Zapalniczka
3 styczna 1993 roku
Konrad siedział w swojej garsonierze w skórzanym fotelu, pił whisky i myślał o Oli, która wyjechała spędzać Nowy Rok z przyjaciółmi w Rosji.
Miała jakoś teraz wrócić, wiedział to od Igora, z którym dwa razy spotkał się na wódce. Robili to, co mogą robić dwaj zaprzyjaźnieni mężczyźni z dawnego bloku komunistycznego, a może i z każdego innego miejsca na ziemi, popili, pośpiewali, podupczyli… Nieważne, czy Polak, czy Rusek, czy Niemiec. Którego z nieśmiertelnego towarzystwa z polskich dowcipów by nie wybrać, ma takie same potrzeby. Chociaż fakt, Szwaby drętwe, trochę śpiewać nie potrafią.
Dziś wybierał się z Anką do kina, na jakiś nowy, ponoć bardzo fajny film z Bogusławem Lindą. Nie chciało mu się specjalnie, bo jeszcze dochodził do siebie po zabawie sylwestrowej. Trzeci dzień do siebie dochodził i dojść nie mógł, taka impreza była!
Anka nalegała na spotkanie, a on nie miał siły oponować. Na szczęście, kino było bliziutko, więc ostatecznie się poświęcił.
W kinie było ciasno. Wiadomo, Polacy lubią polskie filmy, bo napisów nie trzeba czytać.
Dziewczynie film się podobał, jemu zresztą też. Dialogi szokowały mnóstwem niecenzuralnych słów. Dla widza, przyzwyczajonego do wpływów cenzury politycznej i obyczajowej, to, co oglądali, mogło się wydać obrazoburcze i z innej bajki, niż widziane dotąd filmy.
– Chrześcijańska Unia Jedności to ZChN? – zapytała Anka szeptem.
– Możliwe, ale weź sobie lepiej z tego ułóż skrót – podpowiedział Konrad - i nie przeszkadzaj, Ania.
– Dobre, dobre… Hi hi… Już milczę.
Konrad oglądał film z coraz większym zainteresowaniem. Kilka momentów szczególnie utkwiło mu w pamięci. Zaczął się zastanawiać i analizować. Końcówka wydała mu się trochę naciągana, ale cały film inspirujący, bardzo inspirujący.
– Koniec misiu, koniec. Idziemy – z zadumy wyrwał go głos Anki – Widzę, że ci się podobało. Mówiłam! Trzeba słuchać swojej kobiety!
Pocałowała go i wyszli z sali jako ostatni.
– Ania, ty wiesz, co to ta amfetamina? Domyślam się, że to jakiś narkotyk, ale jak to działa, wiesz?
– Nie bardzo, ale to łatwo sprawdzić. Popatrzę w encyklopedii i zapytam się cioci Ewy, jest w końcu psychiatrą w Toszku. Pewnie będzie wiedziała. Mają tam jakichś narkomanów.
– Widziałaś, jakie to drogie tam na Zachodzie? Ciekawe, ile kosztuje produkcja tej całej amfetaminy – Konrad głośno myślał.
– Nie wiem, Konrad, ale po co ci to? Chodź szybciej, mam straszną ochotę się z tobą pokochać.
Przyspieszyli, jemu też zachciało się seksu.
4 stycznia 1993 roku
Konrad nie mógł usnąć, cały czas myślał. Miał dziwne wrażenie doniosłości tego, co się od kilku godzin dzieje w jego głowie. Czuł się jak człowiek, który jest blisko czegoś przełomowego.
Spał zaledwie trzy godziny, ale nie był zmęczony, raczej nakręcony.
Postanowił pójść na poranny seans, który zaczynał się o dziewiątej. Po filmie poszedł coś zjeść i wrócił na trzeci seans, tym razem już głównie po to, żeby rozmyślać w ciemności i spokoju.
Tylko trzy sceny wyciągały go z zadumy. Analizował każde padające w nich słowo.
– Dobrze główkujesz – przemówił jego przyjaciel, Głos – Twórczo, synku, do życia trzeba podchodzić, twórczo i kreatywnie.
