Grupa: Rozrywka
Typ: Grupa Otwarta (każdy może dołączyć)
Utworzona przez: grupy (3.00)

Członków: 126 / Dołącz do tej grupy

Czyli wszystko to co fajne ;)


Forum: Rozrywka / Czyli wszystko to co fajne ;)
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia

Temat:  Zapalniczka
Jestem zapalniczką……Tak, dobrze widzisz.
Zwraca się do Ciebie cholerna zapalniczka.
Cóż z tego że złota? Cóż z tego że demoniczna? Skoro jednak tylko zapalniczka.
Tyle że niezwykła, bo potępieńcza, bo czująca, bo przeżywająca…
Nieczęsto zdarza się słuchać zapalniczek, więc posłuchaj, jak to się stało ze mówi do Ciebie


ZAPALNICZKA!!!Skoro juz mam wydawce,skoro juz wiem ze kupie ludzi podobac sie nie bedzie ... i skoro juz wiem ,ze beda tacy ktorych to poruszy i do gustu przypadnie no to jazda...
Dodano: 12.03.2010 11:58, ostatnio
Odpowiedzi: 105   Odsłon: 8168
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Z tych miłych sercu rozważań wytrąciła go matka.
– Dumna z ciebie jestem, Rafałku. Testy wyszły negatywnie, tu mam wyniku. Możesz się już uspokoić. Widziałam, że bardzo to przeżywałeś.
Pocałowała go w czoło.
– Mówiłem mamusi, nie ma obaw. Przemyślałem to sobie. Już nie będę ćpał.
– Ale nadal jesteś jakiś dziwny. Nieswój. Smutny taki.
– Wydaje ci się, mamusiu. Też się cieszę, tyle, że jestem trochę zmęczony. Czyli, że co? Możemy już wracać? A może kupimy mi jakieś nowe buty, mamusiu?
– Myślę, że zasłużyłeś. Nie widzę problemu. A gdzie byś chciał pojechać?
Powoli wracali do samochodu.
– To może już nie kombinujmy i jedźmy do Galerii Mokotów. Przy okazji wejdziemy do Trussardiego. Może jakiś sweterek kupimy albo spodnie, co mamusia na to?
– Oj, Rafał, Rafał, dobrze, tylko nic.....
Nie dokończyła.
W okamgnieniu podbiegło do nich trzech mężczyzn. Jeden z nich pchnął ją bardzo mocno na ogrodzenie. Za mocno. Upadła i uderzyła głową o betonową podstawę parkanu.
W tym samym momencie Rafał dostał silny cios w szczękę. Bardzo silny. Napastnicy chwycili go za ręce wykręcając je do tyłu i zanim się zorientował wrzucili go do bagażnika. Chyba Volkswagena Passata.
Przed zamknięciem klapy zobaczył jeszcze tylko jak ten, który pchnął matkę, pochyla się nad nią i coś do niej mówi.
Matka była oszołomiona, a z nosa chyba leciała jej krew. Balansowała na krawędzi utraty świadomości. Pamiętała tylko ostatnie słowa bandyty: „Powiadomisz policję, a zarżniemy synalka jak wieprza i nigdy go nie zobaczysz. Odezwiemy się.”
Ktoś krzyczał, a świat wirował.

Byłem pod wrażeniem. Takie tępaki, a zorganizowali wszystko profesjonalnie. Nawet mnie zaskoczyli. Nie było do czego się przyczepić. Każdy, kto patrzył na te wydarzenia z boku, musiał być przekonany, że ma do czynienia z prawdziwym porwaniem.

Volkswagen odjechał z piskiem opon. Rafał leżąc w bagażniku domyślał się, że jadą w stronę Placu Konstytucji. Dość mocno bolała go szczęka, jednak był bardzo zadowolony.
Ale jaja! To było jak z filmu gangsterskiego. Chłopaki się postarali. Myślał o nich teraz z podziwem i szacunkiem.
– Ja pierdolę! Prawdziwa gangsterka. Ale jazda! Ja pierdolę! Ale jazda! – powtarzał wyraźnie pobudzony.
Z chłopaków żadni wielcy aktorzy nie byli. Zrobili robotę, do której byli przyzwyczajeni. Nie pierwszy raz łapali dłużników. Bors powiedział Jajokowi i Kopytowi, że trzeba zgarnąć Rafała z ulicy. Namierzył go. Wie, kiedy i gdzie chłopak będzie.
Oczywiście wzbudził podziw wspólników. Nic im nie wspominał o tym, że jest z Rafałem w układzie. Byli więc przekonani, że robią to, co zawsze.
Ponieważ matka Rafała widziała wcześniej Borsa, wszyscy mieli kominiarki. Całkiem zgrabnie to wypadło. Będą zarobieni.
W Wesołej zmienili samochód. Rafał wygramolił się z bagażnika i przybił Borsowi piątkę.
– Dobrze to wyszło, co buraku?
– Całkowicie mnie zaskoczyliście. Naprawdę, pełen szacun.
Kopyt i Jajok stali z otwartymi gębami i nie bardzo wiedzieli, o co chodzi. To był ten moment, kiedy zazwyczaj pacjentowi skakało się po głowie lub kręciło wory prawie do ich urwania, a nie przybijało piątkę!
Zresztą bardzo lubili tę część randki i czuli wyraźne rozgoryczenie z powodu jej braku w dzisiejszym programie dnia.
– No, coście, chujozy, takich kocich mord dostali? Wszystko to było zaplanowane z Rafałem – pierwszy raz mówił o nim przy nim, po imieniu, co nie uszło uwagi „chujozów” i samego porwanego.
Chłopak wyraźnie poweselał i poczuł się jeszcze fajniej.
– Dajcie mu trochę cracka. Zasłużył. Zresztą wszyscy zasłużyliśmy.
Kiedy Rafał przypalał fajkę z kokainą i odlatywał w wymiar nieustającego orgazmu, Bors tłumaczył im niuanse Wielkiego Planu.
Chwilę potem wszyscy się już orgazmowali w orgazmowym wymiarze. Wszyscy będą zarobieni. Kopyt i Jajok, w tym samym orgazmowym momencie, doszli do wniosku, że ich szef Bors jest jednak geniuszem. Jednostką wybitną. A oni daleko przy nim zajdą.

Ale popaprana ekipka! A ta trójka to, poza „Naszą Legią”, chyba nic nigdy nie przeczytała. Wyjątkowe imbecyle.

Niedługo potem wszyscy siedzieli w jednym z mieszkań na ulicy Powstańców w podwarszawskich Ząbkach. Nowe osiedle. Nowi mieszkańcy. Nikt nikogo nie zna. Idealne na metę.
– Trzeba do twoich starych kolnąć. Musimy przedstawić oczekiwania. Musimy ustalić, jakiej wysokości okupu zażądać. Co o tym myślicie?

Rewelacja! Prawdziwa gangsterka. Ojciec Chrzestny na zebraniu donów!

– Trzeba zadzwonić – jednogłośnie zgodzili się Jajok z Kopytem.
– A co do kasy, to ile twoi starzy mogą na szybciora wyłożyć? – spytał Bors –Myślisz, że pięćdziesiąt tysięcy będzie dobrze?
Rafał pakował w siebie kolejną porcję cracka. Przestawał się orientować w tym, co się wokół niego działo. Wszystkie skrupuły puściły.
– A tam, pięćdziesiąt tysięcy! Starzy kasę mają. Jak mnie kochają, to i sto tysięcy zapłacą – myślał.
Jakie to romantyczne, jaka zajebista przygoda, rodzice płacący za życie i wolność swojego syna. Prawdziwa miłość łącząca ich rodzinę. Miłość pełna poświęcenia. Jak w jakiejś książce. Takiej dawnej. Albo serialu.
– Sto pięćdziesiąt też będzie dobrze – wypalił – Sto tysięcy to ojciec trzyma w swoim sejfie w domu. Po pięćdziesiąt do banku pojedzie i na miejscu wypłaci. Ma tam VIP-rachunek czy priwet, nie pamiętam, ale dla ważniaków.
Nie zauważył, jak chłopakom zaświeciły się oczy. Kopyt błyskawicznie nalał sobie szklankę wódki, która w tej samej sekundzie zniknęła w jego przełyku.
– Dobra, w takim razie żądamy sto pięćdziesiąt tyśków – podsumował Bors – Trzeba być optymistą, w końcu na biednych nie trafiło. Zastanawiam się tylko, jak my tę kasę odbierzemy. Pewny jesteś, że twoi starzy nie zadzwonią na psiarnię?
– Mój ojciec nie wierzy policji, tak w ogóle. Myślę, że nie zadzwonią. Ale na wszelki wypadek trzeba być ostrożnym. Matka się będzie bała o mnie. Wszystko będzie oka. Jesteście goście – nadawał z prędkością karabinu maszynowego – Zajebisty ten crack, zajebisty. Pociąg se, Jajok. Super, super, nie? Ale jaja... To kiedy dzwonicie?
– Ty wyluzuj trochę, co? Oczy masz tak czerwone, jak ta twoja zapalniczka. Jeszcze nam tu kitę odwalisz!
Borsowi przebiegła przez głowę pewna myśl. Niedorzeczna.
– A tak w ogóle, to odlotowy masz ten zapalnik. Złoty?
– A tam, złoty! – skłamał Rafał – Gdyby to złoto było, pewnie by już dawno z dymkiem poszło!
Bał się, że Bors mógłby się na nią połaszczyć.
– No tak, wszystko z dymkiem idzie, he he!
Do jego śmiechu natychmiast przyłączyło się dwóch przydupasów. I znowu było fajnie. – No dobra, my z Kopytem jedziemy zadzwonić z automatu na mieście do starych i załatwimy jeszcze kilka spraw. A wy tu siedźcie i czekajcie. A może coś chcecie poruchać? Rafał, kiedy ostatnio ruchałeś?
– No, nie wiem, chyba dawno.
– Dobra, Jajok, każ przyjechać tej małej Ewelinie. Wisi nam za towar. Niech się postara i będzie dla nas miła. Bo jej mordę potnę.
– Zrobi się. Ona fajna dupa jest. No, i taka inteligentna. Spodoba ci się, Rafciu. A, Borsu? Już wymyśliłeś, jak forsę odbierzemy?
– Na razie tylko zadzwonię i powiem ile. I że jutro się skontaktujemy i przekażemy, gdzie zostawić kasę.
– A! I pamiętaj, szefie, żeby nie gadać więcej niż trzydzieści sekund. Na filmach widziałem, że mają taki komputerek, a on namierza, skąd się dzwoni, a rakieta zdjęcie z kosmosu robi.
– Aleś ty debil, Jajok! Ale będę pamiętał, żeby mi satelita, nie rakieta, zdjęcia z kosmosu nie zrobiła.

Poziom i klasa tych panów wzbudzały mój zachwyt. Miałem wrażenie, że przebywam w innym systemie galaktycznym. Jestem jakimś antropologiem obserwującym nieznany mu, humanoidalny gatunek. Ale czy na pewno taki nieznany? Błysnęły mi w głowie wspomnienia. A może po prostu dusza mi się zestarzała?

Kilka minut po wyjściu Borsa Jajok zadzwonił.
– Ewelina? No, co tam u ciebie? Aha... Masz przyjechać, tu do Ząbek. Jak to nie masz czasu?! Słuchaj, kurwo, Bors kazał ci przyjechać, to rusz dupę i śmigaj tu – wydarł się do telefonu – No to widzę cię to za pół godziny.
Rafał przysłuchiwał się tej rozmowie lekko zniesmaczony.
Ten koleś to jednak straszny cham, zwykła świnia. Trochę mu się nie mieściło w głowie, że można w ten sposób się odzywać do dziewczyny.
Zdarzyło mu się brzydko odezwać do mamy, jak był na skręcie. Ale ten koleś na skręcie przecież nie był. A tam! Przypalił cracka. W końcu, co go to obchodziło.
Godzinę później do zajmowanego przez nich mieszkania weszła filigranowa blondynka.
Dodano: 21.03.2010 12:21
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Kurczę.
Dodano: 21.03.2010 17:26
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Rafał był pod dużym wrażeniem jej urody. Nie mógł sobie wyobrazić, że dziewczyna o tak delikatnych rysach i niewinnym wyglądzie może mieć z tymi typami cokolwiek wspólnego. Raczej jakaś wytapirowana kurew by tu pasowała, a nie ona. Przy wzroście około metr sześćdziesiąt, mogła ważyć czterdzieści kilka kilo, czyli jedną trzecią tego, co ważył ten buhaj, Jajok.
– Długo każesz na siebie czekać, dupo – bez ogródek przywitał ją Jajok.
– Przepraszam – miała niski, przyjemny głos – Zaskoczyłeś mnie tym telefonem. Musiałam zmienić plany i się trochę odświeżyć.
– A widzisz, dupo! Moja babcia zawsze siorkom gadała - „Myjcie się dziewczyny, bo nie znacie dnia, ani godziny”. A tobie, brudasie, co twoja babcia mówiła?
Był wyraźnie pijany i nawalony kokainą. Wprost emanował agresją i czerpał wielką satysfakcję z jej obrażania i wprawiania w zakłopotanie.
– Kasę wisisz, i to od dawna. Więc ciesz się, że z tobą gadamy, i że Bors cię lubi i w ogóle... – to „w ogóle” dodał bez przekonania, jakby zapomniał, co miał zamiar powiedzieć.
– Ten tam, to Rafał. Nasz nowy superkumpel. Zrób mu francuzika, a ja sobie popatrzę. Jak mi się spodoba i mi stanie, to też się tobą zajmę.
– Tu mam to zrobić? – próbowała oponować.
– Chyba kurwa, kurwo, coś powiedziałem, nie?! - ryknął.
Dziewczyna skuliła się w sobie.
– Jajok, może jednak pójdę z koleżanką do pokoju obok. Też się trochę krępuję...
– Zatkaj pierdolony ryj. Ma ci, kurwa, obciągnąć, tu, teraz i przy mnie, kazałem, nie?!
Z sekundy na sekundę buhaj tracił nad sobą kontrolę. Niespodziewanie wymierzył dziewczynie policzek, po którym ta poleciała na ścianę. Rafał, mimo silnego odurzenia, poczuł strach.
– Dobra, jak tam chcesz – próbował udawać luz – Podejdziesz, koleżanko?
Czuł się głupio i było mu jej szkoda, ale w tym momencie bał się bardziej o własną skórę.
– Na kolana, dziwko! – ryczał bandzior głosem, od którego człowiek dostaje dreszczy.
Dziewczyna podeszła do Rafała i uklęknęła przed nim.
– Czy mogę ściągnąć kurtkę? – zapytała cicho.
– Dobra, ściągaj. Zresztą wszystko ściągaj! – Jajok widząc, że udało mu się ich sterroryzować, trochę się uspokoił.
Dziewczyna podniosła się z kolan.
– A kto ci, kurwa, pozwolił wstawać?! Na kolana, szmato! – ryknął.
Dziewczyna ponownie uklęknęła i w takiej pozycji zaczęła z siebie ściągać górne części garderoby - kurtkę, bluzkę, biustonosz. Potem usiadła i przystąpiła do zdejmowania spodni i majtek.
– Spodnie i gacie mają zostać na kostkach! – wydał polecenie Jajok.
Czuł się jak reżyser filmu pornograficznego. Rozsiadł się w fotelu, wyciągnął z kieszeni czystą kokainę, z której przygotowywał ścieżkę, patrząc na przemian to na narkotyk, to na rozbierającą się Ewelinę. Satysfakcja z poniżania dwojga swoich aktorów kręciła go na równi z koksem.
Rafał stał jak posąg. Obserwował scenę, w której jednocześnie uczestniczył. Miał mieszane uczucia, bał się, ale też był podniecony. Dziewczyna zaczęła rozpinać mu spodnie, które zsunęły się na ziemię.
– Bierz do ryja! – komentował Jajok, wciągając przygotowaną chwilę wcześniej ścieżynę.
Wykonała polecenie. Zaczęła pieścić ustami genitalia Rafała, który był już wyraźnie podniecony.
– Ssij mu, suko, dalej! Te, Rafał, nawet ci urósł. Pamiętasz, jak go ostatnio widziałem w piwnicy? Przypominał glizdę. Dalej, jebaj ją w ryj! Jajok jest boski! Kurwa, jestem gość! Chcę mieć pierdoloną wytwórnię pornoli! W pornole będę inwestował! – jego chory „myślotok” przechodził w chory słowotok – A ty, kurwo, będziesz tu gwiazdą. Gwiazdą tu będziesz! Jajok ci to mówi! Karierę przy Jajoku zrobisz! Wiecie, co? - stwierdził filozoficznie, spokojniejszym już głosem – Dupa jak obciąga, to ma taki głupi wyraz mordy. Dalej, dziwko! Ha ha ha ha ha... Klatka stop! Chodź tu, maleńka!
Dziewczyna chciała wstać.
– Na czworakach tu chodź, suko!
Wykonała polecenie. Rafał w tym czasie podciągnął spodnie.
– Dasz mi trochę koki? – zapytał bandziora.
– Masz, weź sobie.
Rafał podszedł do stolika, przy którym siedział Jajok i klęczała Ewelina. I zobaczył, że tamten wkłada penisa do torebki z kokainą.
– Masz, maleńka, poniuchaj sobie! – bandyta łaskawie pozwolił dziewczynie wciągnąć. Chwilę potem podał Rafałowi torebkę.
– Co, kurwa, zajebista imprezka, co?! A ty mała, na co czekasz?! Do roboty! Piłuj gąsiora Jajokowi! Ooo, tak... Dobrze... Dobra kurewka. Mhhhhmmm.. W nagrodę Jajok ci się na pysk spuści. No, szybciej, maleńka! O tak, szybciej, szybciej.
Rafał już na to nie patrzył. Był nawalony jak stodoła. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Miał totalny odlot. Jakiś czas potem dotarło do niego, że Ewelina ponownie się nim zajmuje. Nie miał pojęcia, czy robi to z własnej inicjatywy, czy to kolega jej kazał.
Czuł się, jakby go tam nie było.

To, co się tam działo, nawet mnie, starego wygę, wprawiło w osłupienie. To już nie było zwykłe ćpanie, chlanie czy seks, tylko totalne wynaturzenie oparte na upadlaniu innego człowieka. Niby gówno mnie to obchodzi, daleko mi do świętości... Wiadomo, potępiony jestem, ale to?! Byłem zszokowany. Pewnie dlatego, że po raz pierwszy widziałem to na własne oczy, a nie z opowieści. Chyba naprawdę dusza mi się starzeje.

