mam dziś dzień z gatunku - nie opuszczaj łóżka. Rano zaplątałam się w koc i próbując się odplątać spadłam nabijając sobi guza. W pracy awantura i to konkretna i czar chmury nad moją głową, potem niezbyt przyjemne wieści od siostry, telefon od lekarza i na koniec 20 min z głową nad umywalką czekając aż krew z nosa przestanie kapać. Fajnie co?
ale takie dni zdarzają się każdemu z nas. W związku z tym zaraz zabiorę zjem obiad, zasiądę na kanapie z dobrą książką oraz herbatą i zapomnę o tym co było nieudane skupiając się na przyjemnej chwili
moze to ta pogoda....siedze przy biurku, i mysle o lozku...
usmiechac mi sie do nikogo nie chce, bo i wszyscy siedza za moimi plecami, a zreszta zmuszac sie nie lubie...
nie usmiecham sie do nich na co dzien, nie bede tez tego robic od swieta :)
ale cos wymysle....byle do 17....
Martgos mi zazwyczaj pomaga mocne postanowienie, że dziś będę w dobrym nastroju i nic go nie zepsuje, uśmiechanie się do wszystkich i dużo głębokich wdechów. Pierwszy dzień jest ciężki, człowiek wręcz czuje się sztucznie, ale już drugiego to zaczyna działać.
Oczywiście o ile się nie zapomini ;)
też mam takie dni, nieraz tygodnie...
teraz chyba taki tydzień mi się trafił...
wszytsko mnie wkurza, w pracy kołowrotek, jedni chcą na wczoraj, inni na już, a ja mam tylko dwie ręce...
chodze niewyspana, a póżniej budze się w autobusie, jak już się drzwi zamykają, na przystanku, na którym musze wysiadać...
planuje coś, ide, i bęc, nie wypala...
jest dopiero wtorek, a ja czuje, jakbym już co najmniej 6 dni tego tygodnia za sobą miała..
laptop mi się pieprzy, pobiłam wazon, zbiłam kieliszek, wylałam herbate na wykładzine,
prawa dziurka w nosie mnie non stop kręci, a to nie za dobry znak...będe zła...
jest na to jakieś antidotum?