Po wyjściu z kina Konrad poszedł do biblioteki publicznej.
Umówił się również z ciotką Anki.
Kupił likier i ciastka, a potem wpadł do jej mieszkania i przejrzał vademecum leków, a potem ponad godzinę z nią rozmawiał.
Około osiemnastej trzydzieści przyszedł do klubu na kontrolę. Wiadomo, pańskie oko konia tuczy.
Wszystko tu działało bez zarzutów, jednak tym razem, nie odczuwał już dawnej satysfakcji. Jego myśli błądziły gdzie indziej.
W biurze zastał Rema z jakąś ładną brunetką. O dziwo, nie przyłapał ich na kopulacji. Choć, jakże by inaczej, kumpel odgrywał multimiliardera rodem z „Dynastii”.
Widać niektóre rzeczy się nie zmieniają, albo ewoluują bardzo powoli. Było, nie było, amerykański biznesmen to już ktoś więcej, niż król katowickich kantorów, aspirujący do tytułu mistrzowskiego w strzelaniu z „byka”.
– Remo, bądźże dżentelmenem i weź koleżankę do kina. Na „Psy”. Super film. Widziałem już trzy razy.
Remowi pomysł nie za bardzo się spodobał, ale dziewczyna najwyraźniej nie chciała wyjść na zbyt łatwą, więc podjęła temat.
– Chodźmy! Słyszałam, że to fajny film. Taki męski! Proszę, proszę, proszę – uśmiechała się zalotnie.
– No, dobra, to chodźmy, nie? Konrad, wiesz na którą godzinę będzie najbliższy seans?
– O dziewiętnastej trzydzieści. Z tego, co pamiętam. Tylko proszę, stary, skup się na treści, cholera, na treści!
– Jasne, że na treści, nie Aneta? To będzie trudne, przy takiej piękności.
Wyszli, a Konrad został sam, myślał. Trzy godziny później Remo wrócił, zrelaksowany i uśmiechnięty.
– Podobało ci się? I co myślisz?
– No, co myślę? Pałkę zrobiła nawet fajnie, ale żeby jakaś rewelacja to nie powiem, norma.
– Kurwa, Remo, nie znudziło ci się to jeszcze, te pałki, lodziki i pierdolenie o niczym? – Konrad wybuchł – O film się ciebie, matole, pytam! O jego fabułę… Rozumiesz?! T-R-E-Ś-Ć. Pamiętasz w ogóle, o czym był film?
Remo był mocno zaskoczony wybuchem przyjaciela. Pomyślał nawet, że ten może się po prostu upił.
– No o ubolach był, nie? O co ci chodzi, co ty taki nerwowy?
– Nie o ubolach, tylko o amfetaminie, AMFETAMINIE! – powtórzył wolno.
– No było coś. I co z tego?
– Dobra, widzę, że muszę ci to wyłożyć na tacy, pało zakuta.
– E, tylko nie…
– Słuchaj, nie gadaj! – Konrad gwałtownie mu przerwał – Stary, oni tam gadali o przemycie amfetaminy na zachód. Kontakty, służby, łącznicy. Nieważne. Wiem tylko jedno, gadali o ogromnym przebiciu i wielkiej kasie.
Zobacz, u nas tego syfu praktycznie nie ma, odkąd otworzyli granice i nasi zaczęli jeździć do Holandii, to się trochę zaczęło mówić o marihuanie. Nawet zaczęło się jej pojawiać trochę, znaczy się coraz więcej. Ale innych rzeczy nie ma. To jest zupełnie nie zagospodarowane poletko. Jak myślisz, jak długo tak będzie?
– Eeee, no nie wiem, ale mów dalej. Słucham cię coraz uważniej – Remo rzeczywiście się skupił.
Nalał im szybko po kielichu, które synchronicznie przechylili. Konrad kontynuował.