Była noc, gdy Rafał zaczął kontaktować. Potrzebował kilka sekund żeby zaskoczyć.
No tak, od kilku godzin realizuję Plan.
Rozejrzał się po pokoju. Nie był sam. Na sąsiednim fotelu leżał Jajok. Najwyraźniej spał. Ale nie tylko on był w mieszkaniu.
Z drugiego pokoju dochodziły jęki i posapywania. Nietrudno się było domyślić, że ktoś uprawiał tam seks.
Przypomniał sobie Ewelinę. Natychmiast zaczął nerwowo podciągać spodnie i slipy, które, jak się zorientował, cały czas były opuszczone.
Podszedł do stolika, nalał sobie wódki i wypił. Dobrze, że obok stała butelka toniku, bo o mały włos by zwymiotował. Przy okazji zobaczył resztki kokainy w saszetce na stole. Pociągnął.
Zajebiście.
Postanowił zajrzeć do pokoju, z którego słychać było odgłosy ciężkiej pracy.
Widok jak z pornosów.
Bors ujeżdżał Ewelinę od tyłu, a Kopyt penetrował dziewczynie usta stojąc przed nią z miną Conana Barbarzyńcy, no, może jego bardziej tępej wersji – Conana Idioty.
– No, jak tam? Ocknąłeś się wspólniku? Najebany byłeś, aż miło było popatrzeć. Ha ha ha ha! Może się przyłączysz? – mówiąc to Bors, nawet na chwilę nie przestawał poruszać biodrami.
A dla podkreślenia dobrego nastroju klepnął swoją ofiarę w tyłek, śmiejąc się jeszcze głośniej. Najwyraźniej zrobił to bez wyczucia, bo Rafał dostrzegł na jej twarzy wyraz bólu.
– Nie, sorka, mam dość na dziś.
– Jak tam chcesz. Dalej, mała, jedziemy!
– A nasze sprawy? Dzwoniłeś?
– Nie no, kurwa, wyluzuj! Teraz jest czas na relaks. O robocie pogadamy, jak skończę. Kurwa mać! Nie mogę się spuścić. Jebię ją już dwie godziny i nic!
– No dobra. Nie przeszkadzam.
Rafał wyszedł do łazienki, żeby wziąć prysznic.
Pół godziny później wszyscy siedzieli w pokoju, tylko Jajok jeszcze spał. Bors i Kopyt w dresikach, cuchnący potem, komentowali swoje ostatnie wyczyny.
Dziewczyna została w sypialni i dochodziła do siebie.
– Rozmawialiśmy z twoją starą. Przysięgała, że na psiarnię nie dzwoniła. Myślę, że mówiła prawdę. Zresztą krótko gadaliśmy. Napchałem śmiejżelków do ryja i przez chustkę mówiłem, tak, że mi głos zmieniło, no wiesz.
Wiedział. Między profesjonalistami pewne fakty były oczywiste.
– Kasę ma na jutro przygotować. Tylko chce najpierw usłyszeć, że żyjesz. Inaczej nic nie da. Powiedziałem, że do południa się odezwę. Masz już pomysł, gdzie i jak odebrać szmal? Kurwa, weź szturchnij go! – Bors wskazał Kopytowi Jajoka – Chrapie tak, że łeb mi już pęka.
– Robi się, szefie!
Osiłek chwycił kumpla za barki i zaczął nim trząść. Głowa Jajoka bezwładnie obijała się o miękkie obicie fotela. Chrapanie ustało.
– Już dawno o tym myślałem. Jak się zjeżdża z Marsa w Żołnierską, w stronę Ząbek, jakieś pięćset metrów od skrzyżowania jest parking w lesie. Łatwo się schować i łatwo obserwować. Niech moja stara tam przyjedzie i zostawi forsę w koszu na śmieci. Jajok będzie z lasu obserwował teren od momentu, kiedy powiemy o tym starym. Jak wszystko będzie spokojnie, zabierze forsę. Niech pobiegnie w dół przez tory, za torami jest leśna droga. Pokażę wam rano. Tam będziemy czekać w wozie. Co wy na to?
Rafał mówił szybko, jak zawsze na dragach, ale tym razem w jego głosie słychać było także po raz kolejny cień dumy z Planu.
– Dla mnie może być – zgodził się Bors – Skąd wiesz o parkingu?
– Umawiałem się tam z jednym kolesiem, co fanty od mnie kupował.
Kopyt nic nie mówił. Chyba nawet niespecjalnie słuchał. Gapił się tylko przez otwarte drzwi na ubierającą się dziewczynę wzrokiem niespełnionego zboczeńca. Chyba to dostrzegła, bo przymknęła drzwi.
– Kto ci pozwolił zamknąć? –warknął.
– Wyluzuj – wtrącił się Bors.
Miał dobry nastrój.
– Te, Ewelinka, właśnie wypracowałaś dodatkowe dwa tygodni na spłatę długu. Spisałaś się. No, jak? Cieszysz się? Chodź no tu szybciutko.
Już ubrana dziewczyna wyszła z pokoju.
– Tak, bardzo dziękuję, cieszę się – wyszeptała.
– Ma anielską twarz – pomyślał Rafał.
– No, widzisz, z nami trza żyć dobrze, nie Kopyt?
– Taaa – odpowiedział.
Patrzył na nią w ten sposób, że zimne dreszcze przebiegały jej po plecach.
– To dla ciebie.
Bors wyciągnął przed siebie dwie ręce. W lewej trzymał zwiniętą torebkę z brunatnym proszkiem, drugą trzymał w powietrzu w geście, w jakim kobiety i biskupi podają dłoń do pocałowania. Dziewczynie natychmiast ucieszyły się oczy. Bez słowa ucałowała rękę bandyty i pochwyciła zawiniątko.
– Ha ha ha! Każdy ma swoje chwile szczęścia – refleksyjnie skwitował Bors.
Rafał czuł kokainę i alkohol, jednak na widok browna wzdrygnął się.
Dziewczyna wróciła do sypialni, a on próbował wziąć się w garść. Wypił trochę wódki, ale nie pomogło. Wszystko go denerwowało, a w szczególności Jajok, który znowu zaczął chrapać.
– Zaraz chamowi skarpetę w pysk wsadzę – pomyślał, patrząc na walające się po podłodze części garderoby.
Męczył się tak jeszcze dziesięć minut. W końcu nie wytrzymał.
– Idę się z nią zabawić. Chcę ją jeszcze raz zaliczyć, ruchać mi się zachciało – oznajmił wspólnikom.
– Tylko, proszę, nie właźcie. Nie lubię tego robić przed publicznością.
– Dobrze, już dobrze, nasz ty jebako! – rzucił Kopyt i wrócił do prowadzonej wcześniej rozmowy o napastnikach Legii.
Rafał wszedł do sypialni i natychmiast wyczuł ten specyficzny zapach. Zamknął za sobą drzwi.
– Daj mi trochę, proszę.
Popatrzyła na niego mętnym, ale szczęśliwym wzrokiem.
– A co z tego będę miała?
– Jutro będę bardzo zarobiony. Dobrze na tym wyjdziesz.
Zamyśliła się.
– No, może. Wydajesz się inny – podała mu blachę.
Potem wyciągnęła z torebki długopis, zapisała na karteczce numer swojego telefonu, podała mu kartkę.
– Zadzwoń, jak już będziesz zarobiony.
– Zadzwonię, ale mogę zgubić kartkę – podciągnął rękaw – Zapisz tu.
Wystawił wewnętrzną część przedramienia. Chwilę potem odpłynął. Poczuł się cudownie spokojny. Przytulili się do siebie milcząc.
Dodano: 24.03.2010 11:03
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Wiem ze ta scena moze sie wydac niesmaczna,nawet sie zastanawialem czy tu ja puscic....w koncu poszla,dla wyjasnienia dodam,ze autentyczna, a estetom nie polecam
Dodano: 24.03.2010 11:06
 
anulkafer (3.52)
kobieta, lat 47,
Limerick, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Wow!
Działa na wyobraźnię.
Dodano: 24.03.2010 11:27
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Rożnie działa. Czasem ją pobudza, czasem boli
Powieść świetna, ale słaba pewnie dla wielbicieli powieści w odcinkach.
Dodano: 24.03.2010 22:06
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Tego typu książki się czyta tylko raz. Zbyt padają na psyche. I najlepiej od razu, mniej boli.
Dodano: 24.03.2010 22:08
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Oderwać się nie sposób.
Dodano: 24.03.2010 22:09
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka

Obudziło go szarpanie za ramię. Nie chciał się budzić. Nie. Nie. Nie.
– Słyszysz mnie, Rafał? Budź się, kurwa! Do łazienki z nim!
Nie otwierał oczu.
Był i go nie było.
Tak, jakby nie brał w tym udziału.
– Zabiję tę kurewkę, jak ją dorwę! Ma szczęście, że polazła rano. Puszczaj wodę.
Poczuł na twarzy strumień zimnej wody. Zimno zaczęło się rozłazić po całym ciele.
– Zostawcie mnie... Aaa... Aaa... Aaa... – bełkotał spowolniony – Aaa! – słyszał jak jego własne stękanie nabierało mocy.
– Dobra, dobra, puśćcie – powiedział w końcu prawie normalnie.
Miał otwarte oczy. Świadome. Prawie świadome. Wtedy dostał plaskacza w twarz i w pełni oprzytomniał.
– Mówiłem, że, kurwa, masz nie ćpać heroiny, kundlu. Koksu ci mało? Zajebać ci jeszcze raz?! – straszył stojący przed nim Bors.
– Nie, nie trzeba. Nie powtórzy się – odpowiedział lekko przestraszony.
– Doprowadź się do porządku. Masz dziesięć minut. Dziś ważny dzień. Nie będzie nawalania.
Trzy kwadranse później oglądali parking na Żołnierskiej.
– Okej, będzie dobrze. Podoba mi się ta miejscówa – podsumował szef – Jajok, zostajesz. Znajdź sobie pozycję. Taką, żebyś widział wszystko, ale żebyś sam był skitrany.
Kopyta zostawili po drugiej stronie Żołnierskiej.
Dzięki temu mieli już pełne rozeznanie w terenie.
Potem Bors z Rafałem wjechali w las i chwilę szukali miejsca, w którym mieliby zasięg. Bors wyciągnął zupełnie nową kartę sim i wsadził do telefonu. Wyciągnął też torebkę z kokainą, uszczęśliwiając tym „porwanego”. Pociągnęli.
– Brrr! – parsknął osiłek, intensywnie kręcąc głową, niczym zmoknięty pitbul – Zaczynamy?
– Zaczynamy. Bors, pamiętaj, krótko i rzeczowo.
– Nie filozuj, kurwa, wiem, co robić. Martw się o swoją rolę.
Wyciągnął chusteczkę i wpakował do ust garść śmiejżelków.

Miejsce na komentarz zapalniczki – Haribo.

Bors wybrał numer i po kilku chwilach zaczął nadawać.
– To my. Za półtorej godziny, parking leśny na Żołnierskiej, jak się wykręca z Marsa na Ząbki. Forsę zostaw w koszu na śmieci, przy ławce. Daję ci go.
– Tak, mamusiu. Żyję. Tak. Ale niech im mamusia zapłaci. Tak, dobrze. Nie, nie bili, tylko raz. Muszę kończyć.
Bors wyrwał mu telefon.
– Czas już leci. Tylko żadnych numerów, bo go w kawałkach oddamy – powiedział - I masz przyjechać swoją korolką. Wpierw kasa, potem on. Zadzwonimy.
Wymiana spojrzeń. Uśmiech. Kreska.
Godzinę i dwadzieścia pięć minut później usłyszeli dzwonek. To był Kopyt.
– Chyba ją widzę. Korolka stoi na skrzyżowaniu, czeka na skręt w Żołnierską. Już dzwoniłem do Jajoka.
– A jak psy? Są? Jest coś podejrzanego?
– Nie, nie widzę. Dobra. Zaraz będzie skręcać. Przejechała przedostatnia – komentował na bieżąco – Tak, to jej wóz. A ten, co za nią jedzie, wyprzedza ją. Jest sama. Dobra, na razie, kończę.
Denerwowali się. Wymian spojrzeń. Uśmiech. Kreska.
– Ty, Rafał, wkurwiłeś mnie wczoraj z tym brownem. Kumplem i wspólnikiem twoim jestem, ale se to gówno odpuść, albo koniec z nami. Ni chuja wyjątków nie będzie! Widziałem jak chłopaki na heroinowym skręcie sypali. A to naprawdę twarde mordy były. Psy mają sposoby, jak z browniarzy info wyciągać.
Znów dzwonek telefonu. Polifoniczny. Wymyślić, jaka to ma być melodia/dźwięk.
– Zostawiła kasę i odjechała. Na razie spokój. Psy nie węszą. Widzę Jajoka. Wyciąga z kosza. Dobra, będę go z daleka osłaniał.
Piętnaście minut później Jajok dotarł przez las na umówione miejsce, zaraz potem Kopyt.
– Mam, kurwa, mam to! – trząsł się z podniecenia Jajok.
Bors, jak zawsze, próbował trzymać fason, ale też cały chodził.
– Spokojnie, spokojnie. Pokaż ten worek!
Wziął torbę do rąk, otworzył. Zaczął wyciągać i sortować pięćdziesięcio i stuzłotowe cegiełki. Sprawdzał, czy to na pewno kasa, jak na filmach.
Pozostali stali z kretyńskimi uśmiechami i przyglądali się Borsowi i pieniądzom, co chwilę poszturchując się i poklepując.
– Dobra. Kopyt z Jajokiem spadacie! Spotykamy się za dwie, trzy godziny na chacie. Patrzcie czy nikt was nie śledzi! My też pojedziemy gdzieś na miasto. Trzymajcie – wręczył im po cegłówce ze stówkami.
Ale było przy tym szczęścia i radochy! Jak na gwiazdkę w przedszkolu. Rozpierała ich prawdziwa duma. Wymiana spojrzeń. Uśmiech. Kreska.



SMIERC RAFALA
Trzy godziny później, cała ekipa świętowała sukces.
Wcześniej Bors, oczywiście z nowej „simki”, zadzwonił do matki „porwanego”.
– Spisałaś się... Wszystko będzie dobrze... W nocy wypuścimy... Bo nie... w nocy... Musimy się upewnić, że na policję nie dzwoniłaś – improwizował.
Podał telefon Rafałowi.
– Dziękuję mamusiu, obiecali, że w nocy...Tak... Dobrze... Wszystko mam. Do zobaczenia.
Bors wyrwał mu telefon, puszczając jednocześnie oczko.
– No... Jak byłaś uczciwa, synalka dostaniesz.
Wymiana spojrzeń. Uśmiech. Kreska.
Na chacie panowała iście świąteczna atmosfera. Jajok z Kopytem wrócili w nowych ciuchach od Bossa. Pierwszy, prawie całą cegłówkę przepuścił na ubrania, Kopyt kupił tylko spodnie. Resztę pieniędzy przeznaczył na gruby, złoty łańcuch, który teraz zdobił jego szyję.

Szybko tę kasę puszczają, gamonie, trochę za szybko. W ten sposób nigdy nie przeskoczą progu ulicznych oprychów.

– Dziwki trzeba sprowadzić. Które, oprócz tej Eweliny, nam jeszcze kasę wiszą? –zapytał Jajok.
– Dziś bez dziwek musimy się obejść. Za dużo tu lewej mamony – zadecydował szef, ku wyraźnemu rozczarowaniu pozostałych – Musimy być... No, tego... Rozsądni, nie? Dziś impreza w męskim gronie. Zaraz kasę trzeba podzielić.
Gdy wspomniał o kasie wszyscy trochę poweselali, jednak nie na tyle, żeby oddać orgietkę walkowerem.
– Szefie, kasę się schowa, a te dupy, które byśmy dzisiaj sprowadzili, przecież nie odważyłby się nic nam zajebać. Toż za taki numer, one wiedzą, że przy drodze by musiały do końca życia obciągać, albo jeszcze gorzej.
– No, Borsu, jakby co która ukradła, to żywcem do piachu – popisywał się Kopyt – albo turecki burdel.
Jemu też zależało na dzisiejszej orgietce.
Jednak Bors był niewzruszony.
– Dziś w męskim gronie! - ryknął na nich.
Rafałowi było to obojętne, czy będą jakieś dziewczyny, czy nie.
Znajdował się w stanie błogiego zadowolenia. Po pierwsze, zrealizował swój Plan, który, umówmy się, wcale nie był łatwy. Teraz ma kasę i wspólników z układami.
Drugi powód był bardziej przyziemny. Pół godziny wcześniej Bors zostawił przypadkowo w łazience, dużą ilość browna. Ze sto gram, albo i więcej. Trzymał to w twardej saszetce, w dużych woreczkach, z których chłopak sobie proporcjonalnie poodsypywałl niewielkie ilości. Dobrych kilkadziesiąt ćwiar z tego wyszło. Taki dodatkowy bonusik do super udanego dnia.
Chłopaki jak odkurzacze pochłaniali koks i pili wódę, on, co jakiś czas, chodził do toalety i ściągał buchy. Oczywiście tak, żeby nie widzieli.
Podzielili kasę jak było umówione.
Rafał dostał siedemdziesiąt pieć tysięcy, minus koszty pięć tysięcy. Nie bardzo wiedział za co, i dlaczego tylko on te koszty pokrywa, ale nie był małostkowy i nie protestował.
Jajok z Kopytem dostali po dwadzieścia tysięcy każdy, łącznie z cegłówkami z lasu. Czterdzieści tysięcy przypadło Borsowi.
Wszyscy byli zadowoleni. Prawie wszyscy.
Rafal rozmyślał o tym, jak elektryzującą i fajną rzeczą jest osiągnąć sukces.
Mieć kumpli, wspólne interesy, plany. Jakie to wszystko zajebiste.
Dokonania ostatnich trzech dni zdecydowanie odmienią jego życie. Z narkotycznych rozmyślań wyrwał go wrzask Jajoka.
– Patrzcie, kurwa, patrzcie, ale mu Kubuś pojechał, ale udupił frajera, cwaniaczek... Dobry jest, uwielbiam te jego wkrętki – w ten sposób przyszły reżyser pornoli, komentował popularny program rozrywkowy, w którym jeden z jurorów znęcał się nad utalentowanym, choć niezbyt wyjściowym chłopakiem.
Rafałowi zrobiło się szkoda piosenkarza-amatora.
– A tak w ogóle to trzeba temu kundlowi cenę podnieść, w końcu kupę kasy tam kosi! Co wy na to? – rzucił Bors.
– Trzeba, obowiązkowo trzeba – podchwycił Jajok – Ustawił się ćpunek w tej telewizji, co? Cwaniakuje, a jaki wyszczekany po tym naszym koksie! Niech płaci pierdolony. W sumie to można powiedzieć, że dzięki nam, bo na naszej kokainie karierę zrobił! Ha ha ha ha...
– Dobre. Dzięki nam.... Dzięki nam... Dobre – zaśmiał się Bors, a z nim zaczęli rechotać wszyscy.
– Jak się nie podzieli, to go podpierdolimy i finito.
Rafał powoli odpływał, osuwał się w rajski niebyt.
– Co z nim jest? -zapytał Kopyt.
– Co on, śpi? – podszedł do fotela, na ktorym rozłożył się chłopak.
– Albo ja głupi jestem, albo on się najarał browna? Tylko skąd by go, kurwa, miał?! Przecież postawiłeś mu szlaban na to gówno! He he he he... Nie posłuchałby?! Co, szefie? – ewidentnie podpuszczał.
Bors podniósł się z sofy, Jajok też. Teraz wszyscy trzej stali nad chłopakiem.
– Źrenice ma jak szpilki – stwierdził Bors, po podniesieniu chłopakowi powieki. Następnie zaczął mu przeglądać kieszenie.
– Sprawdźcie mu buty, skarpety, nogawki! - rozkazał.
Kilka minut później, trzymał w ręku znalezioną przy Rafale heroinę.
– Musiał mi ją zapierdolić, bo u nikogo nie kupił. Cały czas byłem z nim – mówił zimnym, opanowanym głosem – Ten mały skurwysyn mnie okradł.
Wyciągnął swoją saszetkę z heroiną i zaczął przeglądać torebki.
– Tak. To na sto procent stąd.

No, to młody teraz lanie znowu dostanie. Ciekawe co dziś nasi gieroje wymyślą? Ucho mu obetną, palce u nóg, a może zęby będą mu wyrywać, debile.

– Borsu – odezwał się Kopyt – on dużo wie o nas i heroinę bierze. Na mentowni, w razie co, od razu wysypie.

Nie było mi do śmiechu. To naprawdę przestawało być śmieszne. Czyżby los chciał zatoczyć koło i wrócić do piwnicy. Tej, gdzie poznałem tego biedaka? Ci sami ludzie, te same role, tylko happy end się spaprał? Nie, chyba mi odwala, przewrażliwiony się robię... Dusza mi się starzeje.

– I okradł nas, a ostrzegałeś go – wtrącił Jajok.
Jednak prawda była taka, że najważniejszym argumentem, dla którego nakręcali się na chłopaka, była jego siedemdziesięciotysięczna dola, na którą wszyscy mieli ochotę. Niewypowiedziane zawisło w powietrzu.
Tymczasem Rafał śnił, unosił się w rozkoszy. W tym śnie był bogiem. Mamrotał coś pod nosem, cichutko i śmiesznie, niczym małe dziecko. Nie obudził się, gdy przeszukiwali mu spodnie, nie obudził się, gdy sprawdzali mu buty. Miał się już nigdy nie obudzić.

Dotarło do mnie, niczym obuchem w łeb, że to przestaje być narada na temat kary, a zaczyna być narada na temat zbrodni.

– Więc co z nim zrobimy? – syczał Bors.
– Hmmm... Hmmm... Może by frajer przedawkował – rzucił nieśmiało i niezdecydowanie Kopyt.
Bors wyczekująco spojrzał na Jajoka. Popatrzyli sobie w oczy, zrozumieli się bez zbędnych słów. Los Rafała został przypieczętowany.
– Trzeba mu pierdolnąć złotego strzała i spokój. Ćpun miał przerwę, potem przedawkował, to często się zdarza.
– Ale był porwany... Będzie na nas – zaczął na głos Jajok.
– Chuj mnie to obchodzi, nikt nie wie, że był z nami, a zresztą w razie czego, gdyby pały nas dorwały, mówimy prawdę, że on to wymyślił. Mam ten list od niego. Po za tym wczoraj była tu ta Ewelina, widziała, że nikt go na siłę nie trzymał. Będzie świadczyła, a i dziś jak z nim wracaliśmy, to nas sąsiedzi widzieli, jak się śmiał i w ogóle. Kumacie? Powiemy, że wziął swoją część kasy i polazł gdzieś od nas. Ale to tylko na wypadek, gdyby nas zwinęli na psiarnię. Jak już polazł, to my, kurwa, nie wiemy co z kasą zrobił i co za nią kupił.
– No, to się trzyma kupy szefie – Jajok się uspokoił.
– Przynieście kwasek i insulinówkę. Kopyt znajdź jakąś chochelkę.
Chwilę później Bors zaczął przygotowywać „strzała”.
– Dostanie to, co ukradł – komentował na głos.
Użył leżącej na stole zapalniczki oraz całego znalezionego przy Rafale towaru. Na oko siedem, do dziesięciu gram. Konia by powaliło. Wlał wodę, kwasek i browna. Podgrzewał. Używając filtra od papierosa, napełnił trzy insulinówki. Popatrzył na zapalniczkę Rafała. Fajna. Uśmiechnął się do siebie. Jemu już nie będzie potrzebna.
Ciało Rafała sflaczało jeszcze bardziej.
– Ubierzcie go, jedziemy z nim, póki jest jeszcze ciepły – sam poszedł przodem.
Chłopaki posłusznie wzięli Rafała pod ramiona i ruszyli w pewnej odległości za Borsem.
Wleczony nawet się nie obudził, tylko bezwiednie przebierał nogami, coś cichutko bełkotał, spokojny był taki.

