Zapalniczka
Minęło kilka dni. Stosunki między Konradem a Anką nie układały się najlepiej.
Ale, o dziwo, to ona zabiegała teraz o spotkania z nim - kobieca intuicja. Tyle, że on jej unikał.
Zwal wszystko na stres w robocie – chodziło mu po głowie, choć tak naprawdę myślał o Marcie.
A, właśnie. Praca. W pełni kontrolowali z Remem sytuację po kantorem, jego właściciel ledwo dyszał finansowo. Szykowali się do realizacji planu Konrada. Zarabiali coraz więcej, a stosunki między nimi się zacieśniały.
Każdego dnia po robocie spotykali się w Bagateli, dzielili utarg, jedli i pili. Zarobione pieniądze dzielili równo na trzy.
Jeśli chodzi o dodatkowe źródło dochodów Rema i Cyngi, lichwę, Konrad w tym nie partycypował. Nie chciał. Często myślał na ten temat, wiedział, ze chłopaki nieźle na tym wychodzili, ale chciał dla siebie samego zachować jakieś zasady.
– Znowu dziś widziałem Irysa pod kantorem – powiedział Remo – Szedł z jakimiś dwoma przygłupami, jak mnie zobaczył odwrócił się i udawał, że go nie ma. Debil.
– Dobrze, że zawsze któryś z was jest, bo trochę się robi strasznowato – Konrad rzucił. – Rozmawiałem trochę z tą ich kasjerką. Mówiła, że szef zamyka interes, więc albo zwrócił się do Irysa ostatni raz o pomoc, albo jest druga, gorsza opcja – dodał.
– Jaka? – mruknął Cynga.
– Irys wie o jego problemach i sam chce przejąć biznes. Więc może się zrobić nerwowo.
– Czyli, tak czy owak, spróbują nas wywalić? Polej Konrad – ponaglił Cynga.
Polał. Wypili. To była już druga butelka tego wieczoru. Codziennie pękały minimum dwie.
– Dobra, od jutra stoimy wszyscy. Jak coś ma się zadziać, to się niedługo zadzieje – podsumował najstarszy.
– Idę dziś z Kariną do operetki, trza się odchamić, więc nara, buraki.
– O rzesz ty w mordę Cynga, ciebie tam nie wpuszczą. Albo ty albo inni widzowie. Ty ich na śmierć wystraszysz. Na co idziecie?
– Na „Potwór w operze” czy jakoś tak.
– Łał, toś dobrze trafił! Żeby cię tylko nie pomylili z głównym bohaterem – zarechotał Remo.
Konrad, jak zawsze w takich sytuacjach, starał się zachować kamienną twarz. Tym razem się nie dało.
– Chodź tu, głąbie, wypierdolę ci karczycho – wysyczał osiłek do zalewającego się łzami ze śmiechu chłopaka.
– Nie dzisiaj, Cyngus, nie dzisiaj. Miłego wieczoru, spadam – Konrad przybił piątkę z Cyngą, chwycił kurtkę i wybiegł z restauracji.
Złapał taksówkę i kazał się wieść do siebie na Styczyńskiego. Po drodze, kupił jeszcze Żubrówkę i jakieś jedzenie.
W domu włączył muzykę. Lubił Mozarta, ale słuchał go tylko gdy był sam. Wstydził się przed kolegami. Polał sobie i wypił, rozmyślał o Ance. Chyba jednak jej nie kochał. A w takim razie trzeba by to zakończyć.
– A po co? – usłyszał Głos – po co chcesz to kończyć? Trzymaj ją w rezerwie, nigdy nic nie wiadomo, zawsze może ci się jeszcze przydać. No, i zazdroszczą ci jej.
– No, tak, ale to nie w porządku.
– Byłoby nie w porządku, gdyby wiedziała. Ale ona nie musi tego wiedzieć.
– Ale to manipulacja – bronił się dalej Konrad.
– A może raczej dyplomacja? Tak, tak właśnie nazwałby to Talleyrand.
Może. Ten argument go przekonał. Konrad, co mu się ostatnio coraz częściej zdarzało, poczuł się wyjątkowo.
Inteligentny i przebiegły jak mistrz francuskiej dyplomacji. Poczucie własnej wartości przyjemnie urosło. Nalał sobie kolejną porcję wódki i kontynuował dopieszczanie własnego ego. Teraz był facetem z klasą i z kasą. Wiedział kim był Talleyrand i miał pieniądze na wódkę i zakąskę.
Przypomniało mu się także, że wie kim był również Machiawelli. I Nietsche. Znowu się napił, chwycił telefon i wybrał numer.
– Dzień dobry, mogę prosić Martę z 407?
– Chwileczkę, łącze.
Poczekał, aż ktoś w jej pokoju odbierze.
– Halo, słucham.
– Marta?
– Nie , Monika, ale już daję Martę.
– Cześć słoneczko, poznajesz? – czuł się pewnie, mówił pewnie, był gość.
– Słoneczko? Oho...odważny dzisiaj jestem – powiedziała z przekąsem.
– Nie no, tak tylko – zmieszał się trochę.
– Coś masz dzisiaj zmieniony głos?
– Eee tam, zaraz zmieniony. Miłość mi go zmieniła – improwizował.
