mam jakiś - energetycznie słabo, finansowo jeszcze gorzej, w kwestii planów - klapa, na polu poszukiwań pracy - bez sukcesów. Wygląda na to, że muszę się zadowolić przeciętnością kolejnych dni i przeczekać ten - chwilowy, mam nadzieję - brak pozytywnych bodźców.
Jakby tego było mało, z zakamarków wychodzi widmo ex-Małżonka, powracające wraz z przygnębiającą wieścią o śmierci naszego psa. Silna jestem, więc się nie daję porwać jego smutkowi, czarnej beznadziei, której nie umie się wyrwać. Upewniam się tylko, że nic się nie zmieniło, że dla niego czas jakby się zatrzymał oraz - że nie potrafię mu pomóc.
Tydzień wcześniej kończę sesje z moją kochaną Frances, ale światełko, które zapaliła w ciemnościach półtora roku temu, płonie teraz jasno i trudno mi sobie wyobrazić, by rzeczywistość, nawet szara, brudna i surowa mogła je zadławić.
Może dlatego pozwalam sobie przepłakać pół dnia - w końcu to nie łzy żalu, ale zwykłego ludzkiego współczucia.
no i tak właśnie chyba zrobię ;-)
Maszeczka tyle szczytów jeszcze do zdobycia przed Tobą,odpocznij i dalej do góry ;)