Dziwne, ale złapałem się na tym, że szalałem ze strachu o Rafała, ale też o siebie samego. Co się ze mną stanie, jak tamci zrealizują swe zamierzenia? Ten dzieciak w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dookoła niego działo. Z niebezpieczeństwa, z niczego... Wchodząc w jego myśli czułem tylko „puste szczęście. Szczęście sztuczne. Takie zwodnicze. Bałem się. Pojęcia nie miałem, że tak się po śmierci będę bał. Przeklinałem swoją bezsilność. Bezsensowne to wszystko było, i głupie.

Zjechali z Żołnierskiej w leśną boczną drogę. Zgasili światła. Było ciemno i wietrznie, nieprzyjemnie.
– Jajok, wysiadaj. Stań kilka metrów od bryki i patrz, czy nikogo nie ma.
– Zimno, kurwa, może by Kopyt poszedł?
– Zmieni cię potem, ale teraz idź... Aha, żeby było jasne, każdy z nas mu zrobi strzała, żeby lipy nie było i żeby któremuś do głowy nie przyszło sypać.
Zgodzili się bez protestu. Cholernie profesjonalnie to wszystko wyglądało.
Byli poważni i skupieni, adekwatnie do sytuacji. W końcu mokra robota nobilitowała, a przy okazji taki sekret zbliża, buduje prawdziwą, męską więź.
– Podnieś mu rękaw – wydał polecenie Bors.
Chciał zapalić światło w samochodzie, nie zadziałało. Podał wspólnikowi zapalniczkę.
– Przyświeć.
Sam ściągnął pasek ze swoich spodni i zacisnął go mocno wokół ramienia Rafała. Sine żyły wyszły na wierzch. Pierwsze wkłucie wykonał Bors, potem Kopyt.
Rafał z nieświadomym, błogim wyrazem twarzy spał dalej. Wiatr szalał na zewnątrz, deszcz zacinał. Otworzyli okno i przywołali Jajoka.
– Twoja kolej.
Jajok wsiadł do wozu i wykonał polecenie.
I po robocie.
Włożyli Rafałowi do kieszeni trochę towaru, wytartą z odcisków insulinówkę i trochę pieniędzy. Tak, jak to się robi na filmach. Celowo nie opróżnili strzykawki do końca.
Potem wyjechali na Żołnierską i ruszyli w stronę Marek.
– Gdzie go zostawimy? – dopytywał się Kopyt.
– Jedź do Trasy Toruńskiej. Tam go zostawimy na jakimś pustym przystanku. Najlepiej gdzieś na Targówku. Aha, i pamiętajcie, jakby pały nas zgarnęły, wieziemy kumpla, który przedobrzył do szpitala. Czaicie?
– Jasne, że czaimy, szefie.

Zostawili go na przystanku autobusowym jak bezpańskiego kundla. Nikomu nie potrzebny, dogorywający ochłap naćpanego czegoś. Czegoś, co kiedyś było człowiekiem. Zrobiło mi się go strasznie żal. Kiedy odjeżdżali wciąż się uśmiechał w swoim narkotycznym śnie. Może to dobrze, że spał, że nie wiedział, co się wokół niego działo? Trzeźwy i tak by nic nie poradził. Tylko by świadomie cierpiał. Pewnie by go pobili, pewnie by skamlał i błagał o litość. Czy ulegliby tym prośbom? Jasne, że nie. Nie ci ludzie… Dzięki temu, że był naćpany, zachował odrobinę godności. Oszczędzono mu strachu skazańca przed egzekucją.
Patrząc jak cicho umiera poczułem ból. Potworny ból. Nigdy do tej pory - ani w życiu, ani po śmierci - nie czułem czegoś takiego. Pozbawiona nadziei pustka i nicość. Bałem się, że to, co się teraz ze mną dzieje, może trwać w nieskończoność. Chyba płakałem... Tak. Nagle, niczym błyski flesza, albo sceny w filmie puszczanym w przyspieszonym tempie, wyświetlały mi się kadry z życia Rafała.
Jego radości i smutki. Miłość rodziców. Jego miłość do nich, stopniowo degenerowana przez narkotyki i alkohol. Uczucia do ludzi i do świata.
Niezgoda rodziców na jego dorastanie. Ochrona, jaką zapewniali mu ciągle swoją małpią, bezwzględną miłością. Ich zaborczość i marzenie o zawładnięciu życiem ich małego Rafałka. Wieczne wyręczanie syna we wszystkich sprawach.
Miał być tylko ich, tylko ich kochać, tylko z nimi być. Ta miłość go zabiła. Niechcący. Ale jednak go zabiła. Okazała się mordercza, choć płynęła ciepłą falą prosto z rodzicielskich serc. Intencje rodziców były jak najlepsze.
Diabeł musiał zacierać ręce. Miłość i narkotyki. Śmierć i cierpienie. Diabeł triumfował. Ciągle płakałem. Nie umiałem przestać. Sponiewierany bólem, nie miałem żadnego znieczulacza. I wtedy ktoś zgasił światło. Rafał zmarł. Ogarnęła mnie ciemność.

Ale tu syf!! Światłość przywitała mnie w odjechanym światku Borsa. Znalazłem się w jego brudnych łapskach i to jemu miałem przypalać cracka. Wygląda na to, że teraz moja dusza została w jakiś zagadkowy sposób połączona z tym bandytą.
U wrót jego piekielnej rzeczywistości wiało grozą. Jako, że teraz mogłem czytać w jego myślach, znienawidziłem bydlaka jeszcze bardziej.
On tę akcję z Rafałem zaplanował od początku do końca! Niebezpieczny i nieprzewidywalny manipulant!
Zobaczyłem wszystko po kolei, jak zaczął kombinować, by chłopaka załatwić i przejąć jego kasę. Dlatego zachował list. Dlatego zostawił pierwszą saszetkę z heroiną w łazience i spokojnie obserwował, jak Rafał, co chwilę wychodzi do toalety.
Dlatego od początku manipulował wspólnikami i cierpliwie czekał na ich inicjatywę. Było tylko kwestią czasu, kiedy któryś z nich wypowie na głos te słowa.
Słowa przypieczętowujące los pewnego narkomana. To dlatego w domu były insulinówki i kwasek.
To dlatego, dla ściemy, była akcja z Eweliną, a dzień później już męska impreza bez kobitek,wszystko skurwysyn ukartowal....koniec roz.II
Dodano: 27.03.2010 12:05
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Tu sobie podbije, co by jutro ludki poczytały sobie jakie życie być potrafi
Dodano: 30.03.2010 0:07
 
anulkafer (3.52)
kobieta, lat 47,
Limerick, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
a mogę dzisiaj?
Dodano: 30.03.2010 0:12
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Dzisiaj też możesz...
Dodano: 31.03.2010 1:37
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
kobitek. Wszystko skurwysyn ukartował!!!









ROZDZIAŁ III

Śląsk, czerwiec 1992

Kraj się zmienił, ucywilizował.
Wymiotło koników. Z mięsnych, drogerii i warzywniaków zniknął royalik. Nie zniknął kac. Do fizycznego dołączył moralniak, bo się okazało, że to nie dzielni Polacy pokonali Czerwonego Antychrysta, tylko Antychryst sam się pokonał.
A dokładniej, zmienił garnitur. Wybuchła prawdziwa bomba. Kilku smutnych i przejętych panów patriotów oznajmiło, że Wielka Solidarnościowa Rewolucja, to tylko pałacowy przekręt komuchów. Zorganizowany przez Bolka, Lolka i Tolę, wybitnych asów ubeckiego wywiadu, którym znudziło się pozostawianie w cieniu Hansa Klossa i Sztyrlica.
To pozbawione pokory bydło chciało po prostu zająć miejsce swych protektorów i nawet to z nimi ustaliło. Przy okazji wykorzystało i oszukało ostatnich polskich patriotów.
Taka to już swołocz była, jest i będzie.
Trochę się przy tym smutni i zatroskani panowie ze stronnictwa patriotycznego pogubili, gdyż wyszło na jaw, że niektórzy z nich też są umoczeni.
Prawda, jak oliwa sprawiedliwa, zawsze wypływa, więc okazało się, że tych kilku to Wallenrodowie, którzy chwilowo poświęcili swoje dobre imię dla chwały Najjaśniejszej Ojcowizny. I właśnie teraz trzeba im było to dobre imię przywrócić.
Zdezorientowane społeczeństwo patrzyło w telewizor i podziwiało, jak na jego oczach zdychały autorytety.
Szkoda było tylko tego royalika, oj szkoda.
Naród od tego wszystkiego miał kaca giganta. Całe szczęście dla ukochanej ojczyzny, że biznes krzepł i rozwijał się ku jej chwale.

W jednej z knajpek na rynku w Gliwicach, siedziało trzech młodych mężczyzn. Wszyscy drogo, choć niekoniecznie gustownie ubrani. Na stoliku stała whisky, carpaccio z polędwicy i sałatka grecka. Jeden odstawał od swoich wielkich towarzyszy mizerną sylwetką. Właśnie mówił.
– Ja z nim rozmawiam od kilku dni, teraz wasza kolej. Dowiedzcie się, o co chodzi, to zdecydujemy co dalej.
– To on pierwszy do ciebie przyszedł? – zapytał Remo.
– Tak, tu do kantoru w rynku. Wypytywał kiedy będę ja, albo któryś z was. Trafiło na mnie. Wy akurat robiliście wtedy porządki w Zabrzu (chłopaki kontrolowali tam dwa kantory).
– Czyli, że to było przedwczoraj – odezwał się jeden człowiek-niedźwiedź, najstarszy z trójki.
– No tak, ale temat był na tyle interesujący, że cały czas się nim zajmuję.
– W czym rzecz? No, gadaj już, bo lepiaka wypłacę!
– Spokojnie, stary.
Konrad się zaśmiał, wiedział, że przyjaciel nic by mu nie zrobił. W tym egzotycznym tercecie dawno już minęły czasy kar cielesnych.
– Chodzi o przejęcie „Gwarka”.
Widział, że zrobił na nich wrażenie. Duże wrażenie.
– Jak to? Na własność, na stałe? – zapytał podekscytowany Remo.
– Tak, na własność. Na stałe. Lokale będą sprzedawane za około dziesięć, dwadzieścia procent wartości. Ich użytkownikom. Oni tej kasy nie mają. To raz. Poza tym z tego, co mówił Tatar, chcą go wychujać. W jego miejsce przyjąć kogoś z gotówką. Jak on się zorientował co jest grane, postanowił przyjść do nas. Tylko z nami ma jeszcze jakieś szanse, żeby go nie przekręcili. Czekajcie. O wilku mowa!
Spojrzeli w stronę wchodzącego mężczyzny. Mimo nieubłaganie zbliżającej się czterdziestki, nadal był w świetnej formie. Żadnych brzuchów, obwisów czy potrójnych podbródków. Bojowa fryzura, a w zasadzie jej brak, świadczyły o wykonywanej profesji. Szefa bramkarzy. Boga Dyskoteki.
– Cześć wam!
Konrad jako jedyny wstał, pozostali podali przybyszowi ręce siedząc.
– Siadaj – wycharczał Cynga – No co tam, Tatar, dla nas masz?
– Mówiłem już Konradowi, w czym rzecz. Mogę sobie nalać?
– Sorry, nie – Remo wziął butelkę, nalał do swojej szklanki i podał Tatarowi.
– Artur i Maras chcą mnie zastąpić jakimś frędzlem, co to ze Stanów trochę papieru przywiózł – kontynuował tamten – Rozwijać się chcą, tyle, że beze mnie. Jak wiecie miasto będzie lokale wyprzedawać .A my kasy nie mamy, wiecie panienki, imprezki, żyje się.
– Wiemy, Tatar, wiemy. Gadaj o konkretach, nie? – wtrącił Remo.
– Ja tam kasy nie mam, ale jestem razem z Marasem w umowie na użytkowanie. No tej... No tej... Z miastem, wiecie. Wy jesteście mocni, was tu nikt nie ruszy. Dziani jesteście i w ogóle. Jak byśmy byli wspólnikami, założyli firmę, to lokal jest nasz. Tym palantom Arturowi i Marasowi byśmy coś odpalili, żeby se dali spokój, a potem wiecie - własność święta rzecz. Tak teraz mówią. Na swoim byśmy byli.
Cynga w takich momentach tradycyjnie milczał i zgrywał intelektualistę, w imię zasady, że milczenie jest złotem. Z marsową miną zerkał tylko od czasu do czasu na Konrada, który zaczął przemawiać w imieniu chłopaków.
– Powiem tak, mnie, Tatar, przekonałeś. Jestem jak najbardziej za. Jeśli chodzi o Cyngę i Rema to, jak rozumiem, muszą przemyśleć.
Celowo prowadził rozmowę w taki sposób, żeby przed ewentualnym przyklepaniem jeszcze mogli się naradzić we trzech.
– Panowie się z tym prześpią i jutro zdecydują. Jednak, jak zawsze, diabeł tkwi w szczegółach. Dlatego myślę, że wszyscy chcielibyśmy wiedzieć, ile wynosiłby procentowy udział każdego z nas w tym projekcie.
Konrad, który prócz psychologii studiował teraz również na drugim roku ekonomii, znów chciał zrobić wrażenie na wspólnikach. Wciąż nie umiał odmawiać sobie tej przyjemności
– Musimy zrobić wstępny bilans aktywów i pasywów, jakie mielibyśmy mieć. Konkretnie dowiedzieć się, jaką kwotę będzie chciało miasto. Jakiej zażąda formy płatności, gotówka czy raty? Czy pieniądze na zakup będzie można odpisać od przychodu, czy trzeba będzie amortyzować. ( do rozwiniecia)
– Kurwa, starczy, Konrad, starczy – wycedził Cynga – mówisz o oczywistościach.
Remo, który prawie się udławił, jak to usłyszał, zaczął naśladować atak kaszlu.
– Dobra, Tatar, najważniejsze jest to, jaki dla siebie przewidujesz udział? – podsumował samozwańczy menadżer.
Tatar, nieco skołowany wcześniejszą przemowa, zaczął się zastanawiać. Podrapał po łysym łbie. W końcu wypalił – Chciałbym połowę!
– Zapomnij. Nawet o tym nie myśl – odpowiedział stanowczo, ale spokojnie Konrad. Nie konsultował tego ze wspólnikami.
– Proponujemy ci dwadzieścia pięć procent, a więc tyle, ile będzie miał każdy z nas. To maksimum. A i na tyle mogę się zgodzić tylko pod warunkiem, że przekonam do tego Cyngusia i Remusia.
Przyjaciele Konrada się nie odzywali. Siedzieli z posępnymi minami smutnych żniwiarzy i pomagali koledze, nie wtrącając się do negocjacji.
– No dobra, niech będzie te dwadzieścia pieć procent. Znam was na tyle, że wiem, że mnie nie przewalicie. Tak myślę. Mylę się?
– E, Tatar, uspokój się. Jedno jest pewne, kiedy przyklepiemy, to tak będzie. I żaden z nas tego nie złamie – podsumował Cynga.
– To gra. Wszystko gra – powiedział Tatar – W takim razie pogadajcie, przemyślcie, a w razie co, wiecie gdzie jestem.
– To nara, odezwiemy się szybko – zakończył rozmowę Konrad i zaraz potem pożegnali łysola.
– I co myślicie? – popatrzył na swoich niedźwiedzi.
– Mi tam pasuje. Taki klub z dyskoteką, to dla mnie raj. Ile ja w takich kasy porzuciłem! Teraz bym puszczał u siebie – rozmarzył się Cynga i dodał optymistycznie – To jest to, czego nam trzeba. Musimy go mieć. Musimy, nie?
Remowi też podobała się ta idea. Współwłaściciel dobrze prosperującej dyskoteki, to jednak była szyszka. Dziewczyny nogami przebierały, żeby się załapać na takiego, o czym on dobrze wiedział.
– Taki „Gwarek” to wielkie możliwości! Ile na wódce i piwie można zarobić! I dup ile! Cyngus, zajebiesz się na śmierć, ha ha ha! Będziemy pierwsze dupaki w hanysowni – zacierał ręce.
– Sam będziesz dupakiem, jak chcesz. Ja tam kasę chcę zarabiać, nie dupieniem dup zajmować!
Cynga od pewnego czasu się zmienił, trochę jakby zamknął w sobie i był mniej wylewny wobec kumpli. Niby wszystko było okej, jednak Konrad i Remo zauważali te zmiany. Nie można powiedzieć, że był dla nich gorszy. Ale bywało, że Remo z Konradem z nostalgią wspominali niektóre wybryki osiłka.
Tymczasem Cynga stał się dla nich jakby delikatniejszy, bardziej troskliwy i życzliwy. Byli mu bliscy, czuł się za nich odpowiedzialny, jak starszy brat, który może nie błyszczał intelektem, za to mógł obronić i tym zyskiwał autorytet.
Tak właśnie sobie tłumaczyli manifestowaną przez niego ostatnio niechęć do wspólnego wyrywania lasek - Cynga dorósł.
– Wszyscy chcemy zarabiać – Konrad przejął inicjatywę, nie chciał, żeby zaczęli się kłócić.
Remowi brakowało starego Cyngi, więc nieraz dochodziło między nimi do spięć. A teraz nie był to moment na sprzeczki.
– To widzę chłopaki, że jesteśmy zgodni. Tatar bez nas nie istnieje, więc się musi z nami trzymać. A przy tym ma doświadczenie, zna środowisko, a i przypierdolić potrafi. Będzie pożyteczny. Te dwadzieścia pięć procent, uważam, jest uczciwe i nie ma już co kombinować, żeby nie przedobrzyć. Skoncentrować się musimy na tych dwóch, Marasie i Arturze, oraz na wykupie. Z prawnikiem trzeba pogadać, jak to zrobić sensownie.
– No, to teraz wypijmy, ale tak patriotycznie! – zarządził Remo – Pani szanowna weźmie tego łyskacza i wódki nam poda, czystej najlepiej.
Kelnerka wyjątkowo szybko się przy nich uwijała. Po pierwsze, byli grzeczni, nie chamili. Po drugie, dawali wysokie napiwki i to nie przy końcowym rachunku, ale za każdym razem, gdy coś im przynosiła lub wynosiła.
Dwie godziny później byli już zdrowo wcięci.
– To jest nasza szansa, furtka do tego... No... Przyszłości. Z kantorów to wiecie... Więcej już nie wyciągniemy. I wiecie dobrze, że dają stały dochód. Ale wiecie też, że musimy się rozwijać! – Konrad prowadził bełkotliwy, pijacki wykład.
– Wiemy, wiemy... Ty nasz mądralo. Yhhyp – czknął Remo – Znowu brylujesz, jak w pedałowie, nie? Yhhypp, ale dobrze, naprawdę się cieszę, że cię wtedy trzy lata temu wygrzebaliśmy z Cyngusiem. Yhhypp. No chodź, daj mordę Remusiowi – ucałowali się – Teraz ty, nasz orangutanku – zwrócił się do starszego.
– Sam jesteś organgutanga – Cynga się uśmiechnął i rzucili się sobie w ramiona.

Po północy wezwali taksówkę i rozjechali się do swoich domów. Każdy z nich miał teraz po dwa własne mieszkania.
Konrad jedno trzymał jako garsonierę, miejsce spotkań z przygodnie poznanymi dziewczynami. W tym drugim, na Długosza, mieszkał z Anką.
Piękna, zielona dzielnica z centralnie usytuowanym parkiem na Placu Grunwaldzkim. Mieli stupięćdziesięciometrowy apartament z dużym ogródkiem w byłej niemieckiej, oficerskiej willi.
Konrad był pijany. Chwiejąc się wszedł do łazienki i rozebrał się przed lustrem. Potem stanął pod prysznicem i puścił zimną, lodowatą wodę. Stał tak z dziesięć minut, po czym odkręcił ciepłą wodę. Poczuł pieczenie skóry. Zaczął płakać. Najpierw tylko szlochał, potem dostał spazmów.
Dręczyły go jakieś nienazwane emocje. Trudno było do nich dotrzeć. Nie były przyjemne.
– Starczy tego użalania się – usłyszał Głos – Jest dobrze. Weź się w garść. Słyszysz?
Nie potrafił się jednak pozbierać. Siedział tak pod strugami lecącej wody jeszcze dobry kwadrans i chlipał jak dzieciak.