– Popatrz, coś się dzieje. W osiemdziesiątym dziewiątym, jeszcze za komuny, zarabiało się średnio pięćdziesiąt dolarów, teraz trzysta. Za kilka lat, pewnie z tysiąc, tak? Więc po co szukać zbytu na Zachodzie? Trzeba się tu rozwinąć (sprawdzić), tu zarabiać. Zobacz, otworzyli granice na wódkę i spiryt, naród się rozchlał. A teraz kurek przykręcają. Ale ludziom problemów nie ubyło. Będą zapomnienia szukać tak czy owak. Szczególnie młodzi. Rozpili się, wolność poczuli, kombinują jak mogą. To idealny moment na narkotyki.
Na zachodzie te narkotyki to norma, musimy to tylko mądrze zrobić i rozkręcić. Pamiętasz w pedałówie, jak ten gość przyszedł prowadzić prelekcję o narkomanach? „Makowa panienka”. „Narkoman nie ma szans w sporcie”. „Nie daj się nabić w butelkę z klejem”. „Kompot z maku zabija”.
– Jasne, że pamiętam. Zaraz potem poszliśmy wąchać rozpuszczalnik do paznokci… Ha ha ha!
– U nas nadal narkomania, kojarzy się ludziom z butaprenem i kompotem, a nie z amfetaminą. Wiesz w ogóle, co to ta amfetamina? Bo ja nie wiedziałem, dopóki nie sprawdziłem w książce.
– No tak, amfetamina to mi się kojarzy z witaminkami, a nie narkotykami – wtrącił Remo.
– Zacząłem zbierać informacje o tej amfetaminie. Na Zachodzie, oni to biorą na dyskotekach, w klubach na koncertach, słyszysz? Na dyskotekach! Ponoć bardzo pobudza, nie czuje się zmęczenia i ma się odjazd. A studenci to jeszcze biorą przed egzaminami.
– A skąd ty to wszystko wiesz?
– Rozmawiałem z ciotka Anki. Powiedziałem jej, że mój kuzyn, który mieszka w Hamburgu, ma kłopoty z amfetaminą. Zapytałem, co to takiego. Wiesz, rżnąłem głupeczka.
A ona właśnie była na jakimś szkoleniu w Austrii, o narkotykach dużo wiedziała. Mówiła, że bardzo jest popularna ta amfetamina, bo prosta i tania w produkcji.
Na tym filmie to ściemniali, pokazali Bóg wie jakiego super chemika, wybitnego specjalistę. A to ponoć lipa, bo dobry student chemii da sobie z tym radę. Nic skomplikowanego.
– Mów dalej – Remo rozlał następną kolejkę.
– Jeśli jest tak, jak myślę, to tu u nas, zadziałają zwykłe prawa marketingu. Pęd do nowości, pogoń za światowymi trendami, naśladowanie zagranicznych idoli oraz prawa popytu i podaży. Nie będzie wyjątku.
Małolaty słuchają tej samej muzy, ubierają się tak samo jak na Zachodzie. Piją i jedzą to samo, uznają te same gwiazdy pop i będą tak samo brać narkotyki.
O ile oczywiście, te będą dostępne. A będą. Teraz tego nie robią, bo nie ma podaży. Jak ją stworzymy, o popyt nie będziemy się musieli martwić.
Mało tego, jestem pewny, że będzie dużo większy niż tam na Zachodzie – Konrad był tak podekscytowany, jakby dokonał epokowego odkrycia.
Mimo emocji, wiedział, że to, co mówi trzyma się kupy.
– Remo, pamiętasz tego łepka, co go nazywali Rocko-Wara?
– Taa. Pamiętam, ja go nawet widuję dość często. Mówią, że to narkoman.
– Sprowadź go tu jutro, pogadamy sobie z nim.
– Dobra, zrobi się. Tyle, że on może być szpiclem.
– To może być nasza szansa, na ogromna kasę. Ogromną, rozumiesz?
Remo rozumiał. Może nie był tak bystry jak Konrad, ale nie był też idiotą. Czuł, że kumpel jest na fali, że idzie w dobrym kierunku.
