, resztę mamy.
Wyszedłem do sklepu, potem do apteki, kupując co trzeba i chwilę później pojechałem do pracy.
Stanąłem w okolicy domu i czekałem na zlecenie. W ciągu kilkunastu minut je dostałem, więc ruszyłem, podjechałem we wskazane miejsce, zabrałem klientkę i zawiozłem ją na Żoliborz, czyli tam gdzie chciała. Potem miałem kolejne i kolejne, z krótszymi lub dłuższymi czasami oczekiwania między nimi. W końcu zrobiła się mniej więcej jedenasta przed południem i stojąc na Woli dostałem zlecenie na ulicę Elekcyjną przy szkole. Ruszyłem, podjechałem na miejsce i zobaczyłem, że jest tam jakiś mężczyzna, ale zamiast stać w miejscu, chodzi w kółko. Stanąłem jakieś pięć metrów od niego, nie wiedząc czy to mój klient. Miałem zamknięte szyby, bo w końcu był koniec grudnia. Mężczyzna podszedł do samochodu i zamiast wsiąść do środka, stanął od strony kierowcy i zapukał w mają szybę. Otworzyłem ją.
- Dzień dobry panu – zaczął wyciągając w moją stronę prawą rękę – Antoni Kowalski – przedstawił się.
Zdziwiłem się nieco, bo kto podchodzi do taksówkarza i się przedstawia, podając rękę? Kontynuowałem jednak jego rozpoczęcie, a po nazwisku wywnioskowałem, że to mój klient.
- Andrzej Gryko – także mu podałem dłoń.
- Jak panu mija dzień? – Pytał, cały czas mi się przyglądając.
- A dobrze, spokojnie. Mogłoby być więcej zleceń, ale nie narzekam.
- A ma pan trochę czasu? – Ciągnął, nie spuszczając ze mnie oka.
Nabrałem trochę podejrzeń, że to może być gej, spodobałem mu się i stąd mi się tak przygląda. Natychmiast na myśl mi przyszło coś podobnego, gdy właśnie homoseksualista mnie podrywał, będąc przy tym dość natarczywym, a że nie lubię takich sytuacji, to wolałem mieć oczy otwarte.
- No, w zasadzie mam. To zależy jeszcze o co chodzi, bo mam dyżur – patrzyłem na niego nieco podejrzliwie.
- A nie chciałoby się panu gdzieś przejechać?
- No... – Zastanawiałem się skąd takie pytania, bo wyglądało to przynajmniej dziwnie. – W zasadzie jestem w pracy, a gdzie miałbym jechać?
- Pod Węzeł Marsa – odpowiedział przestępując z nogi na nogę.
- Czemu nie – pomyślałem zacierając dłonie, bo wydawało się to być niezłym kursem, ale jednocześnie zachodziłem w głowę o co może chodzić.
- Tylko widzi pan... – Przestał mi się na chwilę przyglądać, spojrzał gdzieś w bok, po czy znów skierował na mnie wzrok i dokończył – a nie wykonałby pan dla mnie jednej usługi?
Po tych jego słowach przestałem go podejrzewać o homoseksualizm, a zacząłem mieć obawy o swoje bezpieczeństwo, bo w końcu jaką usługę mógł wykonać taksówkarz? Od razu w głowie pojawił mi się scenariusz, że będę kogoś śledził, gdyż już kilkakrotnie miałem takie właśnie zlecenia. Pamiętam jak mniej więcej rok wcześniej zamówiła mnie pewna młoda dziewczyna, kazała podjechać pod biuro swojego faceta, a potem, gdy wyszedł i wsiadł do swojego samochodu, mieliśmy za nim jechać. Jeździliśmy dobre dwie godziny, starając się pozostać niezauważonymi. Najpierw byliśmy pod jego fitness klubem, potem podjechaliśmy pod supermarket, a na końcu podążyliśmy za nim pod dom jego przyjaciela. Może i tym razem będzie podobnie? – Pomyślałem.
- To zależy jakiej. – Mówiłem i tym razem to ja przyglądałem mu się z niezwykłą uwagą. - Jeśli to coś bardzo nietypowego, to będę zmuszony odmówić, ale generalnie jestem otwarty na propozycje – mówiłem powoli i wchodziłem w to tajemnicze zlecenie, uważając na każde swoje słowo. – Tyle, że musi pan pamiętać, iż mam dyżur i nie mogę zbyt dużo czasu panu poświęcić.