– Czyli w końcu zmieniony czy nie? Bo właśnie sam sobie zaprzeczyłeś.
– No. Może trochę. Co robisz?
– Uczę się, sesja się zaczęła.
– A ja myślałem, że myślisz o mnie.
– Bo myślę. Tyle, że nie cały czas.
– Aha... Jak to nie cały czas? A ja myślę o tobie cały czas – powiedział z udawanym wyrzutem.
– Oj, Konrad, Konrad... Wolę jednak rozmawiać z tobą twarzą w twarz. Przez telefon jesteś jakiś inny. Jakbyś w coś grał. Poza tym skoro cały czas myślisz, to dlaczego dopiero teraz dzwonisz, a na dodatek nie jesteś trzeźwy.
– Jak to nie jestem trzeźwy? Wypiliśmy z chłopakami kilka piw do obiadu, a ty zaraz, że jestem pijany.
– Takie mam wrażenie. Przepraszam, jeśli cię uraziłam i niesłusznie oskarżyłam. Bardzo się cieszę, że w końcu zadzwoniłeś.
– Ja też się cieszę. Kiedy się spotkamy?
– Myślę, że jutro. Przynajmniej ja mogę jutro, nie wiem jak ty...
– Ok, przyjadę po ciebie o… po robocie, myślę ze koło dwudziestej. Pod akademik?
– Dobrze,to jesteśmy umówieni, a teraz kończę, muszę się pouczyć. Całuję.
– Pa – wyszeptał Konrad wyraźnie zadowolony. Nalał sobie kolejny kieliszek, usiadł w fotelu, wypił i zasnął.
Rano stara bieda. Kac. Te poranki robiły się bardzo męczące.
Znowu codziennie klinował. „Czym się trujesz, tym się lecz.” Przyszło mu do głowy to kretyńskie powiedzonko. Rozcieńczył żubrówkę z sokiem i poprawił jeszcze durniejszym powiedzonkiem: „no to chlup w ten głupi dziób”.
Wiedział, że pierwszego klina musi wypić ostrożnie. Tak, żeby nie zwymiotować. Organizm się bronił, musiał się przyzwyczaić. Potem już było z górki. Jak tylko lekarstwo zaczęło działać, wykąpał się, przebrał i pojechał pozarabiać.
I humor miał teraz zdecydowanie lepszy. Cieszył się na dzisiejsze spotkanie z Martą. Dzień mijał normalnie. Remo i Cynga kręcili się w okolicy, a on wymieniał marki i dolary. Zaczęło go suszyć, miał ochotę coś wypić. Jak na nieszczęście, był tak duży ruch w interesie, że nie miał czasu gdzieś wyskoczyć. Może i dobrze, bo chłopaki nie byliby zadowoleni z jego chlania w robocie.
Oni, owszem, pili w godzinach pracy. Mieli go tylko ochraniać, więc mogli sobie pozwolić na więcej luzu. Za to Konrad musiał być trzeźwy. Konrad dysponował kasą.
Cwaniaki, przeleciało mu przez głowę.
Z tych rozważań, wyciągnęła go młoda, ładna kobieta.
– Chciałabym sprzedać tysiąc marek, ale po lepszym kursie niż tam. Ile proponujesz?–miała wschodni akcent, jak z białostockiego.
– Mogę od pani kupić po wg kursów z tamtych czasów za markę.
Fajna dziewczyna, pomyślał przy okazji.
– Chwileczkę - uśmiechnęła się i przeszła do konkurencji sprawdzić kurs. Zamieniła kilka słów i wróciła.
– Zgodzisz się po do uzupełnienia?
– Myślę, że da się zrobić – spojrzał na nią.
Miała duże piersi. Zawstydzony zaraz spuścił wzrok. Dziewczyna tymczasem sięgnęła pod bluzkę, do biustonosza i wyciągnęła plik banknotów. Podała je wyraźnie zdekoncentrowanemu Konradowi. Ten zaczął przeliczać pieniądze.
W tym momencie, jakby spod ziemi, wyrosło dwóch mężczyzn. Zobaczył ich w ostatniej chwili. Jeden odepchnął dziewczynę, a drugi uderzył go w splot słoneczny. Na chwilę stracił oddech, potem dostał poprawkę w twarz. Nie zdążył nic zrobić, świat zawirował, a Konrad czuł, że się przewraca. Usłyszał krzyk, nie potrafił zlokalizować skąd dochodził. Instynktownie przewrócił się na brzuch, przyjmując pozycje embrionalną. Upadł w narożniku, w ustach poczuł krew.
Kasa. Tylko nie daj im kasy, przelatywało mu przez głowę. Poczuł kopnięcie w żebra. Wyrwali mu z rąk marki, które dostał od dziewczyny, on jednak za wszelka cenę chciał uratować swoje pieniądze. Miał ich przy sobie dużo. Mimo uderzenia zaczął błyskawicznie myśleć.
Gdzie, do kurwy nędzy, są Cynga i Remo?!
Zasłonił ręką głowę i przywarł do ściany. Przez chwilę patrzył kątem oka na napastników. Jednego zapamiętał wyjątkowo wyraźnie. Duży. Około trzydziestu lat. Na twarzy blizna po oparzeniu. Piegi. Pełno piegów.
– Zapamiętamy ten pysk – powiedział Głos.