– Dobra, pogadamy z nim tak, żeby nie miał ochoty o tej rozmowie nikogo informować. Konrad, a nie wydaje ci się, że to trochę takie za duże dla nas? No, wiesz może my za krótcy jesteśmy na to? Wiesz, na filmach to narkotyki są dla takich prawdziwych twardzieli z koneksjami w polityce, biznesie i rozrywce, nie?
– Co ty, Remo? Wyluzuj. Trzeba tylko być w odpowiednim czasie i miejscu. A jak się już jest, to po prostu to wykorzystać. To jest zwykły biznes. Jak warzywniak. Jak kantor. Jak „Gwarek”.
Inwestujesz kasę, tylko stopę zwrotu masz ogromną, bo ryzyko większe. I tylko to! No, powiedz, kto ci tego zabroni? No, no pomyśl. Wiadomo, potem będą chętni na to, by się podczepić, albo w ogóle nas z tego wywalić. Ale o to będziemy się martwic później. Będziemy musieli być mocni, albo sobie mocne układy wyrobić.
Zobacz, jak ludzie nas teraz postrzegają. Oni się nas boją. Przypomnij sobie, jak się wszyscy obsrali, gdy Cyngus załatwił Iryska i jego cioty. I niech się boją, strach ma wielkie oczy. Niech myślą, że mamy Bóg wie jakie układy. Ich strach tylko nam pomaga.
– Nie myślałeś, żeby jeszcze jakichś ludzi do roboty przyjąć?
– Nie, ale masz racje. Dobrze by było przyjąć jakiś typów, zajmij się tym. Tylko niech będą sprawdzeni. Aha, i na razie Cyndze i Tatarowi nic nie mów. Póki nie mamy rozpoznania i konkretów, nie ma im co głowy zawracać.
– Się rozumie, Konradzik.
5 stycznia 1993 roku
Remo i Konrad spotkali się w południe z Rocko-Warą. Zaprosili go do „Hetmana”, mordowni niedaleko rynku. Było to chyba jedyne miejsce, gdzie można się było z nim pokazać.
Rocko-Wara miał grać kiedyś w jakiejś rockowej grupie, na gitarze. Stąd Rocko. Z kolei druga część jego ksywki była związana z unikalną cechą jego fizjonomii. Miał monstrualnej wielkości zwisającą dolną wargę. Jakby tych atrakcji było mało, Wara, od tych narkotyków, miał też mocno pojechany “daszek” .
– Znasz nas, Rocko? – zapytał Remo.
– Znam was, wyciągacie oka.
– Czy chcesz, żebyśmy ci wyciągnęli oka?
– Nie chcę – zapewnił bez zastanowienia.
– Tu masz dwa miliony – Remo podął mu banknocik.
– Dziękuję. A za co to?
– Za info, które nam teraz sprzedasz. Wiesz co to amfetamina?
– Jasne, że wiem, no co wy? Jestem Rocko-Wara i mam nie wiedzieć, co to jest amfetamina?!
Wyciągnął zawiniętą w kosteczkę kartkę i położył ją na stole.
Chłopaki pomyśleli, że mają farta. Konrad rozłożył zawiniątko, w którym było troszkę białego proszku.
– Skąd to masz? – zapytał.
– Mam swoje źródło, ale nie mogę powiedzieć – Rocko ściszył głos i chyba spodziewał się, że ta odpowiedz ich nie zadowoli.
– Słuchaj, nie jesteśmy z policji, przecież wiesz. Chcemy zrobić interes. Możesz nam pomóc kupić tego większą ilość?
– No, nie bardzo, tego się nie produkuje dużo. To się robi dla siebie.
– Znaczy się, znasz kogoś, kto robi dla siebie i dla ciebie?
– No, tak, i dla kilku osób znajomych, kumpli, no wiecie.
Konrad, wyciągnął pięć milionów i położył na stole.
– Jutro o dwunastej, bądź tu z tym kimś – powiedział to tonem niedopuszczającym sprzeciwu. Popatrzył mu w oczy i pogroził – Pamiętaj o wzroku.
Chwilę później byli już w klubie.
– Myślisz, że przyjdą jutro? – zapytał Remo.
– Na pewno będą, wiem to – odparł Konrad.