Obudził się rano w łóżku obok Anki. Patrzył na jej plecy, włosy. Przywarł do niej.
Poczuł jak wzbiera w nim pożądanie. Chwycił dziewczynę za włosy od tyłu. Potem wszedł w nią, bez gry wstępnej, bez pieszczot, boleśnie.
Boleśnie dla niego, boleśnie dla niej. Myślał tylko o tym, by pozbyć się nieznośnego napięcia i tego lęku, który go opanowywał.
Kochał się z nią brutalnie.
Po kilku chwilach, poczuł, że ona też w tym uczestniczy, że jest podniecona i wilgotna. Oboje szczytowali jednocześnie i głośno. Odwróciła się i pocałowała go w usta.
– Dziękuję Konrad, było cudownie.
Wstrzymał oddech, gdy go całowała.
Wiedział, jak nieprzyjemny jest zapach przetrawionego alkoholu.
Miał kaca.
Wstał, umył zęby, wypił piwo, poczuł się lepiej.
Dziwny był ten ich związek. Ponad trzy lata razem, mieli wzloty, mieli upadki. Ona piękna i inteligentna. On męski, błyskotliwy z pieniędzmi i koneksjami, przyszłościowy. Rodzice Anki od dłuższego czasu zachwycali się nim, a ona z nimi. Imponował jej, kochała go. Przynajmniej w ramach jej własnej definicji tego uczucia.
Konrad Anki nie kochał. Jeśli porównywać jego uczucia z tym, co czuł do Marty, to z całą pewnością nie darzył Anki miłością. Jednak była mu potrzebna. Wygodnie było być z kimś takim. Zawsze miał wszystko wyprane i wyprasowane. W domu było czyściutko.
Nie mówiąc już o tym, że rozmawiali ze sobą na tematy, które dla jego wspólników były jak z innej planety.
Do tego była ładna.
W jego przypadku, był to typowy związek z rozsądku. Dobra partia. Anka studiowała prawo, perspektywiczną dziedzinę życia. Uzupełniali się.
– Jak tam na uczelni? – zapytał, by przerwać cisze.
Studiowała na Uniwersytecie Śląskim.
– W porządku, zdobyłam zaliczenie z prawa administracyjnego. Zostały mi jeszcze dwa egzaminy i rok do przodu – uśmiechnęła się do niego – Chcesz kawy? Zjesz coś?
– Kawę poproszę, ale jeść nie dam rady. Kichy mi wykręca.
Godzinę później wyszedł z domu, trochę bez celu.
Był piękny czerwcowy dzień. Przyroda eksplodowała kolorami i zapachami.
Konrad chodził i zastanawiał się, czego mu brakuje, dlaczego nie jest szczęśliwy. I kiedy osiągnie spokój. I czy go w ogóle osiągnie.
Chciał od życia coraz więcej. Nie sprecyzował jeszcze, czego konkretnie chce, wiedział, że chce więcej.
Szedł kasztanową alejką wzdłuż Ostropki, małej rzeczki, czy raczej ścieku przecinającego południową część miasta. Jej zapach osobliwie kontrastował z kwitnącymi kasztanami.
Doszedł do „Baru Podmiejskiego”, kolejnej knajpy z cyklu śląskich mordowni.
Jedyną jej zaletą było to, że w sezonie wiosenno-letnim, przynależni jej alkoholicy, mogli zaliczać zgony na świeżym powietrzu. Panujące ciepło było również przyjazne dla ich portfeli. Upał szybciej zwalał z nóg.
Kilka lat temu, przychodził tu bardzo często.
Teraz, już tu nie pasował, ale twarze pamiętał. Ich się nie zapomina. One też o nim pamiętały. Co chwilę któraś się witała, niby radośnie, ale widział tą zawiść. Więcej, nienawiść, że on ma, że się wybił. A oni tam zostali. Byli tam. Niektórzy od pięciu lat. Niektórzy od dziesięciu lat. Inni – od zawsze.
Przypisani, niczym feudalni chłopi, do swojej świątyni „Podmieja”.
Cholerne sentymenty i chęć, by się pokazać, zamanifestować swoją wyższość, kazały mu zjawiać się tam od czasu do czasu.
Zamówił piwo, usiadł na zewnątrz przy chwiejącym się metalowym stoliku. Nie cierpiał tych stolików. Były połączone z czterema siedzeniami umieszczonymi naprzeciw siebie w taki sposób, że stanowiły z nim całość. Zgodnie z logiką norm państwa socjalistycznego, siedzący naprzeciw siebie pijaczkowie powinni być podobnej wagi. W przeciwnym razie cała ta konstrukcja się bujała.
Biesiadując samemu przy takim wynalazku należało uważać na każdy ruch, żeby nie wywalić swojego kufelka. Dlatego, kiedy podeszło dwóch jegomościów z zapytaniem, czy można się przysiąść, Konrad nie oponował. Miał na względzie perspektywę stabilizacji stolika. Odwrócił się tylko na swoim siedzeniu bokiem do nich i patrzył na wykręcający na pętli tramwaj. Nie chciało mu się nawiązywać nowych znajomości. Gdyby siedział przodem, byłby skazany na rozmowę.
Przewodnim tematem pogawędki mężczyzn była oczywiście zdrada na szczytach. W ogóle dzisiejsza biesiada w „Podmieju” przypominała posiedzenie Komitetu Obrony Narodowej, czy innego Związku Patriotów Polskich.
Uczestnicy, jakby zapomnieli o tym, że jutro i tak się skują pod byle jakim pretekstem, podobnie jak pojutrze i za tydzień. Wszędzie unosił się duch patriotyzmu. Krążył od stolika do stolika i sprawiał, że dziś wszyscy wokół mogli bez wyrzutów sumienia zalać się w trupa. W końcu wszędzie trąbiono, że zostali zdradzeni. I jak tu żyć?
– To co? Wałek był agent tak? Co myślisz, Rysiu?
– Mówią, że nie tylko on. Dziwne to trochę, chyba się w tym gubię, same agenty.
– No nie same. Olszewski i Kaczyńscy nie donosili.
– Ale Chrzanowski już donosił, a on też jakiś narodowiec.
– Ja już ich nie łapię. Ci z prawicy ciągle się dzielą, zawiązują, schodzą i rozchodzą, Wszyscy złodzieje jedni. A biedny człowiek pracy nie ma.
– No to się zaczyna – pomyślał Konrad, teraz będzie narzekanie alkoholików, jacy są pokrzywdzeni, okradani i maltretowani.
Znał te klimaty dość dobrze.
– Wszyscy oni kradną, tylko do koryta ich ciągnie, żeby się nachapać. W dupie człowieka pracy mają.
– No, ale Lech człowiek pracy jest, nie?
– No tak, ale już zapomniał. Teraz to on prezydent, na salony poszedł. O kolegach zapomniał, fakt. Ale w to, że on komuch jest, to wierzyć mi się nie chce! – żalił się.
– Na pohybel czerwonym i czarnym, na pohybel wszystkim – stuknęli się i wypili – Wczoraj płacili u mnie, ale ci powiem Rysiu, jest beznadzieja. Ja już nie wiem co robić, ta krowa mnie o alimenty ciśnie, a ja ledwo koniec z końcem wiążę.
– Wiem, ja na zasiłku. Gdybym na Balcerzaku nie dorobił, to nawet na piwo bym nie miał.
– Mnie w POCh-u kierownikiem zmiany zrobili. Popytam się, może mają jakiś etacik, żeby cię wcisnąć. Może na stróżówkę, no wiesz... Nic nie robisz, śpisz w nocy, ale dodatek mundurowy dają .
Mężczyźni pili dalej, a Konrad, chcąc nie chcąc, słuchał ich wynurzeń. Był już po trzecim piwie, trochę mu się lżej na duszy zrobiło i trochę go to uspołeczniło.
– A co tam takiego ważnego? Co tam się pilnuje, Jasiu?
– Generalnie to tą całą chemię do odczynników, lekarstw, całą tablicę Mendelejewa. Półprodukty, kwasy.... Wszystko u nas jest. Część już bezużyteczna, a pilnuje się to po to, by jakiś dureń kwasu siarkowego się nie napił. No wiesz, z chemią trzeba ostrożnie.
– No wiem, wiem.
Nic nie wiedział, ale kiwał głową bo tak wypadało.
– Powiem ci w czwartek. Można od pana fajkę ? – zwrócił się do Konrada.
– Proszę, częstujcie się panowie – Konrad posunął im swoje Golden American.
– Fajna zapalniczka – pochwalił Jasiu – taka nietypowa. Można?
– Proszę, też ją lubię. Pamiątka z pewnego spotkania.
Od słowa do słowa, od piwa do wódeczki, trzy godziny później już się bratali, kochali i uwielbiali. Jak to w życiu i w mordowniach bywa.
– Muszę lecieć chłopaki, mam spotkanie – jako, że ich polubił, kupił im jeszcze literka i kilka piw.
Poszedł na najbliższy postój taksówek.
– Na rynek.
O dwudziestej pierwszej w umówionym miejscu zjawili się wszyscy, łącznie z Tatarem. Widząc, że Konrad nie jest w formie, Remo przejął inicjatywę. Przedstawił nowemu wspólnikowi to, co wczoraj ustalili po jego wyjściu.
Potem oficjalnie przyklepali przymierze. Konrad. Remo. Cynga. Tatar.
Nowi właściciele „Gwarka”. Teraz pozostało tylko zająć się szczegółami.
Dodano: 1.04.2010 19:45
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Kiedy i gdzie będzie ta mocna "rzecz" wydana? Tytułu się domyślam...
Dodano: 2.04.2010 0:14
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
jescze z miesiac ,moze ciut wiecej..
Dodano: 2.04.2010 0:59
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Koniecznie daj znać gdzie będzie do kupienia. Proszę
Dodano: 2.04.2010 3:13
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Jesień 1992

Konrad był zmęczony i rozdrażniony.
Siedział sam w biurze świeżo wyremontowanego klubu. Oglądał gabinet i porządkował dokumenty. Wszystko było nowe, wszystko piękne, wszystko ekstra. Dwa tygodnie temu skończyli remont.
Teraz to był najlepszy klub w ponad czteromilionowej śląskiej aglomeracji.
Konrad złożył dziś u notariusza podpis pod aktem nabycia lokalu.
Wciąż stanowili tercet. On - mózg plus dwie pary pięści - Cynga i Remo.
Do tego kilkunastu byłych koników i bramkarzy, którzy uznali ich zwierzchność. Stanowili teraz personel, którego zadaniem była ochrona stanu posiadania szefów - czterech kantorów w centrum Gliwic, dwóch w Zabrzu i jednego w Labendach. Perłą w koronie był ich nocny klub „Gwarek”, w którym czwartym wspólnikiem był Tatar.
Konrad, Remo i Cynga byli też właścicielami dwóch lombardów. Mimo sukcesów w biznesie, a może właśnie z ich powodu, na ich, prawie idealnej, współpracy po raz pierwszy pojawiły się rysy.
Cynga chciał się koncentrować na zachowaniu status quo, Konrad chciał iść dalej, rozwijać się. Tatar i Remo byli w rozterce i nie bardzo wiedzieli kogo mają poprzeć.
Konrada to męczyło, był święcie przekonany, że rozwój leży w ich najlepiej pojętym interesie. Jednak szanował Cyngę, uważał za przyjaciela i wiedział, że musi się liczyć z jego zdaniem. Tylko czy na pewno powinien...
Ostatnio Głos dość często kwestionował zdanie kumpla, a wiadomo - Głos to Głos. Nieraz już udowodnił swoją bezinteresowność.
Konradowi zrobiło się smutno, opuścił biuro i poszedł na główną salę.
Był czwartek, ale frekwencja dopisywała. Praktycznie wszystkie stoliki były zajęte, nawet przy barze stali goście. Kelnerzy cały czas biegali między kuchnią, a salą.
Chłopak obserwował funkcjonowanie lokalu z dumą. Działał, jak dobrze naoliwiona machina. Cicho, sprawnie, bez zarzutu.
Usiadł przy specjalnie dla nich zarezerwowanym stoliku, przyglądał się ludziom na parkiecie. Lubił patrzeć na kobiety w tańcu, szczególnie, gdy potrafiły się ruszać.
Od jakiegoś czasu miał wrażenie, że jedna z kobiet z sąsiedniego stolika, przy którym siedziało kilka osób, cały czas mu się przygląda. Na początku nie zwracał na to uwagi. Był przyzwyczajony do tego, że wzbudzał zainteresowanie, szczególnie siedząc przy VIP-owskim stoliku.
Jednak po jakimś czasie, gdy ich wzrok kilka razy się spotkał, uznał, że gdzieś już widział tę piękną twarz. Nie w klubie i nie w ostatnim czasie. Ale był pewien, że skądś się znali. Sączył gin i grzebał w pamięci.
– Jasna cholera z tym chlaniem, człowieka znają, a on ma we łbie czarną dziurę – pomyślał.
Wtedy się do niego uśmiechnęła, a on ten uśmiech odwzajemnił. Widział jak wstaje i zaczyna iść w jego kierunku. Piękna, zgrabna. Zauważył jej dość duży biust. Znowu coś zaskoczyło, ale nadal nic konkretnego.

Wstał, gdy była już tuż przy jego stoliku.
– Zmężniałeś od naszego ostatniego spotkania. Widzę, że mnie nie pamiętasz – uśmiechnęła się radośnie do niego.
– Nie za bardzo – przyznał, choć czuł, że jest blisko właściwego wspomnienia.
Ten śpiewny akcent, uśmiech, piersi.
– Olga, a po waszemu Ola. Zima 90. Kantor Ikar. Uczciwie się zachowałeś, po tym jak cię napadli i zabrali ci moje pieniądze. Czegoś takiego się nie zapomina.
Prawda. Teraz wszystko sobie przypomniał.
Początki pracy z chłopakami, dwóch typów, którzy na niego napadli i ta piękna dziewczyna, której oddał pieniądze, narażając się na gniew Cyngi.
– Miałam nadzieję, że zadzwonisz. Czekałam na ten telefon – puściła oczko, jak wtedy.
– Nie lubię mieć długów – pogłaskała go po policzku.
Poczuł jej perfumy i przyjemny dreszcz przebiegł mu od czubka głowy do końca pleców.
– Zgubiłem tę kartkę, inaczej na pewno, bym zadzwonił. Masz dziwny akcent – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Bo ja repatriantka z Sajuza jestem, rodzice przyjechali ze mną pięć lat temu – i znowu ten radosny uśmiech.
– No, to wszystko tłumaczy – powiedział i pomyślał, że jest naprawdę fajna.
– No, chyba tak tu nie będziemy cały czas stać, dawaj do naszej kompanii! Poznasz moich przyjaciół – nie czekając na odpowiedź, wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą.
Przy stoliku siedziała jeszcze jedna dziewczyna i dwójka mężczyzn. Jeden mniej więcej w jego wieku, drugi starszy, mógł mieć około trzydziestki.
– Poznajcie Konrada. Nie myliłam się, że go znam.
Chłopak się ukłonił. Jak zawsze, w takich momentach, nie zapamiętał wszystkich imion. Wyjątek stanowił trzydziestolatek, Igor, u którego też rozpoznał wschodni akcent. Okazało się, że jest kuzynem Olgi i jakieś dwa lata temu dołączył do rodziny, która przeprowadziła się do Polski.
Mężczyzna nie był jakoś specjalnie wielki, choć na pewno proporcjonalnie zbudowany. Miał niesamowicie sprężyste ruchy, widać było po nim, że jest bardzo sprawny fizycznie. Typ żylastego wytrzymałościowca, na którym nie znajdziesz grama tłuszczu. Miał około metra osiemdziesięciu i niebieskie, hipnotyzujące oczy. Konrad usiadł dokładnie naprzeciwko niego i natychmiast poczuł z tym facetem dziwną więź. Jakby się znali nie trzydzieści sekund, a piętnaście lat.
Olga zaczęła wszystkim opowiadać o wydarzeniu sprzed trzech lat. Przy okazji, co chwilę kładła rękę na udzie swojego wybawiciela.
Mało brakowało, a wybawiciel z wrażenia spadłby z krzesła, kiedy jej ręka z uda przeskoczyła na przyrodzenie. Skończyło się na ataku kaszlu i ogólnym śmiechu.
– Nie pierjeżywaj, malysz, nie pierjeżywaj – powiedział Igor.
Konradowi podobała się bezpretensjonalność i otwartość tych dwojga.
– Ot, słowiańskie serdeczne dusze – pomyślał.
– Gdzie mieszkaliście w Rosji? – zapytał Olgę – i co tam robiliście?
– W Biełgorodzie, to jakieś sześćset kilometrów na południe od Moskwy. Przed przyjazdem do Polski studiowałam filologię rosyjską – odpowiedziała z tym swoim promiennym uśmiechem.
– A ty Igor?
– Ja raznyje rzeczy robił. Pasyljednie trzy roki gławnie w Moskwie w administracji ja był, a przed tym na wojnie wojował w Afganie, wiesz?
– Naprawdę byłeś w Afganistanie? – chłopak był zdumiony.
W Polsce krążyły demonizowane wyobrażenia o rosyjskich żołnierzach, którzy tam walczyli.
– Da. Dwa roki. Od zimy w osiemdziesiat szest do ljeta wosiemdziesiat wosiem.
Igor polał Konradowi, Oldze i sobie wódkę Gorbaczowa. Siedząca z nimi na początku para, akurat poszła tańczyć. Wypili. Żadne nie potrzebowało popić.
– Maładjec, maładjec – Olga go pochwaliła.
A zaraz potem pocałowała ogniście w usta. Konrad poczuł jej język w gardle.
– Nu, uże uspakojca Olga, chwatit – Igor uśmiechnął się i puścił do Konrada oko, jak to między chłopami bywa.
– A ty tu kto? – zapytał Rosjanin.
– To mój klub, wspólnikiem tu jestem. Niedawno go przejęliśmy, wyremontowaliśmy, a teraz rozkręcamy. Mam trzech wspólników.
– Pazdrawliaju, dobry biznes, no szto wypijem jeścio?
– Jasne!
Bardzo mu się to wszystko podobało, wyborny humor złapał, a przy tym duch pijackiej rywalizacji w niego wstąpił. Wiadomo, kwestia - Polacy czy Ruscy są największymi ochlajami świata, pozostawała nierozstrzygnięta. Wypili. Póki co szli równo.
– Często tu do nas wpadacie?– zapytał Konrad.
– Ja z dzies trzeci raz, Olga więcej... A szto?
– Od dziś czujcie się jak u siebie.
Zawołał stojąca przy barze kelnerkę.
– Kasiu, kiedy ci państwo będą do nas przychodzić, oddawaj im mój stolik i traktuj jakby byli moją rodziną. Przekaż tam pozostałym, dobrze, Kasiu?
– Oczywiście.
Kelnerka uśmiechnęła się do całej trojki, dygnęła i już chciała się oddalić, gdy nagle Igor stanął przed nią. Położył na tacy jedną stumarkówkę z ogromnego pliku wyciągniętego z kieszeni i miło się uśmiechnął.
– Jescio litra wódki. A reszty pani nie trzeba dawać. Dla pani proszę!
Dziewczyna była wniebowzięta. Na Konradzie to też wrażenie zrobiło.
– A kim są wasi przyjaciele, zapomniałem ich imion?
– Arek i Roma, to nasi znajomi, oboje studiują – powiedziała Olga – On się we mnie podkochuje, a ona w nim, taka śmieszna sytuacja. Poznałam najpierw jego, jakieś dwa lata temu. Mówię ci, łaził za mną jak cień! Myślałam, że jaki izwrascieniec, a on prosto wljubilsa, no zakochał. Jak mu dałam do zrozumienia, że nie bardzo jest w moim typie, to zaraz „przypadkowo” zaczęłam go spotykać w jej towarzystwie. To chyba miało wzbudzić moja zazdrość... No nie wzbudziło. Ale lubię ich, sympatyczni.
– Da, sympatyczni rebiata. Nu Konrad, dawaj wypijom – wtrącił się Igor.
Jak postanowili, tak zrobili.
Olga ponownie zaczęła gładzic udo Konrada, on ponownie poczuł się bosko.
Igor mu się życzliwie przyglądał, co jakiś czas uzupełniając jego kieliszek.
– Nie płocha eta zażigałka – powiedział biorąc do ręki zapalniczkę Konrada – Eto zaloto.
– Olga, jak po polsku zażigałka?
– Zapalniczka – odpowiedziała głośno, nie przestając całować szyi Konrada.
– Diabol taki śmiesznoj na niej... Nu śmiesznoj i strasznoj.
– No tak, śmieszny i straszny. Jak stosunki polsko-ruskie – odpowiedział Konrad.
– Nie paniemaju?
– Czego tu nie rozumieć... Nasza wspólna historia, to takie wielkie wzajemne wyrzynanie się, a przy tym ciągle gadanie o miłości i słowiańskim braterstwie. Tak już ponad czterysta lat... Śmieszno i straszno. My kochamy was, wy kochacie nas i nie przeszkadza nam to wzajemnie podcinać sobie gardeł.
– Nu da, nu da. Dawaj nie budziem o tym... Wypijem.
Wypili.
– A może pójdziemy do mnie? Mam niedaleko stąd, mieszkanie – zaproponował Konrad, myśląc o garsonierze – Za głośno tu trochę, głowa boli – skłamał.
Serdeczne oczy dziewczyny i Igora, uznały, że to świetny pomysł. Poprosił jeszcze raz kelnerkę.
– Kasiu, niech coś dobrego zrobią w kuchni, jakieś zakąski, i przyślijcie któregoś młodego, żeby mi to przyniósł na chatę, na Królowej Bony.
– Oczywiście, szefie, zaraz przekażę.
Chwilę potem pomagał założyć Oldze płaszcz. Arek i Roma nie zdecydowali się iść z nimi. Arek był zły, że jego miłość darzyła takim zainteresowaniem Konrada. Romie z kolei to pasowało, bo miała Arka dla siebie.
Wyszli z klubu, była księżycowa, chłodna noc. Olga wzięła Konrada pod rękę i ruszyli przez rynek. Igor nucił piosenkę.
– Co on śpiewa?
– Zawsze to śpiewa jak się napije, uwielbia ta piosenkę, takiej grupy Kino.

Sliedi za soboj budj ostorozen
Sliedi za soboj...