– Dawaj, chuju, szmal, bo cię tu zabije – ryknął piegus.
Konrad zdawał sobie sprawę, że nie ma z nimi szans.
Jednak kasy nie zamierzał oddawać. Nie bez walki. Jeszcze bardziej się skulił i jeszcze bardziej przywarł do ściany. Utrudnił w ten sposób zadawanie ciosów w głowę, a ewentualne kopniaki trafiały go głównie w nogi i tyłek. Wszystko to działo się błyskawicznie.
– Spierdalamy, zostaw go! Słyszałeś?! Spierdalamy!
Konrad poczuł jeszcze jednego kopniaka w udo i wtedy usłyszał znajomy głos.
– Dorwiemy was, skurwysyny!! – wykrzyczał Remo – Macie przejebane!
` Konrad zorientował się, że napastników już nie ma, że musieli uciec. Podniósł się. Przyjaciela też nie było. Najwyraźniej ruszył w pościg. Wkoło stało kilku gapiów i przerażona dziewczyna.
– Żyjesz? – usłyszał za plecami i zobaczył Cyngę. W jego oczach dostrzegł autentyczną troskę i żądzę zemsty. Osobliwy duet emocji dawał przerażający rezultat estetyczny.
– Chyba tak, ale trochę dostałem.
– Wszystko zabrali?
Konrad urósł z dumy. Wprawdzie dostał solidny wpierdol, ale uchronił utarg.
– Z naszych nic im nie dałem – mówiąc to, rozejrzał się po podłodze – ale zabrali chyba z tysiąc marek, które dostałem od tej pani.
Głową wskazał na kobietę, która natychmiast włączyła się do rozmowy.
– Co będzie z moimi pieniędzmi? – zapytała drążącym głosem – Widziałam jak je wyrywali. Trzeba chyba wezwać milicję!
– Chwileczkę, z milicja zdążymy, szanowna pani – Remo wrócił z pościgu i z marszu włączył się do dyskusji lekko zdyszany – Zwiali mi gnoje. Szybko biegają, a poza tym się rozdzielili.
Konrad i Remo popatrzyli na siebie. Rozumieli sytuację. Nie chcieli milicji, z którą były tylko kłopoty i bez łapówek by się nie obeszło. Zdawali sobie sprawę, że muszą oddać kobiecie stracone pieniądze.
Gdyby rozeszło się wśród ludzi, że ich klientka straciła w trakcie transakcji z konikami (z nimi!) wszystko, co przyniosła, mogliby od razu zwijać interes.
– No, ale wie pani, te bandziory ukradły pani pieniądze – zaczął Cynga, który najwyraźniej nie podzielał ich punktu widzenia. Konrad widząc, co się święci wszedł mu w słowo.
– Oczywiście wszystko pani oddamy – uciął dyskusję – Po takim kursie, jak ustaliliśmy. A my już sobie poradzimy i ze złodziejami, i z milicją. Proszę się uspokoić - uśmiechnął się do niej tym swoim nieśmiałym uśmiechem małego chłopca.
Kątem oka spojrzał na Cynge i uśmiech całkowicie wyparował. Z twarzy wspólnika zniknęło współczucie, pozostała żądza mordu. Na szczęście w porę zainterweniował Remo.
– Cynga, bracie, pozwól na słówko. A ty Konradzik, rozlicz się z panią.
Chwycił wspólnika za rękę i pociągnął za sobą kilka metrów dalej.
– Proszę sobie wytrzeć usta – kobieta podała Konradowi chusteczkę jednorazową i przyjaźnie się uśmiechnęła – Dziękuję panu bardzo. Mam na imię Olga.
– Nie ma za co – wytarł usta, po czym przeliczył banknoty i podał swojej nowej znajomej – Proszę, pani pieniądze. Mam na imię Konrad.
– Jeszcze raz dziękuję. Proszę wziąć mój numer telefonu. Gdybym była potrzebna do złożenia zeznań. Podała mu karteczkę. Albo do czegoś innego – dodała miłym szeptem, puszczając do niego oczko, po czym się oddaliła.
Wrócili wspólnicy. Cynga wściekły i milczący, Remo zakłopotany.
– Konrad, jak ty się czujesz? – zapytał.
– Teraz dopiero do mnie dociera, co się stało. Głowa i żebra bolą, ale wyżyje. Popatrz, aż cały chodzę z nerwów – wyciągnął przed siebie trzęsące się ręce.
– Co z naszą kasą?
– Mam wszystko, oprócz tych złotówek za tysiąc marek.
– Dobra. Na dziś kończymy, trzeba pogadać. Chodźmy do Myśliwskiej, najbliżej – Remo przejął inicjatywę.
Chwilę potem siedzieli już w restauracji, zamówili litra Żytniej i tatara. Ponoć tu, w Myśliwskiej, był najlepszy w mieście.
– Ja pierwszy będę gadał – już trochę bardziej opanowany Cynga rozpoczął naradę i wystrzelił od razu na wstępie – Ja się na ten tysiąc marek składać nie będę. Nie będę dawał kasy na dupę za to, że jest ładna.
– Tak jakbyś wcześniej na dupy kasy nie wydawał – odparował Remo.