– Wiesz, coś ci powiem. Jak mu o tym wzroku powiedziałeś, to miałeś takie ślepia, że sam się poczułem nieswojo. Wyrobiłeś się, nie? He he he...
6 stycznia 1993 roku
O umówionej godzinie przyjaciele zjawili się w „Hetmanie”. Remo przywołał bufetowego.
– Weź no tu, facet, posprzątaj na tym stole, nie?! No, zetrzyj tu!
Bufetowy popatrzył na niego trochę jak na przybysza z innej planety. Mowa ciała tego ufoluda, sugerowała, jednak że to nie żart. Opornie, bo opornie, ale stół wytarł. Nawet wziął do tego czystą szmatę.
Rocko-Wara przyszedł z dziesięciominutowym spóźnieniem. Nie był dziś w formie.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedział lekko wypłoszony – Co, jeszcze go nie ma?
– A widzisz go gdzieś tu z nami, kurwa! - wypalił Remo wściekły.
– No nie. Nie wiem, mówił, że będzie na sto procent. Czekajcie… To on.
Do lokalu wszedł, niewysoki, drobny facecik w trudnym do określenia wieku. Miał okulary i długie włosy zaczesane do tyłu. Mężczyzna najwyraźniej rozpoznał Rocka, bo od razu skierował się w ich stronę.
– Cześć Robin, poznaj Konrada i Rema. To Robin, o którym wam wczoraj mówiłem – mężczyźni podali sobie ręce.
– Rocko, dzięki, a teraz spadaj – Konrad podał ćpunowi kilka banknotów – Wieczorem wpadnij do nas do klubu. Tylko się wykąp i przebierz. Pogadamy… Aha, i pamiętaj o wzroku – ostatnie zdanie wypowiedział innym tonem.
– Dobra. Będę. Dzięki – Rocko jednak nie odszedł, pokazywał coś Robinowi.
– Czego jeszcze? Spadaj! – warknął Remo.
–A tak… Prawda – odezwał się Robin.
Wyciągnął coś z kieszeni i podał Rockowi.
Zostali we trójkę.
Konrad czuł, że jeżeli ma przed sobą fachowca, umysł ścisły, to musi walić wprost.
– Potrafisz zrobić amfetaminę, prawda? Dużo potrafisz tego zrobić?
– Nie zastanawiałem się, ile potrafię. Robię tyle, ile trzeba. Dla siebie, dla przyjaciół.
– Skąd masz takie umiejętności? – Konrad prowadził rozmowę spokojnie.
Starał się stworzyć przyjazną atmosferę.
– Byłem asystentem na Politechnice.
– I już nie jesteś?
– Nie jestem.
– Napijesz się?
– Napiję.
– Remo, weź wódkę. Najlepszą, jaka jest w tym chlewie.
Chwilę potem byli już po jednej kolejce.
– A czym się zajmujesz?
– Niczym.
– Chciałbyś dużo zarabiać, bardzo dużo?
– Chciałbym.
Dla Rema, ta rozmowa była niesamowita. Przysłuchiwał się jej niemal z otwartą gębą. Konkretne pytanie, konkretna odpowiedź. Zero ściemniania, zero owijania w bawełnę.
– Jeżeli ci dostarczymy sprzęt i materiał, będziesz mógł dla nas zrobić amfetaminę, dużo amfetaminy?
– Zrobię dużo amfetaminy, ale chcę dużo zarabiać.
– No to gra, tej rozmowy nie było. Podaj nam swój telefon. Znajdziemy cię.
– Jakiej rozmowy?
– Jeszcze jedno, napisz nam do jutra czego potrzebujesz, jaki sprzęt, jakie produkty. Fajnie by było, gdybyś też wstępnie napisał, gdzie to można zdobyć i kto co produkuje.
– Jutro będzie gotowe.
Remo polał, wypili. Facet się Konradowi podobał.
– Remo, kasa – powiedział do przyjaciela.
Kumpel wyciągnął dwa pliki pieniędzy i wręczył je nowemu znajomemu.