– A o czym ta piosenka? Ładna?
– A o przyjaźni.
Przytuliła się mocniej do niego. Poszli ulica Ormowców. Nie było tak daleko, żeby trzeba brać taksówkę. Poza tym fajnie się było przewietrzyć.
Pod nocnym sklepem monopolowym minęli trzech łysych, chyba skinheadów, którzy próbowali przekonać sprzedawcę,żeby odpuścił im jakąś małą sumkę, brakującą do zakupu trzech jaboli. Byli rozzłoszczeni, bo chyba nie bardzo im się to udawało.
– Te Rusku... Przestań wyć, kurwa! To nie Kraj Rad jebany! W Polsce, kurwa, jesteś. Macie jakąś kasę? Zabrakło nam – odezwał się jeden z nich.
A pozostali podeszli tak, że zagrodzili im drogę. Konrad popatrzył na ich łyse łby, flejersy, ciężkie buty.
– Czy ja zawsze muszę się w coś wpakować?! – pomyślał.
Próbował stanąć przed Olgą, by w razie czego ją zasłonić. Jednak ona go nie puściła, nie dlatego, że się bała, ale była po prostu zajęta macaniem jego pośladków i całowaniem ucha.
– Ola, uspokój się – szepnął.
Igor nadal śpiewał pod nosem, w ogóle nie zwracając uwagi na tych typków.

Zdiesj nie poniatno gdie lico,a gdie rylo
Zdies nie poniatno kto Twoj drug a kto wrag

– Ty ciulu ruski, nie paniemajesz, co gawarje? – zabłysnął znajomością języka, ku uciesze kompanów, jeden ze skinów.
– A glanikiem ci nikt tej ruskiej mordy nie wyklepał? A ta kurewka, to też ruska? Zaprzyjaźnić się musimy. Obsłużyć nas nie chcesz? W pipu, w żopu i w paszczu. Ha ha ha... Należałem w technikum do TPPR-u – popisywał się dalej – Przyjacielem twoim jestem, słyszysz co mówię, pizdo?!
Dziewczyna nawet nie uraczyła go spojrzeniem.
– Igarok, razbierjoszsa z etimi debilami? – zamruczała zmysłowo, na sekundkę tylko przerywając obcałowywanie Konrada.

Solnce mojo wzgliani na mienia
Moja ladonj prewratilasj w kulak
I jesli jestj poroch- daj ognia
Wot tak.

To, co nastąpiło w ciągu najbliższych kilkunastu sekund, nie bardzo się dało opowiedzieć. Akcja została rozegrana tak szybko, że Konrad, który przecież stał tuż obok, nie potrafiłby jej odtworzyć.
Po kilku sekundach patrzył na dwóch leżących na ziemi i plujących zębami skinheadów. I na trzeciego, który teraz uciekał.
Próbował sobie przypomnieć, który z napastników dostał pierwszy. Jednak bez efektów. W końcu doszedł do wniosku, że musieli dostać równocześnie, z nogi i pięści. Jeszcze zanim padli na ziemię, każdy dostał popraweczkę..
Trzeci był na tyle rozsądny, że nie czekał na swoją kolej, tylko wiał, jakby diabła zobaczył, wrzeszcząc coś o krwawej zemście.
Igaruszka nawet przez moment nie przestawał nucić swojego przeboju.

W naszych glazach zwioznaja noc
W naszych glazach potierianyj raj
W naszych glazach zakrytaja dwieri
Szto tiebie nuzno - wybieraj

Konrad popatrzył w oczy pieśniarza. Były straszne i zimne, szybko jednak złagodniały. Jednak zapamiętał dobrze to, co zobaczył w nich przed chwilą.
– Maładjec – skomentowała Ola i nie patrząc na ofiary kuzyna, z podniesioną dumnie głową, pociągnęła Konrada dalej.
W domu, chłopak raz za razem zerkał na swoich nowych przyjaciół, to na mężczyznę - z sympatią i podziwem, to na Olę - z wielkim pożądaniem. Włączył muzykę i poszedł do łazienki się odświeżyć.
– Czujcie się jak u siebie.
Dziewczyna zaczęła przeglądać kasety magnetofonowe i video. Igor rozłożył się na sofie i wpadł w zadumę. Niedługo potem w mieszkaniu zjawił się kelner i zastawił im stół rożnego rodzaju przysmakami.
– Co będziecie pić?
– Wódkę – odpowiedziała Olga.
Igor tylko się uśmiechnął.
– Wiesz, dobry jesteś – powiedział Konrad i nalał wszystkim.
– Da, ja charoszyj.

Tak się narodziła między nimi przyjaźń. Bawili się, pili, rozmawiali. Było nastrojowo, Ola z Igorem zaczęła się wygłupiać i parodiować pieśni Wysockiego. Miała mocny, donośny głos. Nie mógł ciągle się nadziwić, otwartością i energią, którą ta dziewczyna tryskała.
Zero sztywności, zero udawania. Co na duszy, to na języku. I to zaangażowanie! Ona, cholera, robiła wszystko, żeby mu było przyjemnie. A to uszko całowała, a to plecki masowała, po to, by w następnej chwili głaskać jego włosy.
Czuł się przy niej, jakby był centrum wszechświata, najważniejszy. Mimo to, nie pozwala mu na nic bardziej intymnego. Gdy jego ręce zaczynały krążyć wokół jej łona czy piersi, dziewczyna patrząc mu prosto w oczy i śmiejąc mu się w twarz, stanowczo to przerywała.
– Nie tak szybko, Konradzie, na wszystko jest czas!
Robiła to w taki sposób, że nie czuł się jakoś specjalnie urażony czy odrzucony. Po prostu wiedział, że ona teraz nie jest gotowa. Pieszczoty pieszczotami, a zbliżenie to już zupełnie inna bajka.
– Gdzie mieszkasz? – zapytał.
– Nie wiesz? Są takie bloki, specjalnie je postawili dla nas, wracających kilka lat temu. Przy osiedlu Kopernika.
– No tak, chyba wiem. Ruskie osiedle?
– Dokładnie tak.
Uśmiech, całus.
Była już późna noc. Konrad dał gościom czystą pościel. Dziewczyna przygotowała Igorowi posłanie, sama wzięła prysznic i położyła się z Konradem. Nago, mając jego plecy przed sobą, cały czas, nawet przez sen gładziła mu włosy i głaskała go po plecach.
Dawno nie spał tak dobrze, dawno nie czuł się tak bezpiecznie. Jedynie erekcja, której dostawał co kilka minut, trochę psuła nastrój. Ale było mu dobrze w jej objęciach. Poza tym był też zdrowo wcięty i ta faza intymności zaspokajała jego męską próżność.





Następnego dnia ugruntowali swoją przyjaźń poranną butelką wódki. Jak się okazało nadal się lubili, a nawet może jeszcze bardziej. Ola niestety musiała wyjść coś załatwić, jednak obiecali sobie, że niedługo się spotkają.
Konrad w spontanicznym przypływie czułości, miłości oraz najzwyklejszego na świecie parcia na bzykanie, zostawił jej klucz do mieszkania i krótko zakomunikował – Kiedy chcesz, przyjeżdżaj. Nocuj, czuj się jak u siebie.
Niedługo potem wyszedł Igor. Mówił, że ma ważne sprawy, że wyjeżdża na kilka dni. Gospodarz nie pytał jakie, wiedział, że nie powinien, że nie wypada. Będzie chciał, to sam powie.
Co nie znaczy, że Konrad nie był tego ciekaw, skąd Rosjanin ma kasę i czym się zajmuje. Znajomość z “Afgańcem”, i to jeszcze o tak niepospolitych talentach, mogła być bardzo pożyteczna. Pożegnali się serdecznie, bratersko.
Kilka godzin później siedział w towarzystwie wspólników.
– Martwią mnie dwie rzeczy – przemawiał do nich – Skończyły się czasy lewej wódki i spirytusu. Wiem, że niedługo zaczną nasyłać kontrole. Będą sprawdzać pochodzenie alkoholu, spadną nam zyski.
– Wszystkiego nie sprawdzą przecież, nie? – wtrącił Remo.
– Wiadomo, że nie – kontynuował Konrad – Ale teraz legalne, to mamy tylko butelki na wystawce. Długo tak nie pociągniemy.
– To fakt – włączył się do rozmowy Tatar – Część kontroli będzie niegroźna. Mam kogoś, kto nas uprzedzi. Ale i tak zyski spadną, bo nie będziemy wiedzieć o wszystkich. A jak nas w końcu dorwą, to albo kara, albo łapówa. Jak raz damy w łapę, to będą przychodzić co tydzień.
- Więc co proponujesz, Konrad? – w końcu odezwał się Cynga, który do tej pory tylko się przysłuchiwał.
Znów był małomówny i stonowany.
– Na pewno w łapę co tydzień dawać nie będziemy. Muszę to przemyśleć. Dochody z klubu i tak są duże. W weekendy szpilki nie wciśniesz, a w tygodniu też jest nieźle, ale wiadomo… Najlepiej zarabiać na lewej wódce. Potem coś wymyślę. Teraz mamy ważniejsze kwestie do przedyskutowania. Coraz więcej u nas kurewek, przyłażą i oficjalnie robotę proponują. Do tego alfonsi i inne ścierwo.
– Zawsze będą przyłazić. Byli, są i będą – przerwał Tatar.
– Daj chłopakowi mówić.
Cynga znał Konrada i wiedział, że pewnie ma jakąś propozycję.
– Nie myślę, że powinniśmy to u nas tolerować i nic z tego nie mieć. Więc albo opodatkujemy alfonsów, albo gońmy stąd brudasów i sami przejmijmy opiekę nad dziewczynami. Oczywiście możemy też zrobić lokal super-hiper, ale bez kurewek. Jednak to rozwiązanie nie bardzo mi pasuje, bo nic nie zarabiamy ekstra.
– Ja myślę, żeby alfów od nas wyjebać, bo po jaka cholerę dzielić się z tymi ptysiami, nie? Sami się kurewkami zaopiekujemy, wybierzemy te najlepsze i wszystko – przedstawił swoją opinię Remo.
– Ja tych frędzli nie lubię, wkurwu dostaję jak widzę, że taki dziewczynę leje. Już tak mam. A oni się z tymi dziewczynami nie pierdolą. Nie raz tu wcześniej miałem z nimi dymy i płakał po nich nie będę – powiedział Tatar.
– No to mamy jasność. Afonsów gonimy. Remo z Tatarem, zajmiecie się wyborem dziewczynek, które weźmiemy pod nas. Pasuje? – zapytał Cynga.
– Jasne, że pasuje.
– Jeszcze na koniec, chcę wam zasygnalizować, że w tym parku na Chorzowskiej jest do wyhaczenia lokal na klub, w dawnym zameczku i to za niedużą kasę. Wstępne rozmowy już prowadzę. Tam jest super lokalizacja, mielibyśmy ludzi z Bytomia, Chorzowa i Zabrza.
– Dobry pomysł, nie? – podchwycił Remo.
– Mi też się podoba, jakieś szczegóły? – dopytywał się Tatar.
– Cierpliwości, niedługo się wyjaśni – uspokoił Konrad.
Spojrzał na Cyngę i nie spodobał mu się jego brak zainteresowania.
– Ciebie, Cyngus, to nie interesuje? – zapytał, nie do końca grzecznie, nie do końca przyjaźnie.
– Twój ton mi trochę nie pasi, wiesz, Konrad? – odpowiedział tamten wyraźnie konfrontacyjnie.
– Sorry, stary, ale myślałem, że interesują cię nasze sprawy. Bo to chyba nasze sprawy, prawda? A mam wrażenie, że masz w dupie ostatnio dużo rzeczy – dopiero teraz zorientował się, że jeszcze nigdy tak do Cyngi nie mówił i sam się zląkł tej formy.
– Nie wkurwiaj mnie, mały. Nie wkurwiaj mnie, ja ciebie radzę – wysyczał Cyngus.
Konrada zmroziło, a określeniem mały poczuł się dotkliwie urażony. Widząc, że sytuacja wymyka się spod kontroli, interweniował Remo.
– Popierdoliło was, co? Popierdoliło? Wyluzujcie, nie. Mam nową wódkę z Meksyku, z jakimś robalem taka. Wypić trzeba, robala zalać nie? – dwoił się i troił, żeby załagodzić sytuację.
Z pomocą przyszedł mu Tatar, po prostu otworzył butelkę tequili i nalał do czterech szklanek.
– Musimy się trzymać razem – kontynuował Remo – Kurwa, panowie, gdzie byliśmy trzy lata temu, gdzie teraz my som nie?!
Konradowi przeszło.
– Przepraszam, Cynga, nie wiem, co mi się stało, zmęczony chyba jestem.
– Dobra, zapomnijmy – skwitował tamten.
Wypili. Żaden nie zapomniał.

Ostatnie dni roku mijały Konradowi na zbieraniu informacji o „zameczku”. Spotkaniach z ludźmi, wyliczaniu wielkości łapówek, jakie trzeba będzie zapłacić urzędasowi z rady miejskiej i tego typu nudnych rzeczach.
Pocieszające było to, że wszystko szło w dobrym kierunku. Ich pierwszy klub kwitł.
Od ostatniej narady zwiększyli ochronę na bramce i przystąpili do wymiatania niepożądanego elementu. Co ładniejsze dziewczynki dostały ofertę stałej współpracy, na co zresztą ochoczo przystały.
Warunki miały zdecydowanie ciekawsze, niż u swoich alfów, zostały zatrudnione jako hostessy w klubie. Wynajęto im cztery mieszkania przy rynku, dzięki czemu mogły obsługiwać swoich klientów bezpiecznie i komfortowo.
A jak który amant był niegrzeczny, klubowi bramkarze przybywali z przyspieszonym kursem savoir vivre'u. Wystarczyło wybrać specjalny numer telefonu.
Te kurewki, które odpadły podczas castingu u Tatara i Rema, były usuwane z „Gwarka” z uporem i konsekwencją, choć nadal grzecznie. Ich mecenasi – z uporem i konsekwencją, a także niegrzecznie.
Niejeden alf wypluł zęby, niejeden nosek sobie o krawężnik połamał. Remo wyspecjalizował się w robieniu im „telewizora”, czyli darmowym myciu głowy w muszli klozetowej. Usługa ta, często była połączona z wytrzymałościowym testem pod wodą.
Jako, że kible Gwarka były w standardzie europejskim, a nie amerykańskim, najpierw trzeba było ściągnąć nurkowi gacie, zatkać nimi muszlę, żeby się wypełniła wodą, a dopiero potem padała komenda – Czas-start!
Remo miał do tego celu specjalną wojskową, przeciwchemiczną pelerynę i długie gumowe rękawice, żeby nie pobrudzić markowych ciuchów. Niestety po jakimś czasie, rywalizacja została zakazana, ponieważ jeden z jej uczestników, tak bardzo zbliżył się do rekordu Polski, że prawie się utopił.
Z uwagi na warunki, w jakich odbywało się nurkowanie, wśród personelu klubu nie było chętnych do sztucznego oddychania. Ratowanie topielca kosztowało Rema pięćset baksów.
Ale w końcu co chcieli, osiągnęli. Mieli w klubie porządek.

Dodano: 4.04.2010 10:46
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Dawanie takiej w powieści w odcinkach powinno być karalne.
No co, tyle dziwnych rzeczy jest karalnych, jak już karać to sprawiedliwie, wszystkich
Dodano: 5.04.2010 2:59
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Ale ale, dawaj dalej i więcej
Czytałem rano, niestety po przeczytaniu nigdy nie jestem w stanie skomentować. Muszę się napić najpierw.

Ten post został edytowany - 5.04.2010 2:02:20
Dodano: 5.04.2010 3:00
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
3 styczna 1993 roku

Konrad siedział w swojej garsonierze w skórzanym fotelu, pił whisky i myślał o Oli, która wyjechała spędzać Nowy Rok z przyjaciółmi w Rosji.
Miała jakoś teraz wrócić, wiedział to od Igora, z którym dwa razy spotkał się na wódce. Robili to, co mogą robić dwaj zaprzyjaźnieni mężczyźni z dawnego bloku komunistycznego, a może i z każdego innego miejsca na ziemi, popili, pośpiewali, podupczyli… Nieważne, czy Polak, czy Rusek, czy Niemiec. Którego z nieśmiertelnego towarzystwa z polskich dowcipów by nie wybrać, ma takie same potrzeby. Chociaż fakt, Szwaby drętwe, trochę śpiewać nie potrafią.
Dziś wybierał się z Anką do kina, na jakiś nowy, ponoć bardzo fajny film z Bogusławem Lindą. Nie chciało mu się specjalnie, bo jeszcze dochodził do siebie po zabawie sylwestrowej. Trzeci dzień do siebie dochodził i dojść nie mógł, taka impreza była!
Anka nalegała na spotkanie, a on nie miał siły oponować. Na szczęście, kino było bliziutko, więc ostatecznie się poświęcił.
W kinie było ciasno. Wiadomo, Polacy lubią polskie filmy, bo napisów nie trzeba czytać.
Dziewczynie film się podobał, jemu zresztą też. Dialogi szokowały mnóstwem niecenzuralnych słów. Dla widza, przyzwyczajonego do wpływów cenzury politycznej i obyczajowej, to, co oglądali, mogło się wydać obrazoburcze i z innej bajki, niż widziane dotąd filmy.
– Chrześcijańska Unia Jedności to ZChN? – zapytała Anka szeptem.
– Możliwe, ale weź sobie lepiej z tego ułóż skrót – podpowiedział Konrad - i nie przeszkadzaj, Ania.
– Dobre, dobre… Hi hi… Już milczę.
Konrad oglądał film z coraz większym zainteresowaniem. Kilka momentów szczególnie utkwiło mu w pamięci. Zaczął się zastanawiać i analizować. Końcówka wydała mu się trochę naciągana, ale cały film inspirujący, bardzo inspirujący.
– Koniec misiu, koniec. Idziemy – z zadumy wyrwał go głos Anki – Widzę, że ci się podobało. Mówiłam! Trzeba słuchać swojej kobiety!
Pocałowała go i wyszli z sali jako ostatni.
– Ania, ty wiesz, co to ta amfetamina? Domyślam się, że to jakiś narkotyk, ale jak to działa, wiesz?
– Nie bardzo, ale to łatwo sprawdzić. Popatrzę w encyklopedii i zapytam się cioci Ewy, jest w końcu psychiatrą w Toszku. Pewnie będzie wiedziała. Mają tam jakichś narkomanów.
– Widziałaś, jakie to drogie tam na Zachodzie? Ciekawe, ile kosztuje produkcja tej całej amfetaminy – Konrad głośno myślał.
– Nie wiem, Konrad, ale po co ci to? Chodź szybciej, mam straszną ochotę się z tobą pokochać.
Przyspieszyli, jemu też zachciało się seksu.