– Jak na nie wydaję, to przynajmniej je dymam. Ta do matoła przymilnie zęby suszy, a ten naiwniak już z kasy wyskakuje i to w dodatku naszej kasy – odburknął.
Wypili po kolejce, którą nalał Konrad.
– Dobra, Cynga, nie przesadzaj. My też sprawę spierdoliliśmy. Gnoje wparowali jak nas nie było, nie? To po pierwsze. Po drugie, Konrad kasy nie stracił. Nie oddał, mimo, że go napierdalali, a my mieliśmy go chronić. Tak czy nie?
– No tak –przyznał opornie Cynga.
– Po trzecie, jakby poszło w miasto, żeśmy przekręcili kobitę, kto by chciał kupować jeszcze pod kantorem i ryzykować?
Cynga podrapał się po głowie, nalał sobie, tylko sobie, wypił.
Konrad obserwował wspólników milcząc. Nie chciał występować w roli własnego adwokata, poza tym wszystko go bolało i nerwy dawały znać o sobie. Rozczulać się nad sobą zaczął.
– A niech to chuj, dobra, macie rację. Spisałeś się chudziaku – Cynga ostatecznie się rozchmurzył, uśmiechnął i klepnął chłopaka w plecy – Mogłeś chociaż wziąć od tej dupy telefon. Może by jakiś numerek wyszedł, he he... Za te tysiąc marek przyjacielską laskę mogłaby zrobić.
Konrad trochę udobruchany w końcu przemówił.
– Póki jestem jeszcze trzeźwy, musimy pogadać o zmianach w robocie. Za dużo dziś ryzykowaliśmy. Ja miałem przy sobie równowartość ponad dziesięciu tysięcy marek i dolary. Mogli nam to skroić.
– Fakt – ponownie włączył się Remo – co wymyśliłeś?
– Nie powinienem mieć przy sobie więcej niż tysiąc papieru. Większa gotówkę powinien mieć Cynga i siedzieć gdzieś w pobliżu, może nawet tu, w Myśliwskiej. Jak będzie jakaś większa transakcja, to ty, Remo, poinformujesz go i przyjdzie z kasą. Będzie dużo bezpieczniej. No tyle tylko, że skończy się wasze „nicnierobienie”. Bieganie za dziewczynami i ciuchami.
– Hmmm... z tym „nicnierobieniem” to uważaj, bo nas obrażasz – groźnym tonem oznajmił Cynga.
Jednak po jego minie było widać, że się zgadza i nie gniewa.
– Dobra Konradzik, niech ci będzie. Od poniedziałku zrobimy tak, jak mówisz – Remo zamówił kolejna butelkę – Młody, dziś jesteś naszym gościem, stawiamy. Pokazałeś jaja, a i trzeba się dowiedzieć, kto tę robótkę nagrał. Nie można skurwielom odpuścić.
– Ja myślę, że oni byli nasłani. Was tu nie było. Szli na pewniaka i wiedzieli, którym wyjściem uciekać. Ktoś im musiał naświetlić sytuacje chyba, i pewnie nas obserwowali. Ale gdyby tak było, na pewno bym się zorientował. Twarzy tego poparzonego szybko się nie zapomina.
– Czyli Kantorek?
– Tak sądzę. Dogadał się z Iryskiem i sprowadzili kogoś na gościnne występy.
– I tak pewnie było, zresztą wkrótce się dowiemy. Mam sprawdzone źródła – na twarzy Cyngi zagościł złośliwy uśmiech. Jeden z tych uśmiechów, których nie chcemy widzieć u ludzi tego pokroju. Zwłaszcza, gdy chodzi im o nas.
– Dziś pójdziemy do Gwarka, weźmiemy nasze studentki i zrobimy imprezkę – zdecydował Remo.
– Może być, bo tych debilnych operetek to ja już mam dosyć. Wyją tam jak nienormalni, a baby stare i grube. Nie ma na co popatrzeć.
Konrad i Remo znacząco spojrzeli po sobie, żaden jednak się nie uśmiechnął. Jakoś woleli sobie oszczędzić blach i karczych.
– Powiem Karinie, żeby wszystkie przyjechały taksówką –zdecydował Cynga, zwalniając w ten sposób Konrada z obowiązku pojechania po Martę.
Spotkali się wieczorem w klubie, Marta była elegancko ubrana i umalowana. Wyglądała pięknie, czego nie można było powiedzieć o Konradzie, na twarzy którego pojawił się duży siniak. Nie widzieli się tydzień. Chłopak był podekscytowany.
– Ślicznie wyglądasz.
– Za to ty średnio – Marta szybko się zorientowała, że już dużo wypił.
– Mieliśmy dziś trochę problemów w pracy – próbował się usprawiedliwić.
– Taaa... wiem, Karina mi mówiła. Niebezpieczna ta wasza praca... Powiedz Konrad, warta tego chociaż?
– Jasne, że warta. Gdzie ja takie pieniądze zarobię? Wszystkich zwalniają z pracy, zamykają huty, kopalnie, a ja w dzień zarabiam tyle, co inny przez miesiąc, o ile ma robotę. Teraz i Konrad wyraźnie zaczął się popisywać. Sam był zaskoczony, że zaczyna mówić jak Remo. Robił tak trochę dlatego, bo Marta trzymała go dziś na dystans.