– To na dobry początek. Mam mówić, co będzie gdybyś…
– Nie trzeba.
Podali sobie ręce. Konrad mocno uścisnął Robinowi dłoń, ten odwzajemnił uścisk.
Był ich.
Wieczorem postraszyli jeszcze Warę. Kazali mu oddać kasę, a Remo wypłacił mu lepę za to, że przysłał im jakiegoś niedouczonego chemika.
Rocko oczywiście kasy nie miał jak zwrócić, więc teraz się zastanawiał, czy chłopcy wyciągną mu „jedno, czy oba oka”.
Czekał w klubie jak skazaniec, co przyniesie los i, ku swemu wielkiemu szczęściu, dostał tylko kopa w dupę. Uradowany wybiegł z klubu. Prawie przez miesiąc nie pokazywał się w centrum miasta.
Po wyrzuceniu Wary, przyjaciele postanowili się odprężyć. Podeszli do swojego stolika, który był zajęty.
– O co, kurwa, chodzi?! – Remo przecierał oczy zdumiony – Czy w tym burdelu nigdy porządku nie będzie?! Ile razy mówiłem, że to nasz stolik, nasz?! Kto dziś odpowiada za salę? Z roboty wypierdolę! Człowiek zmęczony…
– Uspokój się. Ja ich znam – przerwał mu Konrad, wyraźnie podekscytowany.
Przy stoliku siedziała Ola i Igor. Gdy dziewczyna zobaczyła Konrada, rzuciła mu się na szyje. Igor wstał, poczekał na koniec powitalnych czułości, a potem mocno uścisnął rękę chłopaka.
Remo stał z boku, tradycyjnie przyjął groźna minę i wypiął klatę. Taki niewypowiedziany komunikat, jestem wielki, jestem groźny, bać się mnie macie. No, ale nikt się go nie bał.
– Poznajcie mojego wspólnika, Rema. Remo przedstawiam ci Olę i Igora. I przestań już się nadymać jak dmuchany knur!
– Bardzo mi miło – wychrypiał groźnie Remo.
Potem jakby uszło z niego powietrze, zaśmiał się, podał rękę i dodał już miłym głosem – W mordę, aleś ty ładna… Czy my się czasem nie znamy? Czekaj, czekaj…
–Znacie się. Trzy lata temu w Ikarze, jak mi kasę skroili...
– A! No jasne, pamiętam, pamiętam! A koleżaneczki takie fajniutkie, jak Ty masz? Dla Remusia, ja jestem super gościu, nie Konrad?
– Na pewno jesteś, ale takich jak ja nie mam – odparła Olga stale się śmiejąc – Podobne można zorganizować, ale nie takie same.
Znów zawisła na Konradzie, całując żarliwie jego usta. Odwzajemnił pocałunek, a potem wszyscy zasiedli do ucztowania.
Remo i Igor przypadli sobie do gustu. Rosjanin dostosował się do poziomu nowego znajomego, co zresztą nie uszło uwadze Konrada. Wiedział, że Afganiec przewyższa Polaka zdecydowanie intelektem, a mimo to sprawiał wrażenie, jakby było dokładnie na odwrót.
– Sprytnie – pomyślał, a Głos dodał – Dobry jest. Ucz się od niego.
– Bardzo się za tobą stęskniłam, wiesz ?
– Teraz już tak. Jeśli mam być szczery, to mam podobnie. Dobrze, że roboty było i jest dużo, tylko dlatego nie uschnąłem z tej tęsknoty.
– Na pewno, ściemniaczu, na pewno – chichotała – Usychałeś, mówisz? – przybliżyła się do niego i szepnęła – A wiesz, w twoim mieszkaniu, czeka na ciebie niespodzianka?
– Byłaś u mnie? – zapytał lekko zaskoczony – Kiedy?
– A dzisiaj byłam i niespodziankę zostawiłam. Później pójdziemy, to zobaczysz.
– Miłe to bardzo.
– Uwielbiam robić niespodzianki.
Jedli, pili, gadali, śmiali się. W końcu Konrad zaprosił ich do siebie.