- No, bo sprawa jest taka, że dziś rano zamknąłem żonę w domu i ona nie może wyjść, więc dałbym panu klucze od mieszkania i pojechałby pan ją otworzyć – mówił pełen wstydu, jednak cały czas mi się przyglądając.
- Aha... – dotarło do mnie, że to zlecenie jest naprawdę nietypowe, jednak dziwiłem się trochę i spytałem. – A ona nie może sama tego zrobić?
- Nie, bo mamy taki zamek, że jak się go przekręci na dwa spusty od zewnątrz, to nie da się otworzyć od środka – wyjaśniał, pełen zmieszania – dam panu dodatkowo dziesięć złotych za tę usługę.
- Ok, mogę to zrobić, tylko musi pan dokładnie wyjaśnić jak mam dotrzeć pod drzwi.
- Podjedzie pan do budynku, zaparkuje i wejdzie pan wejściem A. Z tym, że musi się pan skierować na prawo, bo na lewo są mieszkania należące do innego adresu, a klatka jest wspólna. – Tutaj podał mi dokładny adres, ja go zapisałem i byłem gotów na wyzwanie.
- A żona mnie za pana nie ukatrupi? – Zażartowałem.
- Nie – odpowiadał bardzo poważnie, omijając jakby mój żart. - Ona musi szybko pojechać do firmy, bo dziś musi zrobić przelewy.
- A jeszcze jedno pytanie. Czemu sam pan nie może pojechać?
- Bo ja uczę w tej szkole – odwrócił głowę wskazując nią budynek za swoimi plecami - mam zajęcia z dziećmi i nie mogę się wyrwać.
- Aha – zrozumiałem i cała mistyczna historia wydała się być prozaiczną.
- To ja daję panu klucze – sięgnął do kieszeni, wyciągnął je, potem sięgnął do drugiej, wyciągnął pięćdziesiąt złotych – tutaj ma pan kasę. Policzy pan jak za normalny kurs, doliczy dziesięć złotych, a jak żona będzie chciała z panem jechać do pracy to ją pan zawiezie.
- Dobrze – zgodziłem się, przejąłem od niego co mi podał i za kilka chwil ruszyłem.
Było po jedenastej przed południem, więc nie było korków i udało mi się dość szybko dojechać na miejsce. Zaparkowałem samochód, podszedłem do klatki, zadzwoniłem pod wskazany numer i za chwilę otworzono mi drzwi domofonem bez pytania kto to. Zapomniałem oczywiście o wskazówkach klienta i skierowałem się na lewo, wchodząc błędnie pod inny adres. Podszedłem do drzwi, zadzwoniłem i czekałem około minuty, dziwiąc się, że nikt się nie odzywa za drzwiami. Dopiero po tym czasie zorientowałem się, że chyba źle poszedłem, przypomniałem sobie co mówił klient i przeszedłem na drugą część klatki schodowej. Tym razem stanąłem pod właściwymi drzwiami i zadzwoniłem.
- Otwieraj już pan! – Usłyszałem bardzo głośny i pełen złości głos kobiety.
Zacząłem się śmiać, bo jej ton wydał mi się zarówno bardzo ostry jak i błagalny. Po chwili uspokoiłem się, otworzyłem i zobaczyłem ją ubraną w płaszcz i w butach, gotową do wyjścia.
- Dobra, zawiezie mnie pan jeszcze na Grenadierów – ciągnęła z wściekłością i mógłbym się założyć, że gdyby to mąż jej otworzył, to nieźle by mu się dostało.
A może dlatego nie chciał sam pojechać?
W drodze do jej pracy zadzwonił do niej mąż, pytając czy już dotarłem i czy wszystko w porządku. Wtedy zrozumiałem czemu mi się tak bardzo przyglądał... Po prostu chciał być pewien, że trafił na uczciwego człowieka, który nie pojedzie i nie dorobi kluczy, bo przecież mógłbym tak zrobić, a mając komplet kluczy i wiedząc zarówno jak znaleźć mieszkanie, jak i fakt, że nikogo nie ma w domu, miałbym otwartą drogę do okradzenia ich lokum.
Dodany: 10.02.2017 08:03:20 przez misera (4.50)