– No nie wiem, może masz rację. Chociaż nie czuję się do końca przekonana. Boli cię?
– Nie bardzo, znieczuliłem się wódką, he he...
Ale na jej twarzy nie dostrzegł rozbawienia.
Siedzieli przy stoliku sami. Cynga i Remo tańczyli na parkiecie jak dwa hipopotamy. Konrad nalał sobie i wypił. Potrzebował tego, żeby rozmowa się lepiej kleiła.
– Jesteś dzisiaj jakaś inna, wiesz?
– Jaka?
– No nie wiem , inna... Coś się stało?
– Nic się nie stało, może jestem zmęczona nauką przed egzaminami – ale w oczy mu nie patrzyła.
– Marta ja cię przepraszam, wiem, że trochę wypiłem, ale serio, było dzisiaj ciężko. Bardzo się cieszę, że cię widzę. Cały czas o tobie myślałem, nie mogłem się doczekać, kiedy się spotkamy. Ja się chyba w tobie zakochałem – wystrzelił.
Sam nie wiedział, dlaczego to powiedział. Czy spowodował to wypity alkohol czy akurat lecąca sentymentalna piosenka. Fakt. Powiedział to. Poczuł się jak w przedwojennym melodramacie. Ujął go nastój i doniosłość chwili.
– Konrad, nie przesadzaj. Widzimy się drugi raz , a ty mi już miłość wyznajesz. Do tego trzeba czasu, a nie litra wódki – zgasiła go.
Zgłupiał. Takiej reakcji się nie spodziewał. Poczuł się zagubiony. Miała rację. Wyznanie miłości, jeśli ma być coś warte, powinno być oparte na jakiś fundamentach, pomyślał. Wtedy usłyszał Głos.
– Ona z ciebie zadrwiła.
– To nie było miłe z twojej strony – powiedział Konrad z wyrzutem i wypił kolejną porcję wódki.
– Podobnie nie było miłe to, że się upiłeś przed naszym spotkaniem, że traktujesz mnie jak dupę lecącą na kasę, czy idiotkę, która ma uwierzyć w jakiś bezmyślny, pijacki bełkot o miłości – powiedziała spokojnym głosem, pozbawionym emocji.
– Chyba trochę przesadzasz. Poza tym mieliśmy miło spędzić wieczór, a nie się kłócić – powiedział pojednawczo i uśmiechnął się.
– Ja też miałam zamiar z tobą miło spędzić wieczór. Żeby było jasne. Ale ty jesteś pijany. Wczoraj, kiedy do mnie dzwoniłeś, było to samo. Nie chcę się spotykać z wiecznie pijanym facetem. Naoglądałam się tego u siebie w domu i dziękuję.
– Nie wiedziałem.
– Nic o mnie nie wiesz, bo się nie znamy. Dlatego nie gniewaj się, ale wrócę do akademika. Straciłam nastrój. Nie przekreślam naszej znajomości, podobasz mi się, ale nie wtedy, kiedy się ledwo trzymasz na nogach. Dlatego poczekam, aż wytrzeźwiejesz i zadzwonisz, ok?
Poczuł się głupio, ale nie był w stanie nic mądrego powiedzieć, pozostało się zgodzić.
– Jak chcesz, odprowadzę cię…
– Nie trzeba, trochę nie jesteś w formie, odpocznij.
Wstała , ucałowała go w policzek i odeszła.
Został sam. Nie chciał być sam, pomyślał o Ance.
– Dlaczego nie...?
Wypił znowu. Poszedł do automatu telefonicznego i zadzwonił. W słuchawce usłyszał jej głos.
– Cześć, Ania, co robisz?
– Oglądam film. Myślałam, że się spotkamy, więc sobie nic nie organizowałam.
– I dobrze myślałaś, przyjadę po ciebie za pół godziny i pojedziemy do mnie.
– Dobrze, będę za pół godziny na dole.
Poszedł pożegnać się z kumplami, ale nie puścili go dopóki nie obalił z nimi jeszcze jednej flaszki. Teraz już był naprawdę pijany.
Obudził go ból. Bolała szczęka i żebra. Było już jasno. Dobrych kilka sekund zajęło mu uświadomienie sobie, że leży we własnym łóżku i to nie sam. Przez chwilę starał się odtworzyć wczorajszy wieczór, ale jego pamięć sięgała zaledwie do pobytu w Gwarku.
Nie miał pojęcia kiedy, jak i z kim dostał się domu. Te cholerne poranki!!! Znowu czuł strach i wstyd. Znowu był przeświadczony o swojej małości i beznadziei.
– Co ja wyprawiam ze swoim życiem? – pomyślał.
– Wszystko w porządku, nie histeryzuj – Głos uspokajał.
Konrad odwrócił się na bok i z ulgą zobaczył Ankę. Spała. Nie wiedział, jak się u niego znalazła.
Zsunął się z łóżka i poszedł do łazienki. Musiał coś zrobić z tym koszmarem, który miał w ustach. W lodówce stał jakiś sok. Konrad opróżnił całą zawartość opakowania, nie było tego dużo.
Spojrzał na łóżko, dziewczyna miała otwarte oczy, patrzyła na niego.
– Nie wyglądasz dobrze.
– A czuję się jeszcze gorzej.
– Zrobić ci coś do jedzenia?