– Niet, nie nada, nie dziś Konrad – powiedział Igor – Idzi z Oloj, a my z Remem jeścio popjom, da Remo?
– Da, da, popijem, a potem zapraszam do naszych dziewczynek… yhhhpp – nowo odkryty talent lingwistyczny czknął, bo był już mocno wcięty, a Igor zanucił.
W naszych glazach zwioznaja noc
W naszych glazach potierianyj raj
W naszych glazach zakrytaja dwieri
Szto tiebie nuzno - wybieraj
6 stycznia 1993 roku
Ola i Konrad pożegnali się z chłopakami i poszli do taksówki.
– Co to za niespodzianka, no powiedz?
– Niee, wytrzymaj. Sam zobaczysz.
– Chociaż z jakiego gatunku?
– Zobaczysz – uśmiechnęła się tajemniczo.
Weszli do garsoniery Konrada. Coś było nie tak.
Grała cicho muzyka i świeciło się światło. Konrad zorientował się, że nie są sami. Popatrzył na Olgę, jednak nie dostrzegł w jej zachowaniu oznak niepokoju.
Nie ściągając kurtki wszedł do pokoju. Poczuł zapach perfum. Na kanapie leżała zmysłowa kobieta. Bogini. Była tak piękna, że go zatkało. Ubrana w satynowy, krótki szlafrok, kończący się w połowie ud. Miała egzotyczne, azjatyckie rysy twarzy.
– Poznaj moją najlepszą przyjaciółkę, Ritę. Przyjechała mnie odwiedzić.
– Priwiet, Konrad – anioł przemówił.
– Cześć Rita. Miło mi – odpowiedział Konrad i zapomniał zamknąć usta.
Potem odwrócił głowę i spojrzał na drugiego anioła.
– No to, kurwa, jesteś w raju – odezwał się Głos.
– No to, kurwa, jestem w raju – powtórzył głośno Konrad i zorientował się, że dziewczyny to słyszą.
– “Kurwa”. To takie internacjonalne słowo – zganiła go uśmiechem Olga – Mój drogi, ale masz minę! Nie mówiąc o manierach!
– Przepraszam – wziął od dziewczyny kurtkę, zdjął swoją i wyniósł do przedpokoju. Słyszał jak kobiety rozmawiają ze sobą po rosyjsku i się śmieją.
– Napijecie się czegoś? – zapytał.
– Napijemy się, Konradzie – popatrzyły na siebie i ponownie zaczęły się śmiać.
Nalał, Olga zapaliła świeczki, zmieniła muzykę i poszła do łazienki.
Konrad i Rita siedzieli naprzeciwko siebie i uśmiechali się. Nie wiedział, co ma powiedzieć, jak się odnaleźć w tej sytuacji. Wypił.
Na szczęście, chwilę później wróciła Olga. Miała na sobie bardzo kusy szlafrok, podobny do tego Rity. Usiadła obok przyjaciółki. Konrad siedział, patrzył i nie potrafił stwierdzić, która jest ładniejsza.
– Usiądź bliżej nas – szepnęła Olga, robiąc miejsce pośrodku.
Trochę nieporadnie wstał ze swojego fotela i zajął miejsce miedzy dziewczynami.
Olga wtuliła się w niego i zaczęła całować jego usta. Wtedy dotarło do niego, że Rita delikatnie uciska rękoma jego barki, masuje je. Przeszła go cała seria cudownych dreszczy. Nie rozmawiali, jego ręce spoczęły na udzie całującej go dziewczyny. Tak chyba mógłby spędzić resztę życia.
– Tak. Właśnie. Rób wszystko, żeby tak spędzić swe życie – dopingował Głos.
– Muszę iść do łazienki – wyszeptał i wstał, nie czekając na odpowiedź dziewcząt. Przeklinał swoje luźne spodnie, które teraz miały komiczne wybrzuszenie w newralgicznym punkcie. Jakby tego było mało, Olga wymierzyła mu siarczystego klapsa w tyłek.
– Bystrjej malcik!