Jeśli mieliście jakieś sny, w których czuliście się silnie zagrożeni to się polecam. Próbuję pisać książkę i brakuje mi pomysłów. Wszystkie tematy dozwolone. Obiecuję nie wykorzystywać ich dosłownie a jedynie będą dla mnie inspiracją. jeśli nie chcecie pisać ich w komentarzach to można wysłać w wiadomości.

Pozdrawiam
Dodany: 5.01.2017 05:33:51 przez misera (4.50)


Oczy w słowa odziane,
uszy nieco zbesztane,
myśli jasno streszczone,
spokojny swym Demonem.

Chciałby prostować złamane kolana,
przemieszczać się tylko tuż przy ścianach,
skosztował jak mogą brudzić ręce,
i będzie kosztował coraz więcej...

Zajęty, porwany "niegalopem",
marzenia z głowy wylane z potem,
chowa się w swoje dziwne lato,
układa wieczny swój Maraton.

Sens za pazuchą, że aż boli,
unika krzyku i kontroli,
był sobie sztormem i okrętem,
ucieka w słowa niepojęte... że jest mu dobrze!

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku
Dodany: 1.01.2017 05:14:38 przez misera (4.50)


Co jest przeciwieństwem miłości? Na pewno nie nienawiść... Ma ktoś pomysł?
Dodany: 4.09.2016 01:02:58 przez misera (4.50)


Pokaż profil misera
Pozornie powiedziałbym, że przeciwieństwem obojętności jest empatia, ale...
Powoli dochodzę do wniosku, że wszystkie te uczucia są wieloaspektowe i w jednym aspekcie przeciwieństwem miłości jest nienawiść, w drugim obojętność a jeszcze w innym lęk. Doszedłem do tego analizując nienawiść, która jest uczuciem wtórnym, zawsze wynikającym z innych uczuć, takich jak poczucie winy, gniew czy miłość.
Dochodzę do wniosku, że nie ma jednej odpowiedzi na takie pytania, bo to nie matematyka...
dodany przez: misera (4.50)   kiedy: 2016-09-20 20:56:17
Pokaż profil Nadia
Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść –
przeciwieństwem miłości jest obojętność.

dodany przez: Nadia (3.75)   kiedy: 2016-09-13 15:28:54
Pokaż profil misera
Prawdziwym przeciwieństwem nienawiści jest poczucie winy a od poczucia winy do miłości jest bardzo blisko. Czasem aż za blisko... I w takim kontekście to rozpatruję. Ktoś mi ostatnio podpowiedział co on widzi jako przeciwieństwo miłości, ale na razie nie będę zdradzał tej hipotezy, bo może ktoś podda jakiś oryginalny pomysł....
dodany przez: misera (4.50)   kiedy: 2016-09-06 16:41:56


Więcej:    
1
O Mnie
Pokaż profil misera
misera (4.50)
mężczyzna, lat 44, , Irlandia
Psychologiczne dążenie



Ostatnie Komentarze


Poprzednie Wpisy


Kto Obserwuje Tego Bloga?

Blogi innych użytkowników
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil
Pokaż profil