zycze Wam na Swieta i Nowy Roczek wszystkiego dobrego
przede wszystkim zdroweczka, co by Wam dopisywalo
a poza tym duzo usmiechu, wielu pieknych wschodow i zachodow suonka...
a i tego, zeby jak najmniej padalo i wialo...
zeby Wam sie dobrze ukladalo i zebyscie dzieki temu byli szczesliwi
odnalezienia szczescia i spokoju w duszyczce...
sily i odwagi aby podazac swoja obrana droga,
i aby Was w tej drodze dobre duchy pilnowaly...
w srode poznalam nowych ludzi, zalozyli stowarzyszenie podroznikow w lodzi i chcemy razem robic sobie wypady...brawo za odwage i inicjatywe dla mlodych powiedziala stara hahaha
w piatek bylam na etnofestiwalu na cejrowskim i capoeirze mniam
sobotke spedzilam ze wspollokatorami, pilnowalismy 2 dzieci, ktorymi Ania czasami sie zajmuje sajgon na maksa
po tym jak wrocliy do domu, musialam sie drzemnac i walnac sobie 2 pifka z Ania i Arkiem
niedzielka leniwa i spotkano z podroznikami
a dzisiaj pierwszy raz poszlam na warsztaty bebniarskie...to jedno z moich marzen, ktorych jakos nie udalo mi sie zrealizowac, byc moze wlasnie teraz przyszedl na to czas
i bebenki sa swietne, niesamowicie sie mozna wyrazic, zrelaksowac i oderwac...
niesamowite, ze dopoki czlowiek probuje myslec uderzajac w beben jest strasznie rozproszony, a pozniej, jak juz przestaje (myslec), to wszystko wychodzi naturalnie i fajnie...
od 1 grudnia kamienica, w ktorej wynajmujemy mieszkanko przeszla w rece prywatne.
od tego czasu zniknely smietniki, poniewaz administracja umywa juz rece...
dzisiaj rano obudzil mnie koles z zakladu energetycznego z zapytaniem, czy moze wiem, kto tu jest wlascicielem budynku i czy mam jakis kontakt do tej osoby...
musialam glupio wygladac, pewnie znowu grzywka stala mi na bacznosc
powiedzialam, ze nie, a ten ze prad musi wylaczyc...no to poszlam obudzic moja parke zamieszkala i sie wkurzylismy wszyscy strasznie.
skontaktowalismy sie z pelnomocnikiem, w ciagu dwoch godzin oddzwonic...ze nam pradu nie wylacza, tylko moga na klatce...
no i wylaczyli, koles zabral caly licznik (shandlowal go na zlomie czy co )
i teraz my babki troszke sie boimy tego, co dalej...no bo nie za bezpiecznie tak bez swiatla...mam czolowke ale co z tego
no i zastanawiamy sie co dalej, zwiazek ani i arka nie widzi mi sie dobrze, chyba trzeba bedzie czegos poszukac
smutno mi bardzo z tego powodu, bo domek, miejsce, gdzie jestem jest dla mnie wazne, zeby odpoczac, zeby miec podobne podejscie do mieszkania, nie skapic na ogrzewanko, posiedziec, pogadac, pozyczyc cos od siebie do zarelka jak nie ma, obejrzec filmik czasami...
z nimi swietnie sie mieszka, nie preszkadzamy sobie, szanujemy sie, pomagamy...a tu krach...jak bessa to bessa...wszedzie:P
a jeszcze zeby tego bylo malo, zaba z miska zaczely wariowac i zabie kly zaachaczyly sie o obroze miski i obydwie wpadly w panike...ta nie mogla wyciagnac klow, ktore miala w skorze miski, a tamta sie doslownie dusila i charczala...normalnie jak w horrorze...zlapalysmy je i w krzyk:
ja: arek nozyczki
ania: arek noz hehe
po tym jak arek zniknal w kuchni psiury na szczescie sie oswobodzily i obydwie byly w szoku, zabka sie trzesla jak osika...
po tym wszystkim ania z arkiem wyszli do miasta, a ja gapilam sie na ostry dyzur (akurat lecial), w ktorym byla mowa o umierajacym na raka lekarzu...
rozplakalam sie, przypomniala mi sie kolezanka z pracy, marzenka, umarla nam na raka majac 30-tke...i peklam...rozbeczalam sie, za duzo tego jak na jeden tydzien...(pn byl dla mnie tez nie za dobry, cykl beznadziejnych zdarzen pt.: dzien spotykania debili, chamow i swirow wszedzie, sie zdarzaja takie dni tez )...
przyszlam do pracy i strzelilam sobie setke, jakoze pracuje z mama w biurze rachunkowym, a mama miala 9-go imieniny
dobrze, ze byla ta finlandia, bo bym chyba zawalu dostala...
przepraszam, ze tak dzisiaj smece, staram sie Wam dawac z siebie co najlepsze i nie marudzic ale kazdy ma czasem zly dzien...
dzieki za wysluchanie
majcik
ostatnio wpadla mi ta piosenczka w ucho...dobranoc:*
od przyjazdu duzo mysle o zyciu, o tym jakie ono jest, jaka ja jestem, co chce osiagnac, w jakim kierunku pojsc...
chce popodrozowac, miec domek, nawet nieduzy lub mieszkanko, po prostu swoje miejsce na ziemi i kogos, kto by towarzyszyl mi w mojej drodze...jak bog da
na razie siedze sobie tutaj, na starym fotelu, z nozkami opartymi o krzeselko, jak burzuj i mysle sobie, ze mi dobrze
odnajduje siebie, wiem, kiedy mi najlepiej, jest mi spokojnie i cieplo w srodeczku tak chyba powinno byc, nie?
nie chce juz szalec, wariowac, rozrywac sie, biegac, chce w spokoju isc sobie przez zycie, w skromnosci i pokorze i z usmiechem w duszyczce
ostatnio spotkalam 3 osoby zajmujace sie coachingiem, to chyba znak, ze powinnam sie tym w koncu zajac?
pausa, musialam przytulic i poglaskac psa, sie domagal kladac mi swoje lapy na lapku
slucham sobie milesa davisa w tej chwili, album kind of blue, spokojny, wyciszajacy, wcale nie smutny albumik, polecam