Trochę się zawstydził, ale tylko trochę. A klaps nawet mu się spodobał. Znowu usłyszał śmiechy. Wziął błyskawiczny prysznic, bo od rana był na nogach.
– To był ważny i owocny dzień, a kończył się wprost baśniowo – pomyślał.
Jeszcze minutka pod lodowatą wodą i był gotów. Przyjaciółek jednak w salonie już nie zastał, wiedział gdzie są. Ich głosy dochodziły z sypialni.
Stanął w wejściu i popatrzył na łóżko, na którym teraz leżały. Ich ciała stanowiły jedność, były nagie, były piękne. Wszędzie czuł zapach ich perfum i nie tylko…
Nie mógł oderwać wzroku od tego, co widział, Był oczarowany. Olga była zajęta dozowaniem rozkosznych pocałunków w taki sposób, że Rita, co chwilę pojękiwała, naprężała szyję lub wyginała się w łuk, eksponując swoją kobiecość. W pewnym momencie, jej do tej pory przymrużone oczy, otworzyły się, a twarz przybrała lubieżny uśmiech.
– Żdiom tiebia, Konrad – zamruczała zapraszająco.
Położył się obok i zaczął całować plecy Olgi. Przesuwał się swoimi wargami coraz niżej. Będąc na wysokości jej pośladków, usłyszał jak Rita szczytuje. Ale nie widział tego, był zajęty sprawianiem radości Oldze.
Czas mijał jakoś inaczej, konstelacja ich ciał, co chwilę się zmieniała. Teraz on był w centrum zainteresowania dziewczyn. Pieściły, gładziły i całowały, utrzymując go na granicy męskiej wytrzymałości. Robiły to na tyle perfidnie, że gdy wydawało mu się, że za chwile eksploduje, one zostawiały go niezaspokojonego i zaczynały zajmować się sobą nawzajem. Było to dla niego niesamowite doznanie. Coś, czego nigdy do tej pory nie przeżył. Raz czuł się panem, by zaraz być niewolnikiem. Branie i dawanie. Nie mógł się nadziwić, ile satysfakcji i radości przynosi tym dziewczynom dostarczanie, sobie wzajemnie i jemu, ekstazy.
Ten seks był jak poezja, sztuka, artystyczne przeżycie. To była inna jakość. Inna od tego, co w tej dziedzinie doświadczył w całym swoim życiu.
Teraz leżał na Oldze, a Rita pieściła ich swoim gładziutkim, wilgotnym językiem. Językiem, który nieskrępowany żadnymi konwenansami, penetrował każdy zakątek ich ciał. Wreszcie Konrad eksplodował. Przez jego ciało przebiegły konwulsyjne dreszcze. Widział gwiazdy i chyba krzyczał.
Jego spokój jednak nie trwał długo. Kiedy powrócił z kosmicznej podroży, dostrzegł ze zdumieniem, że kobiety nic sobie nie robią z jego “nieobecności” i ciągle zajmują się sobą.
To było podniecające, a on bardzo szybko poczuł się gotowy do nowej zabawy. Grupawuszka wkraczała w kolejną fazę. Były momenty, gdy tracił orientacje, która część ciała do kogo należy.
– Tak mógłbym umrzeć – pomyślał.
– Nie spiesz się, mały – powiedział głos – Na wszystko przyjdzie czas.
Po czwartym, przynajmniej dla Konrada razie, mimo, że mentalnie chciał jeszcze, jego fizjologia się zbuntowała.
– Cholera! Ktoś, kto kiedyś wymyśli sposób na ciągłą erekcje, zarobi… Oj zarobi! – pomyślał rozczarowany swoimi ograniczeniami.
– Nie pierezywaj – szepnęła Rita – Ty spawiłsja. Maladiec
– Tak, kochanie, świetnie się spisałeś. Utalentowany jesteś i szybko się uczysz – śmiała się Olga.
Śmiała się też Rita, a męskie ego Konrada właśnie zdobywało Mont Everest.
– Zamieszkacie u mnie? – zapytał.
– Chcesz tego?
– Chcę.
– To kilka dni zamieszkamy.
Uśmiechnęły się.