4 stycznia 1993 roku

Konrad nie mógł usnąć, cały czas myślał. Miał dziwne wrażenie doniosłości tego, co się od kilku godzin dzieje w jego głowie. Czuł się jak człowiek, który jest blisko czegoś przełomowego.
Spał zaledwie trzy godziny, ale nie był zmęczony, raczej nakręcony.
Postanowił pójść na poranny seans, który zaczynał się o dziewiątej. Po filmie poszedł coś zjeść i wrócił na trzeci seans, tym razem już głównie po to, żeby rozmyślać w ciemności i spokoju.
Tylko trzy sceny wyciągały go z zadumy. Analizował każde padające w nich słowo.
– Dobrze główkujesz – przemówił jego przyjaciel, Głos – Twórczo, synku, do życia trzeba podchodzić, twórczo i kreatywnie.
Po wyjściu z kina Konrad poszedł do biblioteki publicznej.
Umówił się również z ciotką Anki.
Kupił likier i ciastka, a potem wpadł do jej mieszkania i przejrzał vademecum leków, a potem ponad godzinę z nią rozmawiał.
Około osiemnastej trzydzieści przyszedł do klubu na kontrolę. Wiadomo, pańskie oko konia tuczy.
Wszystko tu działało bez zarzutów, jednak tym razem, nie odczuwał już dawnej satysfakcji. Jego myśli błądziły gdzie indziej.
W biurze zastał Rema z jakąś ładną brunetką. O dziwo, nie przyłapał ich na kopulacji. Choć, jakże by inaczej, kumpel odgrywał multimiliardera rodem z „Dynastii”.
Widać niektóre rzeczy się nie zmieniają, albo ewoluują bardzo powoli. Było, nie było, amerykański biznesmen to już ktoś więcej, niż król katowickich kantorów, aspirujący do tytułu mistrzowskiego w strzelaniu z „byka”.
– Remo, bądźże dżentelmenem i weź koleżankę do kina. Na „Psy”. Super film. Widziałem już trzy razy.
Remowi pomysł nie za bardzo się spodobał, ale dziewczyna najwyraźniej nie chciała wyjść na zbyt łatwą, więc podjęła temat.
– Chodźmy! Słyszałam, że to fajny film. Taki męski! Proszę, proszę, proszę – uśmiechała się zalotnie.
– No, dobra, to chodźmy, nie? Konrad, wiesz na którą godzinę będzie najbliższy seans?
– O dziewiętnastej trzydzieści. Z tego, co pamiętam. Tylko proszę, stary, skup się na treści, cholera, na treści!
– Jasne, że na treści, nie Aneta? To będzie trudne, przy takiej piękności.
Wyszli, a Konrad został sam, myślał. Trzy godziny później Remo wrócił, zrelaksowany i uśmiechnięty.
– Podobało ci się? I co myślisz?
– No, co myślę? Pałkę zrobiła nawet fajnie, ale żeby jakaś rewelacja to nie powiem, norma.
– Kurwa, Remo, nie znudziło ci się to jeszcze, te pałki, lodziki i pierdolenie o niczym? – Konrad wybuchł – O film się ciebie, matole, pytam! O jego fabułę… Rozumiesz?! T-R-E-Ś-Ć. Pamiętasz w ogóle, o czym był film?
Remo był mocno zaskoczony wybuchem przyjaciela. Pomyślał nawet, że ten może się po prostu upił.
– No o ubolach był, nie? O co ci chodzi, co ty taki nerwowy?
– Nie o ubolach, tylko o amfetaminie, AMFETAMINIE! – powtórzył wolno.
– No było coś. I co z tego?
– Dobra, widzę, że muszę ci to wyłożyć na tacy, pało zakuta.
– E, tylko nie…
– Słuchaj, nie gadaj! – Konrad gwałtownie mu przerwał – Stary, oni tam gadali o przemycie amfetaminy na zachód. Kontakty, służby, łącznicy. Nieważne. Wiem tylko jedno, gadali o ogromnym przebiciu i wielkiej kasie.
Zobacz, u nas tego syfu praktycznie nie ma, odkąd otworzyli granice i nasi zaczęli jeździć do Holandii, to się trochę zaczęło mówić o marihuanie. Nawet zaczęło się jej pojawiać trochę, znaczy się coraz więcej. Ale innych rzeczy nie ma. To jest zupełnie nie zagospodarowane poletko. Jak myślisz, jak długo tak będzie?
– Eeee, no nie wiem, ale mów dalej. Słucham cię coraz uważniej – Remo rzeczywiście się skupił.
Nalał im szybko po kielichu, które synchronicznie przechylili. Konrad kontynuował.
– Popatrz, coś się dzieje. W osiemdziesiątym dziewiątym, jeszcze za komuny, zarabiało się średnio pięćdziesiąt dolarów, teraz trzysta. Za kilka lat, pewnie z tysiąc, tak? Więc po co szukać zbytu na Zachodzie? Trzeba się tu rozwinąć (sprawdzić), tu zarabiać. Zobacz, otworzyli granice na wódkę i spiryt, naród się rozchlał. A teraz kurek przykręcają. Ale ludziom problemów nie ubyło. Będą zapomnienia szukać tak czy owak. Szczególnie młodzi. Rozpili się, wolność poczuli, kombinują jak mogą. To idealny moment na narkotyki.
Na zachodzie te narkotyki to norma, musimy to tylko mądrze zrobić i rozkręcić. Pamiętasz w pedałówie, jak ten gość przyszedł prowadzić prelekcję o narkomanach? „Makowa panienka”. „Narkoman nie ma szans w sporcie”. „Nie daj się nabić w butelkę z klejem”. „Kompot z maku zabija”.
– Jasne, że pamiętam. Zaraz potem poszliśmy wąchać rozpuszczalnik do paznokci… Ha ha ha!
– U nas nadal narkomania, kojarzy się ludziom z butaprenem i kompotem, a nie z amfetaminą. Wiesz w ogóle, co to ta amfetamina? Bo ja nie wiedziałem, dopóki nie sprawdziłem w książce.
– No tak, amfetamina to mi się kojarzy z witaminkami, a nie narkotykami – wtrącił Remo.
– Zacząłem zbierać informacje o tej amfetaminie. Na Zachodzie, oni to biorą na dyskotekach, w klubach na koncertach, słyszysz? Na dyskotekach! Ponoć bardzo pobudza, nie czuje się zmęczenia i ma się odjazd. A studenci to jeszcze biorą przed egzaminami.
– A skąd ty to wszystko wiesz?
– Rozmawiałem z ciotka Anki. Powiedziałem jej, że mój kuzyn, który mieszka w Hamburgu, ma kłopoty z amfetaminą. Zapytałem, co to takiego. Wiesz, rżnąłem głupeczka.
A ona właśnie była na jakimś szkoleniu w Austrii, o narkotykach dużo wiedziała. Mówiła, że bardzo jest popularna ta amfetamina, bo prosta i tania w produkcji.
Na tym filmie to ściemniali, pokazali Bóg wie jakiego super chemika, wybitnego specjalistę. A to ponoć lipa, bo dobry student chemii da sobie z tym radę. Nic skomplikowanego.
– Mów dalej – Remo rozlał następną kolejkę.
– Jeśli jest tak, jak myślę, to tu u nas, zadziałają zwykłe prawa marketingu. Pęd do nowości, pogoń za światowymi trendami, naśladowanie zagranicznych idoli oraz prawa popytu i podaży. Nie będzie wyjątku.
Małolaty słuchają tej samej muzy, ubierają się tak samo jak na Zachodzie. Piją i jedzą to samo, uznają te same gwiazdy pop i będą tak samo brać narkotyki.
O ile oczywiście, te będą dostępne. A będą. Teraz tego nie robią, bo nie ma podaży. Jak ją stworzymy, o popyt nie będziemy się musieli martwić.
Mało tego, jestem pewny, że będzie dużo większy niż tam na Zachodzie – Konrad był tak podekscytowany, jakby dokonał epokowego odkrycia.
Mimo emocji, wiedział, że to, co mówi trzyma się kupy.
– Remo, pamiętasz tego łepka, co go nazywali Rocko-Wara?
– Taa. Pamiętam, ja go nawet widuję dość często. Mówią, że to narkoman.
– Sprowadź go tu jutro, pogadamy sobie z nim.
– Dobra, zrobi się. Tyle, że on może być szpiclem.
– To może być nasza szansa, na ogromna kasę. Ogromną, rozumiesz?
Remo rozumiał. Może nie był tak bystry jak Konrad, ale nie był też idiotą. Czuł, że kumpel jest na fali, że idzie w dobrym kierunku.
– Dobra, pogadamy z nim tak, żeby nie miał ochoty o tej rozmowie nikogo informować. Konrad, a nie wydaje ci się, że to trochę takie za duże dla nas? No, wiesz może my za krótcy jesteśmy na to? Wiesz, na filmach to narkotyki są dla takich prawdziwych twardzieli z koneksjami w polityce, biznesie i rozrywce, nie?
– Co ty, Remo? Wyluzuj. Trzeba tylko być w odpowiednim czasie i miejscu. A jak się już jest, to po prostu to wykorzystać. To jest zwykły biznes. Jak warzywniak. Jak kantor. Jak „Gwarek”.
Inwestujesz kasę, tylko stopę zwrotu masz ogromną, bo ryzyko większe. I tylko to! No, powiedz, kto ci tego zabroni? No, no pomyśl. Wiadomo, potem będą chętni na to, by się podczepić, albo w ogóle nas z tego wywalić. Ale o to będziemy się martwic później. Będziemy musieli być mocni, albo sobie mocne układy wyrobić.
Zobacz, jak ludzie nas teraz postrzegają. Oni się nas boją. Przypomnij sobie, jak się wszyscy obsrali, gdy Cyngus załatwił Iryska i jego cioty. I niech się boją, strach ma wielkie oczy. Niech myślą, że mamy Bóg wie jakie układy. Ich strach tylko nam pomaga.
– Nie myślałeś, żeby jeszcze jakichś ludzi do roboty przyjąć?
– Nie, ale masz racje. Dobrze by było przyjąć jakiś typów, zajmij się tym. Tylko niech będą sprawdzeni. Aha, i na razie Cyndze i Tatarowi nic nie mów. Póki nie mamy rozpoznania i konkretów, nie ma im co głowy zawracać.
– Się rozumie, Konradzik.

5 stycznia 1993 roku

Remo i Konrad spotkali się w południe z Rocko-Warą. Zaprosili go do „Hetmana”, mordowni niedaleko rynku. Było to chyba jedyne miejsce, gdzie można się było z nim pokazać.
Rocko-Wara miał grać kiedyś w jakiejś rockowej grupie, na gitarze. Stąd Rocko. Z kolei druga część jego ksywki była związana z unikalną cechą jego fizjonomii. Miał monstrualnej wielkości zwisającą dolną wargę. Jakby tych atrakcji było mało, Wara, od tych narkotyków, miał też mocno pojechany “daszek” .
– Znasz nas, Rocko? – zapytał Remo.
– Znam was, wyciągacie oka.
– Czy chcesz, żebyśmy ci wyciągnęli oka?
– Nie chcę – zapewnił bez zastanowienia.
– Tu masz dwa miliony – Remo podął mu banknocik.
– Dziękuję. A za co to?
– Za info, które nam teraz sprzedasz. Wiesz co to amfetamina?
– Jasne, że wiem, no co wy? Jestem Rocko-Wara i mam nie wiedzieć, co to jest amfetamina?!
Wyciągnął zawiniętą w kosteczkę kartkę i położył ją na stole.
Chłopaki pomyśleli, że mają farta. Konrad rozłożył zawiniątko, w którym było troszkę białego proszku.
– Skąd to masz? – zapytał.
– Mam swoje źródło, ale nie mogę powiedzieć – Rocko ściszył głos i chyba spodziewał się, że ta odpowiedz ich nie zadowoli.
– Słuchaj, nie jesteśmy z policji, przecież wiesz. Chcemy zrobić interes. Możesz nam pomóc kupić tego większą ilość?
– No, nie bardzo, tego się nie produkuje dużo. To się robi dla siebie.
– Znaczy się, znasz kogoś, kto robi dla siebie i dla ciebie?
– No, tak, i dla kilku osób znajomych, kumpli, no wiecie.
Konrad, wyciągnął pięć milionów i położył na stole.
– Jutro o dwunastej, bądź tu z tym kimś – powiedział to tonem niedopuszczającym sprzeciwu. Popatrzył mu w oczy i pogroził – Pamiętaj o wzroku.

Chwilę później byli już w klubie.
– Myślisz, że przyjdą jutro? – zapytał Remo.
– Na pewno będą, wiem to – odparł Konrad.
– Wiesz, coś ci powiem. Jak mu o tym wzroku powiedziałeś, to miałeś takie ślepia, że sam się poczułem nieswojo. Wyrobiłeś się, nie? He he he...

6 stycznia 1993 roku

O umówionej godzinie przyjaciele zjawili się w „Hetmanie”. Remo przywołał bufetowego.
– Weź no tu, facet, posprzątaj na tym stole, nie?! No, zetrzyj tu!
Bufetowy popatrzył na niego trochę jak na przybysza z innej planety. Mowa ciała tego ufoluda, sugerowała, jednak że to nie żart. Opornie, bo opornie, ale stół wytarł. Nawet wziął do tego czystą szmatę.
Rocko-Wara przyszedł z dziesięciominutowym spóźnieniem. Nie był dziś w formie.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedział lekko wypłoszony – Co, jeszcze go nie ma?
– A widzisz go gdzieś tu z nami, kurwa! - wypalił Remo wściekły.
– No nie. Nie wiem, mówił, że będzie na sto procent. Czekajcie… To on.
Do lokalu wszedł, niewysoki, drobny facecik w trudnym do określenia wieku. Miał okulary i długie włosy zaczesane do tyłu. Mężczyzna najwyraźniej rozpoznał Rocka, bo od razu skierował się w ich stronę.
– Cześć Robin, poznaj Konrada i Rema. To Robin, o którym wam wczoraj mówiłem – mężczyźni podali sobie ręce.
– Rocko, dzięki, a teraz spadaj – Konrad podał ćpunowi kilka banknotów – Wieczorem wpadnij do nas do klubu. Tylko się wykąp i przebierz. Pogadamy… Aha, i pamiętaj o wzroku – ostatnie zdanie wypowiedział innym tonem.
– Dobra. Będę. Dzięki – Rocko jednak nie odszedł, pokazywał coś Robinowi.
– Czego jeszcze? Spadaj! – warknął Remo.
–A tak… Prawda – odezwał się Robin.
Wyciągnął coś z kieszeni i podał Rockowi.
Zostali we trójkę.
Konrad czuł, że jeżeli ma przed sobą fachowca, umysł ścisły, to musi walić wprost.
– Potrafisz zrobić amfetaminę, prawda? Dużo potrafisz tego zrobić?
– Nie zastanawiałem się, ile potrafię. Robię tyle, ile trzeba. Dla siebie, dla przyjaciół.
– Skąd masz takie umiejętności? – Konrad prowadził rozmowę spokojnie.
Starał się stworzyć przyjazną atmosferę.
– Byłem asystentem na Politechnice.
– I już nie jesteś?
– Nie jestem.
– Napijesz się?
– Napiję.
– Remo, weź wódkę. Najlepszą, jaka jest w tym chlewie.
Chwilę potem byli już po jednej kolejce.
– A czym się zajmujesz?
– Niczym.
– Chciałbyś dużo zarabiać, bardzo dużo?
– Chciałbym.
Dla Rema, ta rozmowa była niesamowita. Przysłuchiwał się jej niemal z otwartą gębą. Konkretne pytanie, konkretna odpowiedź. Zero ściemniania, zero owijania w bawełnę.
– Jeżeli ci dostarczymy sprzęt i materiał, będziesz mógł dla nas zrobić amfetaminę, dużo amfetaminy?
– Zrobię dużo amfetaminy, ale chcę dużo zarabiać.
– No to gra, tej rozmowy nie było. Podaj nam swój telefon. Znajdziemy cię.
– Jakiej rozmowy?
– Jeszcze jedno, napisz nam do jutra czego potrzebujesz, jaki sprzęt, jakie produkty. Fajnie by było, gdybyś też wstępnie napisał, gdzie to można zdobyć i kto co produkuje.
– Jutro będzie gotowe.
Remo polał, wypili. Facet się Konradowi podobał.
– Remo, kasa – powiedział do przyjaciela.
Kumpel wyciągnął dwa pliki pieniędzy i wręczył je nowemu znajomemu.
– To na dobry początek. Mam mówić, co będzie gdybyś…
– Nie trzeba.
Podali sobie ręce. Konrad mocno uścisnął Robinowi dłoń, ten odwzajemnił uścisk.
Był ich.

Wieczorem postraszyli jeszcze Warę. Kazali mu oddać kasę, a Remo wypłacił mu lepę za to, że przysłał im jakiegoś niedouczonego chemika.
Rocko oczywiście kasy nie miał jak zwrócić, więc teraz się zastanawiał, czy chłopcy wyciągną mu „jedno, czy oba oka”.
Czekał w klubie jak skazaniec, co przyniesie los i, ku swemu wielkiemu szczęściu, dostał tylko kopa w dupę. Uradowany wybiegł z klubu. Prawie przez miesiąc nie pokazywał się w centrum miasta.
Po wyrzuceniu Wary, przyjaciele postanowili się odprężyć. Podeszli do swojego stolika, który był zajęty.
– O co, kurwa, chodzi?! – Remo przecierał oczy zdumiony – Czy w tym burdelu nigdy porządku nie będzie?! Ile razy mówiłem, że to nasz stolik, nasz?! Kto dziś odpowiada za salę? Z roboty wypierdolę! Człowiek zmęczony…
– Uspokój się. Ja ich znam – przerwał mu Konrad, wyraźnie podekscytowany.
Przy stoliku siedziała Ola i Igor. Gdy dziewczyna zobaczyła Konrada, rzuciła mu się na szyje. Igor wstał, poczekał na koniec powitalnych czułości, a potem mocno uścisnął rękę chłopaka.
Remo stał z boku, tradycyjnie przyjął groźna minę i wypiął klatę. Taki niewypowiedziany komunikat, jestem wielki, jestem groźny, bać się mnie macie. No, ale nikt się go nie bał.
– Poznajcie mojego wspólnika, Rema. Remo przedstawiam ci Olę i Igora. I przestań już się nadymać jak dmuchany knur!
– Bardzo mi miło – wychrypiał groźnie Remo.
Potem jakby uszło z niego powietrze, zaśmiał się, podał rękę i dodał już miłym głosem – W mordę, aleś ty ładna… Czy my się czasem nie znamy? Czekaj, czekaj…
–Znacie się. Trzy lata temu w Ikarze, jak mi kasę skroili...
– A! No jasne, pamiętam, pamiętam! A koleżaneczki takie fajniutkie, jak Ty masz? Dla Remusia, ja jestem super gościu, nie Konrad?
– Na pewno jesteś, ale takich jak ja nie mam – odparła Olga stale się śmiejąc – Podobne można zorganizować, ale nie takie same.
Znów zawisła na Konradzie, całując żarliwie jego usta. Odwzajemnił pocałunek, a potem wszyscy zasiedli do ucztowania.
Remo i Igor przypadli sobie do gustu. Rosjanin dostosował się do poziomu nowego znajomego, co zresztą nie uszło uwadze Konrada. Wiedział, że Afganiec przewyższa Polaka zdecydowanie intelektem, a mimo to sprawiał wrażenie, jakby było dokładnie na odwrót.
– Sprytnie – pomyślał, a Głos dodał – Dobry jest. Ucz się od niego.
– Bardzo się za tobą stęskniłam, wiesz ?
– Teraz już tak. Jeśli mam być szczery, to mam podobnie. Dobrze, że roboty było i jest dużo, tylko dlatego nie uschnąłem z tej tęsknoty.
– Na pewno, ściemniaczu, na pewno – chichotała – Usychałeś, mówisz? – przybliżyła się do niego i szepnęła – A wiesz, w twoim mieszkaniu, czeka na ciebie niespodzianka?
– Byłaś u mnie? – zapytał lekko zaskoczony – Kiedy?
– A dzisiaj byłam i niespodziankę zostawiłam. Później pójdziemy, to zobaczysz.
– Miłe to bardzo.
– Uwielbiam robić niespodzianki.
Jedli, pili, gadali, śmiali się. W końcu Konrad zaprosił ich do siebie.
– Niet, nie nada, nie dziś Konrad – powiedział Igor – Idzi z Oloj, a my z Remem jeścio popjom, da Remo?
– Da, da, popijem, a potem zapraszam do naszych dziewczynek… yhhhpp – nowo odkryty talent lingwistyczny czknął, bo był już mocno wcięty, a Igor zanucił.