– Nie dam rady. Na samą myśl o jedzeniu, robi mi się niedobrze.
Wstała, była naga, podeszła do niego, podziwiał jej smukłe ciało. Pogładziła jego policzek.
– Co ty ze sobą robisz?
– Przestań proszę, ledwo żyję.
– Wezmę kąpiel.
Jak tylko weszła do łazienki, założył buty, chwycił kurtkę i wybiegł z mieszkania.
W sklepiku zrobił zakupy i na miejscu wypił piwo. Poczuł się trochę lepiej.
Wrócił, dziewczyna jeszcze się kąpała. Wszedł do łazienki i przyglądał się jej. Zdecydowanie była piękna, poczuł jak wzbiera w nim żądza. Klęknął przy wannie i zaczął głaskać ja po włosach. Jego ręce zaczęły błądzić po jej szyi i plecach. Usłyszał głębokie westchnienie. Uznał je za zachętę. Zaczął delikatnie masować jej piersi. Poczuł jak twardnieją. Zbliżył do nich usta i zaczął całować. Słyszał jej przyspieszony oddech, jednocześnie jego ręka powędrowała w okolice łona.
Dziewczyna przywarła ustami do jego włosów i coraz ciężej oddychała. Kiedy wsunął palce między jej uda, już cala drżała. Wtuliła się w niego.
– Chodźmy do pokoju – wyszeptała.
Kochali się z pasją, jakby brakowało im czasu. Z chłopaka spłynęło napięcie. Uspokoił się. Kiedy odpoczywali, położył głowę na jej piersi i zamarł. Ogarnęła go błoga cisza i spokój.
– Teraz już chyba wiesz, dlaczego nie powinieneś z niej rezygnować – powiedział Głos.
– Trochę to podłe – pomyślał.
– Życie, samo życie – odpowiedział Głos.
– Co się dzieje? – zapytała dziewczyna szeptem.
– Nie rozumiem?
– Jesteś pobity, nerwowy, znowu dużo pijesz, a przecież wszystko sobie ułożyłeś. Jestem z ciebie dumna. Powinieneś być spokojny i chodzić z podniesioną głową. Zdałeś egzaminy, dobrze zarabiasz. Ci twoi wspólnicy też sprawiają wrażenie raczej konkretnych ludzi. Intelektualnymi orłami nie są, ale przynajmniej wiedzą, czego chcą. Tata mówi, że tacy daleko zajdą.
– Proszę, zostawmy to, co mówi twój tato – odparł Konrad lekko rozzłoszczony.
– Nie wiem, skąd u ciebie ta alergia na moich rodziców? Oni cię przecież wreszcie polubili.
– Nie wątpię, szczególnie ostatnio, jak mi dobrze idzie.
– Jesteś niesprawiedliwy, ale zostawmy to. Więc co się dzieje, możesz mi odpowiedzieć?
– Sam nie wiem, w sumie to nic się nie dzieje. Te ślady na twarzy, to nie z mojej winy. Wczoraj napadli na mnie jacyś kolesie, jak kupowałem marki. A z tym piciem to nie przesadzaj. W tej pracy jest często nerwowo, muszę czasami stresa odreagować.
– Jak to napadli na ciebie?! Tam w Ikarze?!
– Normalnie, chcieli mnie okraść. Tak, przed kantorem – zaczynał się niecierpliwić. Wstał, założył spodnie i podszedł do lodówki.
– Chcesz piwo?
– O dziesiątej rano?! Nie, dziękuje, może ty też trochę poczekaj? Poza tym wiesz, że nie lubię piwa.
– No tak... Suszy mnie i głowa mnie boli.
Wtedy odezwał się Głos.
– Jedna i druga taka sama, zmówiły się na ciebie? To taka nowa moda? Pojeździć po Konradzie? He he he...
Konrad otworzył butelkę i od razu wypił połowę.
– Wykończysz się, jeśli dalej będziesz tak żył. Myślę, że ciążą ci twoje stosunki z rodzicami.
– Nic mi nie ciąży, zostawmy temat moich starych w spokoju. Oni żyją sobie, ja sobie i tak jest dobrze. Ania, męczysz mnie. Celowo to robisz? Mam problemy z zebraniem myśli, wczoraj mało mnie nie zatłukli, a ty dziś postawiłaś za cel, pogadanki z gatunku moralizatorsko-zbawczych.
– Skoro przez ileśtam dni nie masz czasu się spotkać i porozmawiać, staram się wykorzystać okazję. Więc przestań być cyniczny. Też mogłabym dojść do wniosku, że jesteś ze mną tylko dla seksu.
– Wiesz, że tak nie jest.
A w głowie zabrzmiało – Nie taka głupia ta twoja Anka, co?!
– No co ty, jak możesz tak myśleć...? – głos trochę Konradowi zadrżał.
– Mam nadzieję. Tym bardziej teraz, kiedy robi się z ciebie taki zaradny facecik. Przystojnych wielu, ale takich z głową na karku, przedsiębiorczych, to zapomnij, jeden na tysiąc się trafia. Tato mówi...
– Ania, proszę... – wszedł jej w słowo, choć te komplementy sprawiały mu przyjemność.
– Już dobrze – uśmiechnęła się, wstała z łóżka i ponownie poszła do łazienki.