W naszych glazach zwioznaja noc
W naszych glazach potierianyj raj
W naszych glazach zakrytaja dwieri
Szto tiebie nuzno - wybieraj




6 stycznia 1993 roku

Ola i Konrad pożegnali się z chłopakami i poszli do taksówki.
– Co to za niespodzianka, no powiedz?
– Niee, wytrzymaj. Sam zobaczysz.
– Chociaż z jakiego gatunku?
– Zobaczysz – uśmiechnęła się tajemniczo.
Weszli do garsoniery Konrada. Coś było nie tak.
Grała cicho muzyka i świeciło się światło. Konrad zorientował się, że nie są sami. Popatrzył na Olgę, jednak nie dostrzegł w jej zachowaniu oznak niepokoju.
Nie ściągając kurtki wszedł do pokoju. Poczuł zapach perfum. Na kanapie leżała zmysłowa kobieta. Bogini. Była tak piękna, że go zatkało. Ubrana w satynowy, krótki szlafrok, kończący się w połowie ud. Miała egzotyczne, azjatyckie rysy twarzy.
– Poznaj moją najlepszą przyjaciółkę, Ritę. Przyjechała mnie odwiedzić.
– Priwiet, Konrad – anioł przemówił.
– Cześć Rita. Miło mi – odpowiedział Konrad i zapomniał zamknąć usta.
Potem odwrócił głowę i spojrzał na drugiego anioła.
– No to, kurwa, jesteś w raju – odezwał się Głos.
– No to, kurwa, jestem w raju – powtórzył głośno Konrad i zorientował się, że dziewczyny to słyszą.
– “Kurwa”. To takie internacjonalne słowo – zganiła go uśmiechem Olga – Mój drogi, ale masz minę! Nie mówiąc o manierach!
– Przepraszam – wziął od dziewczyny kurtkę, zdjął swoją i wyniósł do przedpokoju. Słyszał jak kobiety rozmawiają ze sobą po rosyjsku i się śmieją.
– Napijecie się czegoś? – zapytał.
– Napijemy się, Konradzie – popatrzyły na siebie i ponownie zaczęły się śmiać.
Nalał, Olga zapaliła świeczki, zmieniła muzykę i poszła do łazienki.
Konrad i Rita siedzieli naprzeciwko siebie i uśmiechali się. Nie wiedział, co ma powiedzieć, jak się odnaleźć w tej sytuacji. Wypił.
Na szczęście, chwilę później wróciła Olga. Miała na sobie bardzo kusy szlafrok, podobny do tego Rity. Usiadła obok przyjaciółki. Konrad siedział, patrzył i nie potrafił stwierdzić, która jest ładniejsza.
– Usiądź bliżej nas – szepnęła Olga, robiąc miejsce pośrodku.
Trochę nieporadnie wstał ze swojego fotela i zajął miejsce miedzy dziewczynami.
Olga wtuliła się w niego i zaczęła całować jego usta. Wtedy dotarło do niego, że Rita delikatnie uciska rękoma jego barki, masuje je. Przeszła go cała seria cudownych dreszczy. Nie rozmawiali, jego ręce spoczęły na udzie całującej go dziewczyny. Tak chyba mógłby spędzić resztę życia.
– Tak. Właśnie. Rób wszystko, żeby tak spędzić swe życie – dopingował Głos.
– Muszę iść do łazienki – wyszeptał i wstał, nie czekając na odpowiedź dziewcząt. Przeklinał swoje luźne spodnie, które teraz miały komiczne wybrzuszenie w newralgicznym punkcie. Jakby tego było mało, Olga wymierzyła mu siarczystego klapsa w tyłek.
– Bystrjej malcik!
Trochę się zawstydził, ale tylko trochę. A klaps nawet mu się spodobał. Znowu usłyszał śmiechy. Wziął błyskawiczny prysznic, bo od rana był na nogach.
– To był ważny i owocny dzień, a kończył się wprost baśniowo – pomyślał.
Jeszcze minutka pod lodowatą wodą i był gotów. Przyjaciółek jednak w salonie już nie zastał, wiedział gdzie są. Ich głosy dochodziły z sypialni.
Stanął w wejściu i popatrzył na łóżko, na którym teraz leżały. Ich ciała stanowiły jedność, były nagie, były piękne. Wszędzie czuł zapach ich perfum i nie tylko…
Nie mógł oderwać wzroku od tego, co widział, Był oczarowany. Olga była zajęta dozowaniem rozkosznych pocałunków w taki sposób, że Rita, co chwilę pojękiwała, naprężała szyję lub wyginała się w łuk, eksponując swoją kobiecość. W pewnym momencie, jej do tej pory przymrużone oczy, otworzyły się, a twarz przybrała lubieżny uśmiech.
– Żdiom tiebia, Konrad – zamruczała zapraszająco.
Położył się obok i zaczął całować plecy Olgi. Przesuwał się swoimi wargami coraz niżej. Będąc na wysokości jej pośladków, usłyszał jak Rita szczytuje. Ale nie widział tego, był zajęty sprawianiem radości Oldze.
Czas mijał jakoś inaczej, konstelacja ich ciał, co chwilę się zmieniała. Teraz on był w centrum zainteresowania dziewczyn. Pieściły, gładziły i całowały, utrzymując go na granicy męskiej wytrzymałości. Robiły to na tyle perfidnie, że gdy wydawało mu się, że za chwile eksploduje, one zostawiały go niezaspokojonego i zaczynały zajmować się sobą nawzajem. Było to dla niego niesamowite doznanie. Coś, czego nigdy do tej pory nie przeżył. Raz czuł się panem, by zaraz być niewolnikiem. Branie i dawanie. Nie mógł się nadziwić, ile satysfakcji i radości przynosi tym dziewczynom dostarczanie, sobie wzajemnie i jemu, ekstazy.
Ten seks był jak poezja, sztuka, artystyczne przeżycie. To była inna jakość. Inna od tego, co w tej dziedzinie doświadczył w całym swoim życiu.
Teraz leżał na Oldze, a Rita pieściła ich swoim gładziutkim, wilgotnym językiem. Językiem, który nieskrępowany żadnymi konwenansami, penetrował każdy zakątek ich ciał. Wreszcie Konrad eksplodował. Przez jego ciało przebiegły konwulsyjne dreszcze. Widział gwiazdy i chyba krzyczał.
Jego spokój jednak nie trwał długo. Kiedy powrócił z kosmicznej podroży, dostrzegł ze zdumieniem, że kobiety nic sobie nie robią z jego “nieobecności” i ciągle zajmują się sobą.
To było podniecające, a on bardzo szybko poczuł się gotowy do nowej zabawy. Grupawuszka wkraczała w kolejną fazę. Były momenty, gdy tracił orientacje, która część ciała do kogo należy.
– Tak mógłbym umrzeć – pomyślał.
– Nie spiesz się, mały – powiedział głos – Na wszystko przyjdzie czas.
Po czwartym, przynajmniej dla Konrada razie, mimo, że mentalnie chciał jeszcze, jego fizjologia się zbuntowała.
– Cholera! Ktoś, kto kiedyś wymyśli sposób na ciągłą erekcje, zarobi… Oj zarobi! – pomyślał rozczarowany swoimi ograniczeniami.
– Nie pierezywaj – szepnęła Rita – Ty spawiłsja. Maladiec
– Tak, kochanie, świetnie się spisałeś. Utalentowany jesteś i szybko się uczysz – śmiała się Olga.
Śmiała się też Rita, a męskie ego Konrada właśnie zdobywało Mont Everest.
– Zamieszkacie u mnie? – zapytał.
– Chcesz tego?
– Chcę.
– To kilka dni zamieszkamy.
Uśmiechnęły się.

Dodano: 7.04.2010 16:56
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
7 stycznia 1993 roku

Przed południem Konrad miał spotkanie z Robinem i Remem w „Bagateli”.
– Ze sprzętem nie będzie problemu. Skompletowanie wszystkiego zajmie mi dwa, trzy dni. Problem jest z chemikaliami.
– Mów dalej – Konrad słuchał uważnie.
– Można rzeźbić w gównie, z różnych substancji, różne rzeczy pobrać. Będzie dużo zachodu, smrodu, ale na koniec amfa wyjdzie. Może nie jakaś super-hiper, ale kopa da, a poza tym nowość na rynku. Tu macie listę potrzebnych rzeczy – podał chłopakom kartkę – No, chyba, że będziecie mieli BMK.
– A co to BMK? – zapytał Remo.
– Chemia, penyloaceton. Amfetaminę najprościej otrzymać na trzy sposoby. Pierwszy, FENYLOACETON + HYDROKSYAMINA daje OKSYM, który po redukcji WODOREM w obecności NIKLU, daje AMFETAMINĘ. Drugi sposób,to redukcja krystalicznego FENYLOACETONU WODOREM, w obecności NIKLU przy jednoczesnym działaniu AMONIAKIEM. Trzeci polega na kondensacji FENYLOACETONU z HYDRAZYNĄ i redukcji powstałego HYDRAZONU WODOREM w obecności NIKLU.
– Kurwa! Stary… Może jeszcze po chińsku zaczniesz gadać do mnie?! Nic z tego nie łapię – powiedział Remo podniesionym głosem.
– Ja też tego nie rozumiem. Ni cholery… – powiedział Konrad.
– Daj, proszę, tę kartkę – Robin ponownie zaczął coś pisać.
– Dobra, sprzęt będziemy kombinować. Zaczynamy szukać od już.
– Spokojnie, nie trzeba. Zostawcie mi dziesięć baniek. Znam człowieka, też z polibudy. Sprzęt z demobilu uczelnianego będzie, nie nowy, ale za to sprawdzony.
– No to działamy. Jest jak chciałem. Remo daj kasę.
Kumpel wyciągnął plik pieniędzy.
– Tu jest dużo więcej, niż dziesięć baniek, ale nie musisz się rozliczać. Działaj, tylko działaj.
– Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę – Konrad zwrócił się do Robina – Żebyś mi przyniósł na jutro sto porcji amfetaminy.
– Postaram się.
Podali sobie ręce na pożegnanie. Chłopak jeszcze raz popatrzył na listę, a potem podał ją Remowi. Ten lekko załamany zapytał – Skąd to, kurwa, weźmiemy, Kondziu?
– Daj pomyśleć, coś mi w we łbie świta. Chodźmy do nas. W końcu sobie przypomnę.

Chwilę potem siedzieli już w „Gwarku”, był też Cynga. Chłopaki uznali, że nadszedł ten moment, w którym powinni wtajemniczyć go w swoje plany. Może zna kogoś, kto pomoże.
– I co o tym sądzisz? – zapytał Konrad, jak tylko skończyli przedstawiać swoje zamierzenia.
– Kopsnę się dziś na ten film. O której idzie? Zresztą nieważne, to w końcu obok.
– Ale co sądzisz, tak ogólnie?
– No nie wiem, jak to mówisz, to, kurwa, wszystko wygląda super. Ale boję się, czy to nie za wielkie dla nas. Z drugiej strony, kto by kiedyś pomyślał, ile będziemy dziś mieć. Ale to, to już chyba dupna forsa jest? Zaskoczyliście mnie, ciulozy. Remo polej…
Wypili, beknęli, znowu wypili.
– Idę do tego kina – powiedział Cynga.
Pożegnał się, wziął kurtkę i wyszedł.
Spotkali się ponownie o dwudziestej drugiej. Teraz był z nimi także Tatar. Naświetlili mu sprawę.
– I jak ?– zagadnął Remo do Cyngi.
– Kasa, o której tam mowa, jest na pewno dobra, ale sam nie wiem. Jakoś mam niedobre przeczucia. Widzieliście, kto za tym stoi? Na tym filmie było...
– Cynguś, to tylko film. Fikcja, taka bajka – Konrad próbował obrócić w żart niepokoje przyjaciela.
– Ale to jest tak dupna kasa, że te różne ważniaczki z Warszawy, to chyba se jej nie będą chciały odpuścić. Tak myślę. Nie my jedni ten film oglądaliśmy.
– Masz rację, dlatego trzeba się śpieszyć. Kto pierwszy rozpocznie i zrobi to z sensem, ten wygra. Będą musieli się z nami liczyć, tak jest w każdym biznesie. Potem sami przyjdą się dogadywać. My już teraz też mamy jakąś siłę. Zobacz, ilu ludzi dla nas robi. Zresztą, kurwa, raz się żyje! Polej, Remo!
Znowu osuszyli po setce.
– Dobra, spróbować można. W razie co, to jebniemy to w kąt! – zakończył Cynga. Pomysł z jebnięciem w kąt Konradowi się nie spodobał.
– A ty Tatar, co myślisz? – zapytał najstarszego.
– Słuchajcie chłopaki, robicie już interesy od kilku lat. Widzę, jak na tym wychodzicie. Co się będę mądrzył, jestem z wami, robić będę, co wy – tą odpowiedzią usatysfakcjonował wszystkich.
– Pozostaje kwestia dystrybucji. Słuchaj stary, ty u nas znasz ludzi. Ja jutro dostanę pierwszą partię tej amfetaminy. Sam przecież nie będę tego puszczał, ani żaden z nas. Zastanów się nad kimś odpowiednim, tylko żeby jęzor miał krótki.
Ja rano jestem już umówiony z prawnikiem. Chcę wiedzieć, co grozi za posiadanie, branie, sprzedawanie tego syfu.
– A jest tu kilku takich cwaniaczków, którzy trawę jakąś sprzedają. No, marihuanę. Wstępnie już teraz mogę dwóch wytypować. Widziałem, co robią, myśmy tu wcześniej na to oko przymykali, bo żaden wielki biznes to nie był. Poza tym Maras i Artur sami od czasu do czasu od nich se brali zapalić. Chyba nawet nie musieli nic płacić.
– Załatw rozmowę z nimi na jutro. Cynguś, idźcie jutro z Remem z tym Michalskim pogadać. Z tym od nieruchomości, z prezydium miasta. Miał już coś w sprawie „zameczku” wiedzieć. Odpalcie mu za fatygę z dziesięć baniek. Gdyby się dopytywał o resztę kasy, to dopiero przy podpisywaniu umowy kupna albo dzierżawy dostanie.
Konrad był w amoku. Łeb mu pracował na ogromnych obrotach. Podtrzymywał się alkoholem i entuzjazmem, ale mocno już czuł zmęczenie.
– Spokojnie, dasz radę – pocieszał Głos.
Tego wieczora Konrad postanowił jednak nocować z Anką. Nie był w stanie znów sprostać swoim boginiom.
W domu nie potrafił zasnąć, jakaś nieuchwytna uporczywa myśl gnębiła go cały czas. Wiedział, że musi sobie coś przypomnieć, nie wiedział tylko, co dokładnie.




8 stycznia 1993 roku

Był niewyspany. Rano spotkał się z adwokatem Węglowiczem, guru obrońców śląskich.
– Proszę się o kuzyna nie martwić, nic mu nie grozi. Amfetaminę, którą u niego znaleźli, miał do własnego użytku. Nic nie sprzedawał, tylko częstował. A w zasadzie, to niech wszystkiemu zaprzecza. Niech mówi, że jest narkomanem i nic nie pamięta. Posiadanie i zażywanie jest dozwolone. Nie wolno tylko produkować i sprzedawać. Handel bardzo ciężko udowodnić, o ile ktoś nie zostanie złapany za rękę.
– Dziękuję, mecenasie, to dla pana – Konrad wręczył mu bardzo drogi koniak – Ile za tę konsultację?
– Ależ, panie Konradzie, to drobiazg. Oczywiście nic nie trzeba. Serdeczne dzięki za butelczynę.
Chłopak był zdumiony. Z prawnego i społecznego punktu widzenia, warunki do zarabiania na narkotykach, były idealne.

O czternastej do Konrada do klubu przyszedł Robin. Byli sami w biurze.
– Miałem tego osiem gramów. Dobrego, czystego towaru. Dodałem dwa gramy talku i jest akurat na sto porcji.
– W jakich dawkach to puszczać? – zapytał Konrad, biorąc od mężczyzny foliowy worek.
– Proponuję na początek, dzielić gram na dziesięć porcji. Jedna dziesiąta grama, taka kreseczka – zademonstrował pakunek – ale spokojnie, żółtodziobów kopnie.
– Pewny jesteś, że to nie za mało ?
– Będzie dobrze, już to podzieliłem. W każdym papierku jest jedna dziesiąta grama. Pół nocy, cholera, porcjowałem to i pakowałem.
– Kreseczka… Hmm… Fajnie brzmi – chłopak wyciągnął jeden z papierków, rozwinął i popatrzył na niepozorną zawartość – A jak to przyjmować, jak się to bierze?
– Można po prostu zjeść, można wciągnąć w nos, w dziąsła to wetrzeć. Słyszałem, że po kablach też się tym strzelają, a nawet, że to se w dupę pakują.
– Po kablach?
– No, strzykawką w żyłę.
Zapanowała chwilowa cisza.
– Dlaczego to robisz ?
Konrad popatrzył Robinowi mu w oczy. Tamten wytrzymał spojrzenie, po czym odpowiedział.
– Dla kasy. Znudziło mi się być nikim. A wy macie już miejscówkę i te chemikalia? – zboczył z tematu.
– Miejscówkę prawie tak, chyba wynajmiemy dom w Wilczym Gardle. A za tym, co na liście, rozglądamy się – skłamał – Co ze sprzętem?
– Wczoraj facetowi część zapłaciłem, dziś przyniósł. Jeszcze nie wszystko, ale już dużo.
– Super, a teraz powiedz mi, co będzie jak wezmę taka porcyjkę – Konrad wskazał na otwarte zawiniątko.
– Zobaczysz – Robin skrzywił się na sekundę. Pewnie miało to być uśmiech – Zobaczysz. Może ci się spodoba, może nie.
Proszek miał nieprzyjemny, chemiczny smak. Konrad popił piwem. Nic nie poczuł.
– Musisz poczekać jakieś pół godzinki – poinstruował go niedoszły doktor chemii – Niestety, nie mogę z tobą czekać. Mam spotkanie w sprawie komponentów. Też działam dla wspólnego dobra i uszczęśliwiania bliźnich – dodał tym samym, pozbawionym emocji tonem i wyszedł, chowając do kieszeni płaszcza kolejny plik pieniędzy.

Pierwszym, co poczuł Konrad, było uderzenie gorąca i niepokoju. Chwilę potem leciał już do ubikacji, tak mu skręciło kiszki. Za to następny kwadrans przyniósł niemal euforyczny napływ energii. Zmęczenie gdzieś wyparowało.
Teraz poczuł, że może wszystko. W tym stanie nic nie stanowiło problemu. Mógł zostać milionerem, prezydentem, gwiazda filmową. Kim zechciał.
Taka to już magia ta amfetamina.
Jebut! I jesteś panem swego losu.
Jebut! I jesteś panem świata.
Jebut! I nie ma rzeczy niemożliwych. Ha ha ha!
Od razu sobie przypomniał dzień lustracji, a potem upadek rządu Olszewskiego. To właśnie tego dnia przyklepali z Tatarem spółkę, ale ważniejsza była znajomość z tymi dwoma żałosnymi pijaczkami. Zaraz, zaraz, jak im było? Aaa… Jasiu i Rysiu. Jeden z nich w interesującym miejscu pracował...
– Ale numer z ta amfą! – znów odezwał się Głos – To zasługuje na Nobla, co mały?
Chłopak nie mógł usiedzieć na miejscu, chodził bardzo szybko wokół biurka, jeszcze szybciej myśląc i układając w głowie strategię. Następna godzina minęła jak minuta, a o osiemnastej przyszli Remo i Cynga.
– No, co tam z tym urzędasem? Wyjdzie coś? Bo mam dobre nowiny. Coś sobie w końcu przypomniałem i jutro to sprawdzę. Mam też amfetaminę, tak, jak się umawialiśmy. Przyniósł mi sto porcji. Jutro muszę sprawdzić pewną rzecz. Koniecznie. Jeśli wypali, będziemy mieli wszystko. Muszę to koniecznie sprawdzić.
– A co ty tak biegasz koło tego stoła? I gadasz jak jaka przyspieszona płyta – Cynga przypatrywał się uważnie Konradowi – Gały masz jak ping-pongi. Ty to wziąłeś?
– No tak, musiałem to sprawdzić. I mówię wam, daje kopa. Oj, daje. No co, Remo, jak z tym zasranym łapówkarzem? Będzie dobrze, nie Cyngus?
Remo i Cynga patrzyli na Konrada jak na wariata.
– Będzie, będzie. Tylko tak patrzę na ciebie, Konrad, to trochę świrujesz. Nie wiem, co będzie, jak na to ludzi wpakujemy. Cały czas jakoś tak nie jestem przekonany.
– Co będzie?! Co będzie?! Ja ci powiem, co będzie! Albo świat wysadzimy, albo nas wysadzą, nie! – zaśmiał się Remo – Igor jest w klubie, wiesz?
– Nie, zapomniałem się zapytać z tego wszystkiego, jak wam przedwczoraj poszło ?
– Spoko facet, ale nieraz jak spojrzy, to się dziwnie robi. Spaliśmy u dziewczyn naszych. Ale mało pamiętam, film mi się urwał.
– O kim wy, kurwa, mówicie?! Jaki Igor?! – dopytywał się Cynga.
Konrad opowiedział mu w trzy minuty z prędkością światła historię ich znajomości. Pominął tylko niespodziankę Olgi i Rity.
Gdy zbliżał się do końca opowieści, do biura wszedł Tatar z jakimś chudym elegantem. Podniesiony kołnierzyk, kolczyk w uchu, błyszcząca kamizelka i luźno wiszący krawat, świadczyły o wyrafinowaniu gościa.
– Cześć wam, poznajcie Marco.
Z widzenia faceta kojarzyli.
– No cześć, Marco – powiedział Konrad – Napijesz się? Remo, nalej mu wódki. Wiesz kim jesteśmy?
Marco chciał coś odpowiedzieć, lecz nie został dopuszczony do słowa.
– Wiem, że dorabiasz sobie u nas. Najwyższy czas coś z tym zrobić. We współpracę wejść – Konrad dalej chodził.
Nagle ni z tego, ni z owego, przechodząc koło lekko ubawionego jego zachowaniem Marco, zatrzymał się i wymierzył mu solidnego plaskacza w policzek.
Głowa eleganta, odleciała na bok. Pojawił się czerwony rumieniec, krew z lekko rozciętej wargi. Towarzystwo zaniemówiło, a Konrad, jakby się nic nie stało, zaczął dalej chodzić.
– Wiesz za co? – zapytał i nie pozwolił swojej ofierze nawet spróbować dojść do głosu – Milcz, kurwa! Dopóki ci mówić nie pozwolę! Po pierwsze, żebyś wiedział, gdzie jest twoje miejsce i kim tu jesteś. Możesz se być dla nich Bóg wie, jakim gościem – głową zrobił gest w stronę sali tanecznej – ale tu jesteś pode mną. Po drugie, żeby ci więcej do głowy nie przyszło, podśmiechujek se ze mnie robić. Po trzecie, kurwa, tertio, to kręcisz jakieś swoje lody u nas, bez nas. Masz teraz jasność?! Możesz mówić.
– Tak, proszę pana. Mam jasność – Marco chyba jednak, kumaty był.
– Jestem pewnie od ciebie młodszy, albo w twoim wieku, więc mów mi po imieniu. Im zresztą też. Będziesz dla nas pracował, porządnie zarobisz i w ogóle, ale jeden numer i Cyngus się zajmie twoim wzrokiem – Konrad zrobił już taką reklamę, że Cynga, jako żywa legenda, uchodził za głównego okulistę na Śląsku.
– Nie będzie żadnego numeru.
– Czym ty teraz handlujesz?
– Skuna holenderskiego mam, wcześniej też samosiejkę puszczałem, ale teraz mieszam ze skunem. Jest lepszy. Muszę mieszać. Jeżdżą teraz do tej Holandii, próbują ich towaru, to naszą marychę w dupie mają. A ci Holendrzy, to genetycznie modyfikują te swoje nasiona. Tak słyszałem.
– Jasne. Teraz będziesz sprzedawał amfetaminę.
Konrad podszedł do biurka i wyciągnął worek od Robina.
– Tu masz dziewięćdziesiąt dziewięć, nie, dziewięćdziesiąt osiem porcji – jedną włożył do kieszeni.
– Po ile mam to sprzedawać?
– Tanio. My za ta partię nic od ciebie nie chcemy, ale ty masz to puścić niedrogo.
– Po taniości, rozumiesz?! – wtrącił się Cynga.
Nie chciał być tylko tłem dla świrującego Konrada, choć podobało mu się to przedstawienie.
– Cynga, sorry no, ale, kurwa, zaraz zapomnę, co chciałem powiedzieć! - niezbyt grzecznie zwrócił uwagę kumplowi Konrad.
Cynga jakoś już tego znieść nie mógł i nie chciał. Uwaga zwrócona przy obcym łebku, wytrąciła go całkowicie z równowagi.
Rąbnął z całej siły pięścią w stół, który się rozłamał na pół, po dwie nogi na każdą stronę. Marco był blady jak ściana. Najchętniej, by stąd zniknął. Konrad przestał chodzić, ale hardo patrzył niedźwiedziowi w oczy. Remo próbował ratować sytuację.
– Wypierdalaj – syknął do dealera – masz tu być z powrotem za piętnaście minut.
– Dobrze, będę.
Tatar nalewał już wódkę do czterech szklaneczek, a Remo zajął strategiczną pozycję między patrzącymi na siebie wrogo towarzyszami.
– Cynga, ja go chciałem tylko nastraszyć. Sprowokować cię, żeby on się bał. Sorka, że cię nie uprzedziłem – Konrad kłamał, próbował zachować twarz.
– Słyszysz, Cyngus? To taki teatrzyk był – Remo próbował jakoś to załagodzić.
– No. Może. Niech będzie. Wypijmy – wychrypiał po kilku sekundach milczenia.
Nie był przekonany, nikt w pokoju nie był przekonany. Wszyscy czuli, że coś się zmieniło. Po kwadransie wrócił Marco.
Najchętniej by nie wracał, ale cóż, taka praca!
– No to wiesz, robotę z nami zaczynasz, nie? – improwizował Remo, który poczuł się w obowiązku reprezentować wspólników – Promocję robimy, więc będziesz to puszczał po promocyjnej cenie, nie.
– Dobrze, jak chcecie.
– Musisz opracować system sprzedaży, żeby było w miarę bezpiecznie.
– To już mam opracowane, bez obaw.
– Chciałbym, żebyś wymyślił na to jakieś opakowanie – wtrącił się Konrad – Daję ci dwa dni. Nie chcę tego tak dziadowsko w papierkach sprzedawać.
– Zgrzewnica i folia załatwi sprawę.
– Ilu ludzi dla ciebie sprzedaje?
– Mam jeszcze tylko jednego sprawdzonego człowieka – chciał, nie chciał, Marco musiał potwierdzić swoją mizerną pozycję w dilerskich rankingach.
– To też się będzie musiało zmienić. Rozumiesz, rozwijać skrzydła musimy – Konrad znów zaczął gadać jak nakręcony, kątem oka spoglądając na Cyngę, którego grymas twarzy zwiastował kolejny konflikt.
– Mogę o coś zapytać? – zapytał Marco nieśmiało – Dużo tego będzie? No, towaru ?
– Ile dusza zapragnie, o to się nie martw. Twoja brocha to dystrybucja – Konrad blefował, bo najważniejsza rozmowa, była dopiero przed nimi – Teraz już nas zostaw, jutro o osiemnastej zdasz relację, co i jak zorganizowałeś i przedstawisz nam swój plan.
Rozstali się bez podawania rąk. Tatar tylko nalewał, niby królewski podczaszy na dworze Jana III Sobieskiego. Konrad miał wrażenie, że wypijany alkohol jest w ogóle pozbawiony mocy.
– Cynga, za zgodę! – uniósł szklankę i przepił do przyjaciela – Jeszcze raz przepraszam.
– Dobra, młody, tylko się hamuj. Szacuneczek, pamiętaj.
– No to za zgodę! – uradowany Remo wygłosił toast, a potem wyciągnął wszystkich na salę.
Przy ich stoliku siedział Igor. Był sam. Przywitali się z nim, a on zamówił litra Gorbaczowa i zaczęło się utrwalanie przyjaźni. Polsko-radzieckiej. Konrad od razu poczuł się raźniej w jego towarzystwie, a i cała złość do Cyngi gdzieś się ulotniła. Impreza jak za dawnych czasów. Prawie taka sama.
– Głaza, znacit oczy, u ciebie takie wielkie – zauważył Igor – i nerwjozny ty takoj dziś.
– Dużo roboty, dużo stresu.
– Nu da, a poluciajetsja wychodzi wszystko dobrze?
– Jeszcze nie wiem, jak na razie chyba tak. Jutro ważna rozmowa.
– No to za jutro, wypijem moj drug. Pij dużo wody. Zdrowie wasze, bracija Polaki!
– I twoje! – odezwali się prawie wszyscy.
Pieriemien triebujet nasze serca
Pieriemien trjebujet nasze głaza – zanucił Rosjanin.
Dodano: 20.04.2010 22:38
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Kiedy i gdzie do kupienia? Ponownie pytam. Rozumiem, że taka powieść to nie żart i dać samemu za darmo to byłoby nie szanowanie siebie samego.
Dodano: 15.05.2010 19:11
 