Został sam ze swoimi myślami. Nurtowało go pytanie Anki, dlaczego jest źle, skoro jest tak dobrze. Skąd te niepokoje, lęki.
Przechylił butelkę i wypił do dna. W głowie siedziała mu też Marta. Po wczorajszym spotkaniu czuł niedosyt. Popatrzył na pustą butelkę i zdecydował, że przemęczy się dwa dni i wyleczy kaca.
Wiedział, że nie czeka go nic miłego. Ale jak postanowił, tak zrobił.
Starał się teraz wszystko w swoim życiu poukładać. Wprawdzie nie sprzyjało temu silne obniżenie nastroju, które nim zawładnęło, ale po tygodniu było już znacznie lepiej.
W robocie poczuł się zdecydowanie bezpieczniej. Wprowadzili w życie jego plan, więc pracował w dużo większym komforcie.
Każdego wieczoru przeznaczał przynajmniej dwie godziny na naukę, która zaczęła mu sprawiać przyjemność. W końcu miał szansę w niedługim czasie skończyć liceum, a potem zdawać egzaminy na studia. Nigdy nie był specjalnie systematyczny, ale czasu zostało mało, więc zdecydował, że tym razem zrobi wyjątek.
Przez cały ten okres dużo myślał o Marcie. Po około dwóch tygodniach od nieudanej randki, postanowił, że pojedzie do niej do akademika. Wsiadł więc po fajrancie do taksówki i pojechał. Po drodze kupił piękną, czerwoną krwistą różę. Serce mu bilo przyspieszonym rytmem, a ręce się pociły.
Pomyślał, że fajnie byłoby wypić jakieś piwko dla odwagi, jednak szybko odegnał od siebie pokusę. Przypomniał sobie przyczynę ich ostatnich nieporozumień.
W recepcji kazali mu poczekać. Po kilku minutach nerwowego oczekiwania, zobaczył ją. Miała mokre włosy i była w dresie.
Przez ułamek sekundy przeleciało mu przez głowę, by uciec, odwrócić się na pięcie i odejść. Jednak uśmiech, którym go przywitała, dodał mu otuchy.
– Wreszcie się ciebie doczekałam, Konrad. A toś mi zrobił niespodziankę. No chodź, chodź, podejdź tu – dziewczyna zdawała się promieniować pozytywna energią.
Podszedł nieśmiało, a wtedy ona szybko pocałowała go w usta zanim zdążył cokolwiek z siebie wybełkotać.
– Cześć, przepraszam, że bez zapowiedzi, ale...
– Nie tłumacz, nie trzeba – chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.
Poszli po schodach, potem przez korytarz do jej pokoju.
– Tu mieszkamy, nic ciekawego, jak widzisz, ale moja współlokatorka to fajna dziewucha i super się dogadujemy. Napijesz się kawy?
– Z przyjemnością.
Był bardzo podekscytowany. Marta była bez makijażu, naturalna, mimo to, wydawała mu się nieziemsko piękna. Robiła na nim takie wrażenie, że znów nie potrafił z siebie wydobyć sensownego zdania. Czuł się głupkowato. Zagubiony i jednocześnie szczęśliwy z tego, że przebywa w jej towarzystwie.
Robiła kawę. On w tym czasie ja obserwował, czego zresztą była świadoma.
– Przykro mi z powodu naszego ostatniego spotkania. Nie powinienem był się tak zachowywać – powiedział, by przerwać milczenie.
– Najważniejsze, że wyciągnąłeś wnioski i dzisiaj się nie nawaliłeś. Widzę, że albo jesteś nieśmiały, albo małomówny – puściła do niego zalotnie „oczko”.
– Nie wiem... Może jedno i drugie.
Czuł, że się czerwieni.
– Muszę ci powiedzieć, że taki podobasz mi się zdecydowanie bardziej.
Po tym, co usłyszał, był pewien, że teraz na twarzy jest purpurowy.
– Przytulnie tu – zmienił temat.
– Przestań ściemniać, też mam oczy i wiem, że wiele można powiedzieć o akademiku, ale nie to, że jest przytulny. Ale jest tani, więc jak się nie ma, co się lubi… – powiedziała, a on ponownie poczuł się zagubiony.
– Skoro tak, to ubieraj się. Pojedziemy gdzieś coś zjeść i może potańczyć.
– A to nawet fajny pomysł. Tylko we dwoje? To już będzie randka, taka prawdziwa! Mówiąc to odwróciła się i zaczęła przeglądać zawartość szafy. Potem ściągnęła bluzę i spodnie od dresu, została tylko w majtkach.
Chłopak zobaczył jej piękne, kształtne plecy. Poczuł się zdezorientowany, zawstydzony i podniecony zarazem.
Zobaczył jak sięgnęła do szuflady i wyciągnęła biustonosz. Mimo wszystko wstał i odwrócił się do niej plecami. Po chwili usłyszał:
– A ty co tak się ode mnie odwracasz aaa...?
– Nie chciałem cię krępować – zorientował się, że ma sucho w ustach.
– Nie czuję się przy tobie skrępowana, możesz mi wierzyć.
Dokończyła ubieranie się.
– Jestem prawie gotowa, jeszcze się tylko pomaluję i możemy iść.
Pojechali do Zodiaka w Gliwicach. Oboje wyraźnie sobą zainteresowani, wyglądali na typowa parę, będącą na etapie pierwszej fascynacji.
– Jak to się stało, że Remo i Cynga są twoimi wspólnikami? Nie pasujecie do siebie…
– To, że jestem ich wspólnikiem, zawdzięczam Remowi. Tak wyszło, że to oni wzięli mnie do rozkręconego interesu. Ja im to tylko pomogłem popchnąć dalej.
Z Remem wyrośliśmy na jednym podwórku. Byliśmy dobrymi kumplami już w podstawówce. Pomagałem mu w nauce, chyba to docenił, bo jakiś czas temu pomógł mi pozbierać życie do kupy i wprowadził do interesu. Szczerze mówiąc jestem mu z tego powodu bardzo wdzięczny. Zresztą Cyndze też.
– Jak to pozbierać życie do kupy, możesz jaśniej?
– Bo widzisz, trzy lata temu wyprowadziłem się z domu. Jak tylko skończyłem osiemnastkę. Choć pewnie lepszym sformułowaniem będzie - uciekłem.
– Uciekłeś z domu? – powtórzyła z niedowierzaniem.
– No tak, dusiłem się tam. Nie potrafiłem znaleźć porozumienia. Klimacik był średni, z siekierą wiszącą w powietrzu. Wiesz o czym mówię?
– Tak.
– Trwające tygodniami ciche dni, kończące się pijatykami – Konrad zaczynał podnosić głos.
Dziewczyna widziała, że mówi o rzeczach, które wciąż go bolą.
– Obserwowałem ich życie i wiedziałem jedno - wszystko tylko nie to! Zrobię wszystko, byle moje wyglądało inaczej. Nieraz miałem wrażenie, że oni urodzili się tylko po to, by się kłócić lub gapić w elektryczne pudełko, zwane telewizorem. A jedyną rozrywką, jaka znają, jest chlanie. Zastanawiałem się, czy to ten system, ta cholerna komuna, sprowadziła ludzi do takiego poziomu? Czy to może jakaś nasza polska cecha narodowa? Nie wiem... Wiem jedno, prawie wszyscy moi najbliżsi koledzy mieli podobne atrakcje. Ja tak nie chcę.
Nie chcę i nie będę tak żyć. Niech będzie krotko, ale z jajem. Niech coś się dzieje! – mówiąc to, wyraźnie się nakręcał – Chcę coś w życiu osiągnąć, zdobyć wykształcenie, zobaczyć świat, wyrwać się stąd. Nie chcę, by moje życie, było dla nikogo niezauważalnym epizodem.
– Konrad, nikt tego nie chce. Nasi rodzice też pewnie tego nie chcieli. Jednak przemawia przez ciebie trochę brak pokory.
– Mówisz jak ksiądz dobrodziej. Co znaczy brak pokory? Czy nieudacznictwo życiowe, nazwiemy życiem w pokorze, a ambicję i chęć osiągnięcia sukcesu, brakiem pokory? W ten sposób można stłamsić i ogłupić każdego człowieka. Jednak nie mnie!
Oczy mu się świeciły. Marta widziała, że wierzy w to, co mówi.
– Jestem chyba ostatnią osobą, która chciałaby, żebyś został nieudacznikiem, jak to ładnie nazwałeś. Po prostu uważaj, żeby sama ambicja cię nie przerosła.
Pasja, z jaką przekonywał ją do swoich racji, imponowała Marcie, chociaż nie ze wszystkim się zgadzała. Podobał się jej coraz bardziej.
Położyła rękę na jego dłoni, czule pogłaskała. Zamilkł, uspokoił się, popatrzył jej w oczy. Pocałował ją w usta, zaraz potem znowu zawstydził się tego, co zrobił.
– Przepraszam…
– Za co, głupolu? Chodź tu.
Uśmiechnęła się, przysunęła się do niego i teraz to ona go pocałowała.
Dokończyli jedzenie. Na taniec nie mieli ochoty. Obojgu największą radość sprawiało przebywanie ze sobą we własnym, i tylko własnym, towarzystwie.
Spoglądanie sobie w oczy. Wąchanie skóry, włosów, dłoni. To było po stokroć bardziej atrakcyjne, niż zabawa w tłumie. W tej samej chwili doszli do wniosku, że tak chyba może wyglądać szczęście.
– Może pojedziesz do mnie?– popatrzył błagalnie w jej oczy.
– Nie, Konrad, jeszcze nie. Przysięgam ci, że bardzo chcę, ale właśnie dlatego nie pojadę. Boję się. Za wcześnie – mówiła to bez przekonania, wbrew sobie, ale wiedziała, że postępuje słusznie.
Konradowi prawie serce pękło, ale nie naciskał. Zrobiło się późno. Dopiero teraz zauważyli, że są jedynymi gośćmi. Ich stolik stał na uboczu sali, dawał poczucie intymności. Zajęci sobą stracili poczucie czasu i miejsca.
Konrad uregulował rachunek, zostawiając dość duży napiwek, z czego, swoja drogą, był bardzo dumny. Stać go było. Na ulicy zatrzymał taksówkę i odwiózł Martę do akademika. Przez całą drogę tulili się do siebie, całowali, głaskali i całowali. Życie było piękne.