skydiver (4.52)
mężczyzna, lat 50,
Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
9 stycznia 1993 roku

Pili prawie całą noc. Alkohol spływał po Konradzie, jak po kaczce.
Do Anki wrócił nad ranem. Kilka godzin leżał w jakimś dziwnym stanie, ni to snu, ni to jawy. Słyszał, jak dziewczyna się podnosi, krząta po mieszkaniu, ale nie chciało mu się z nią rozmawiać. Wstał dopiero, kiedy wyszła. Wykąpał się, ale zmęczenie nie przeszło. Przypomniał sobie porcję numer dziewięćdziesiąt dziewięć. Zaaplikował sobie jedną trzecią, w końcu nie chciał się uzależnić.
– I słusznie – przytaknął mu Głos – Pamiętaj, dla kogo to jest.
Zamówił taksówkę i podjechał na pętle do „Podmieja”.
Zadymiona, brudna i śmierdząca spelunka była jak zawsze pełna. To, co było jej zaletą wiosną i latem, stawało się przekleństwem zimą.
Liczba przypisanych jej alkoholików była niezmienna, natomiast moce przerobowe, spadały. Lokal był za ciasny. Można było zapomnieć o wolnym stoliku. Rozpoznał kilka słabiej i lepiej znanych twarzy. Zdecydował się na stolik, który wydawał mu się najbardziej kumaty, a najmniej „twarzowy”. Połowa pańszczyźnianych, paradowała dzisiaj z dziwnymi serduszkami, jakiejś Orkiestry, chyba Wielkiej.
– Cześć, Elvis – przywitał się z czterdziestoletnim mężczyzną, z adekwatnie do ksywki ulizanymi włosami.
– Siema, Konrad! – tym, topowym hasłem witali się obecnie wszyscy topowi faceci i facetki.
– Można się przysiąść?
– Przysiadaj się, przysiadaj. Posuńcie się, chłopaki – powiedział do dwóch kumpli, na oko dekadę od niego starszych, ale wiecznie „młodych chłopaków”.
– Pani nam da literka wódki i cztery piwa – krzyknął Konrad do bufetowej.
– Samoobsługa. Czytać nie potrafisz?! – wykrzyczała pulchna baba – Jeszcze co! We łbach się popieprzyło!!!
– Cholerne chamstwo – skomentował chłopak.
– Dobra, spokojnie. Pójdę i kupię – Elvis złapał wiatr w żagle, zorientował się, że opatrzność darmowe chlanie zsyła.
– Trzymaj – Konrad podał mu banknot milionowy.
W nowej Nowej Rzeczywistości wszyscy Polacy byli milionerami.
Tyle, że te ich miliony miały gównianą siłę nabywczą.
„ Chłopaki” niczym statyści w niemym filmie, gapili się na postawione na środku stolika piwa i dwie butelki wódki. Dostali ślinotoku. W ich głowach pogrzmiewało tylko jedno pytanie, czy młody Pan, dla nich jak Bóg, zaprosi ich do biesiady, czy jednak wypiją sami.
Skoro zamówili cztery piwa, była szansa, że uczta jest też dla nich. Ale mógł je wziąć też po to, żeby nie stać co chwilę w kolejce. Niepokój rósł, a ślina ciekła.
A jednak zaprosił. Życie jest piękne! Statyści przemówili.
– Bóg zapłać!
Pogadali chwilę o polityce. Nie wypadało, o niej nie pogadać. Ta lampucera Hania, pierwszy pieprzony premier w spódnicy, w końcu okradała ich każdego dnia.
Potem przeszli na temat aborcji. Jakże aktualny, obecny przy każdym stoliku. Bo jakim prawem Kościół się wpierdala do dup ich żon, dziewczyn i konkubentek?Klechom dymać nie wolno i teraz oni, jak te psy ogrodnika, sami nie mogą, więc innym nie dają.
Okropność, nic tylko skuć się pozostało!
Konrad wprawdzie, nie do końca widział bezpośrednie przełożenie księży, dymania i aborcji na losy bywalców lokalu, ale skoro „Podmiej” aż od tego huczał, coś musiało być na rzeczy.
– Elvis, znasz Jasia? Tego, co w POCH-u pracuje. Z takim Ryśkiem, kiedyś tu bywał.
– Jasne, że znam. Ale oni normalnie, to dopiero po trzeciej przychodzą. Chociaż dziś sobota, lada chwila mogą być.
– Niee.. – wtrącił się jeden z „chłopaków” – Rysiek, to o rożnych porach wpada, bo on tam stróż jest. Zmiana rożnie wychodzi, ale Jasiek jest co dzień.
Piło się, gadało się i czas leciał szybciutko. W końcu Konrad rozpoznał wchodzącego Jasia i kolejny literek popłynął w przełyki.
– Muszę z tobą, Jasiu, pogadać na osobności, może pojedziemy do mnie do klubu?
– Czemu nie! Czemu nie! Jedźmy! – Jasiu rozochocony alkoholem, który wypili na miejscu i tym, który jeszcze może wypiją, przystał na tę propozycję.

Weszli do biura, w którym akurat Remo rozmawiał z Marco.
– Cześć wam. Jak tam sprawy? – Konrad zapytał eleganta.
– Wszystko dobrze. Cześć, cześć. Wszystko wyjaśniłem Remowi, jest do przodu – uśmiechnął się Marco i dorzucił wychodząc z biura – Jakby co, to jestem w środku.
Jasiu był wyraźnie pod wrażeniem miejsca, w którym się znajdował. Gabaryty Rema również robiły na nim wrażenie. Stwierdził, że chyba nigdy w takim lokalu nie był.
– Remus jest moim wspólnikiem i przyjacielem – przedstawił kumpla Konrad –Jasiu, chciałbym z tobą pogadać o pewnej delikatnej sprawie.
– Jasne, z tobą Konrad o wszystkim. Co mogę dla ciebie zrobić?
Konrad podszedł do barku i wyjął butelkę tequili.
– Piłeś kiedyś robaczaka?
– Nie, ale chętnie wypiję.
Remo przyglądał się raz wspólnikowi, który kroił cytrynę, raz gościowi, którego ten przyprowadził, z dobrze znaną miną smutnego żniwiarza.
Konrad zademonstrował jak pić trunek, zaraz potem sięgnął do szuflady i wyciągnął gruby plik banknotów. Jasiu aż gębę otworzył, gdy usłyszał, że to dla niego.
– Popatrz na tę listę – wręczył mu kartkę otrzymaną od Robina.
– No widzę. I co?
– Można u was dostać te preparaty?
– Można, jasne, że można. Tyle, że nie są na sprzedaż. No, rozumiecie, to półfabrykaty do produkcji innych rzeczy. Nie jestem pewien, muszę sprawdzić, ale chyba wiele z tych rzeczy u nas zalega. Nie ma na to zbytu i nie ma co z tym zrobić. Często terminy ważności przekroczone, a kasy na utylizację nie ma. Więc leży.
– A gdybyśmy to chcieli kupić?
– Nie można. A zresztą po co to wam?
– Jasiu, nieważne po co – wyciągnął następny plik i rzucił na stół – Jesteś pewien, że nic się nie da zrobić?
Błysk w oczach Jasia dawał nadzieję.
– No nie wiem, może by coś można zorganizować. No nie wiem…
– Pomyśl, stary, pomyśl. Mógłbyś dużo takich plików dostawać. A Rysiu tam u ciebie pracuje? Czy to prawda, że strażnikiem jest? – Konrad rzucił to od niechcenia, próbując naprowadzić tok rozumowania Jasia na właściwe tory.
– Tak, pracuje.
– Pozdrów go ode mnie, no dalej wypijmy! Remuś, a co z tym kelnerem, co nas okradał?
– Wypadek miał. Ręka w gipsie, noga w gipsie. Los go pokarał – wybasował żniwiarz.
– Jasiu, dobrze by było, żeby to, co tu mówimy, nie wydostało się poza ten pokój. Rozumiesz mnie?
– No co ty, może ja nie wyglądam na mądrego, ale swoje wiem i pewne rzeczy też rozumiem.
– Myślisz, że jesteś w stanie nam pomóc? Jasiu, co myślisz?
– Myślę, że się jakieś rozwiązanie znajdzie – odpowiedział zamyślony i schował pieniądze do kieszeni dawno nie pranych wełnianych spodni z samodziału.
– Jutro u was będę. O której wam pasuje? Muszę pogadać z Ryśkiem.
– To jest dla nas teraz priorytet, przychodź o której chcesz. Aha… Bym zapomniał – sięgnął do szuflady po kolejny plik – Przekaż to Ryśkowi ode mnie. Bez zobowiązań, tak z przyjaźni – mrugnął okiem Konrad.
Chwilę potem się pożegnali.
– Co o nim myślisz ? – zapytał Remo.
– Oczy mu się na kasę zaświeciły. Widziałem jak zaczął główkować, trzeba być dobrej myśli… Zresztą jak nie on, to gdzie indziej poszukamy. Ale znajdziemy. A co z Marco?
– Też się wziął do roboty i nawet zachłanny nie jest. Rozdaje towar za darmo, albo za drinki, albo dupy na amfę wyrywa. No, wiesz, lodzik za kreskę.
Najważniejsze, że puszcza towar w obieg. On o tobie z wielkim szacuneczkiem teraz. Ma też jeszcze dwie potencjalne osoby do współpracy. Zaufane. Do sprzedawania. On będzie dobry, ten Marco.
– Też tak myślę. Co z tym domem z wynajęciem?
– Wilcze Gardło chyba odpada. Tam, sąsiedzi wszystko o wszystkich wiedzą, ale na ulicy Bartosza Głowackiego, na Wojtuli, jest gospodarstwo do wzięcia. Dom i zabudowania gospodarcze. Idealne i na uboczu.
– Oho! Podoba mi się. Przypilnuj, Remo, tego gospodarstwa.
– Igor jest w klubie z tą twoją Olgą i jeszcze jakąś. Mowię ci, taka dupa, że jak ją zobaczysz, to wymiękniesz, nie?! Serio, no ci, kurwa, mówię, wytrzeszczu gał dostaniesz, nie?!
Konrad ucieszył się, że ich spotka. Ta trójka zawsze miała na niego kojący wpływ.
– Remus, muszę zebrać myśli. Zostawisz mnie na chwilę samego?
– Jasne, stary, idę do nich. Może tą nowa uda mi się wyrwać.

Konrad został sam.
Jak na razie wszystko szło wyśmienicie. To on pociągał za wszystkie sznurki. Jak jeszcze wypali z Jasiem, a wierzył, że tak będzie, to zaczną zarabiać setki tysięcy dolarów. Albo jeszcze lepiej.
Wrócił myślami do dziewczyn, chyba poranna porcja amfetaminy przestała działać. Poczuł silne zmęczenie i znużenie. Przypomniał sobie o porcji, którą miał w kieszeni. Długo się nie zastanawiał.
– Fajnie by było, być dziś w nocy ogierem – pomyślał.
– Tylko nie przeginaj. Uważaj z tym – ostrzegał Głos.
Dziś nie miał zamiaru mu ulegać. Męska próżność zwyciężyła.
Przełknął, popił, a niedługo potem leciał się wypróżnić. Cóż, wszystko ma swoja cenę. Pół godziny potem z nową energią i poczuciem wszechmocy, poszedł do przyjaciół.
– Nu, na koniec to priszoł! W końcu się pojawiłeś! – Olga udawała obrażoną, ale jej oczy mówiły co innego.
Wstała i pocałowała go. Rita też się podniosła. Jedną rękę położyła mu na tyłku, druga na szyi. Przyciągnęła jego głowę do swoich ust i zamruczała.
– Priwiet, krasawcik, nasz ty trahun.
Teraz obie na nim wisiały. Remo obserwując tę scenę z otwartą gębą był bliski omdlenia. Zazdrościł Konradowi, że aż mu dupę skręcało. Nalał sobie pół szklanki wódki i wypił duszkiem. Przyjaciel coraz bardziej mu imponował. I coraz częściej zaskakiwał.
Konrad, gdy już się uwolnił od dziewcząt, wpadł w objęcia Igora. Przywitali się „na misia”. Cholernie lubił tego faceta.
Potem poszedł tańczyć z Ritą, z Olgą, potem z obiema. A wychodziło mu to coraz lepiej.
Gdy tylko pojawiła się możliwość przejęcia „Gwarka”, pół roku temu, namówił Ankę, żeby go nauczyła jako tako tańczyć. Teraz już nie był kołkiem drewnianym. Wirował, skakał, szalał i pojęcia nie miał skąd czerpie na to tyle siły. No, może jednak trochę się domyślał. W przerwie kiedy siadał wypić, widział jak Igor mu się przygląda. Mimo, iż życzliwie, czuł się jednak trochę nieswojo.
– Pij wody, mnoga wody – uśmiechał się i obalał z Remem kolejna flachę wódy.
Dziewczyny tańczyły z taką gracją, że wokół nich zebrał się mały tłumek pożądliwie patrzących facetów. Były też inne spojrzenia, takie płynące wprost z niewieścich serc. Te, dla odmiany, były kwintesencją nienawiści. Partnerkom właścicieli zwisających jęzorów, nie pasowały konkurentki ze wschodu.
W końcu Konradowi znudziła się dyskoteka. Zaprosił całą czwórkę do siebie. Zatęsknił za kameralnością, intymnością domowej imprezki z rosyjskimi akcentami.
Remo był już ledwo ciepły. Bardzo chciał czymś zaimponować Ricie. Wybrał jednak najgorszą z możliwości. Postanowił się popisać mocną głową. Gonił wszystkich z kolejnymi kolejkami, zgodnie z zasadą - pij, pij, łatwiejsza będziesz.
Próbował rozmiękczyć lodowate serce dziewczyny. No, nie rozmiękczył. Nie zdążył, film mu się urwał odrobinę za wcześnie.
Igor był wcięty, ale nadal logicznie myślał, a nawet jakby trochę rozmowniejszy się zrobił.
– Dużo roboty, da? – zapytał.
– No tak, chcę zorganizować jedną rzecz. Od zera zaczynam, więc dużo roboty. Ale będzie dobrze. No, i drugi klub przejmujemy. Jak wszystko wypali, będzie naprawdę bardzo dobrze. Dużo dienieg będzie! – zaśmiał się.
Co chwilę zerkał na siedzące naprzeciwko niego dziewczyny, a one właśnie zaczęły się całować.
Niepokoił go jeden drobny fakt, skandalicznie słaba postawa jego męskiego instrumentu. Zarówno w tańcu, jak i podczas innych pieszczot, którymi go dziewczyny zasypywały, pozostawał niewzruszony.
– Wsjo budiet horoszo, znajesz, Konrad, ty takoj cielawiek, który gory przestawi, ja tak dumaju, myślę, znaczy się. Ty paniemajesz, rozumiesz mnie?
– Tak. Jasne, że rozumiem. Może się uda, że razem będziemy te góry przestawiać! – zaśmiał się serdecznie.
– Możet byt, mozet byt. Jeścio nie raz pogawarimy.
– Z tobą, Igor, zawsze i o wszystkim mogę rozmawiać.
Polali, wypili. Igor zanucił.

Solnce mojo wzgljadnij na mienia
moja ladoń priewratilas w Kulak
i jesli jest poroh - daj ognia,
wot tak

– Pij dużo wody Konrad, dużo wody – nalał mu całą szklankę mineralnej – Ty mnie ocień silno nrawiszsja.
– Ja też cię strasznie lubię – przez chwilę żałował, że ostatnio się nie dogaduje z Cyngą tak, jak z Igorem.
Wtedy Rosjanin znowu zanucił.

Pieriemien triebujet nasze serdca
pieriemien triebujet nasze glaza.

Dziewczyny przesiadły się do nich, a w zasadzie do Konrada. Próbowały go zachęcić do przejęcia inicjatywy. Tymczasem najbliższy i największy przyjaciel każdego mężczyzny nie chciał wyjść ze stanu zdechłego flaka. Nie pozostało więc nic innego, jak zrejterować.
Konrad był rozczarowany i wściekły. Na Robina, za to, że go nie uprzedził, jak kompromitujące są skutki uboczne brania amfy. Dziewczyny zasmuciły się i, z powodu braku chętnego do zabawy, zaczęły wzajemnie się pocieszać.
I tylko Igor się nie dziwił, że Konrad wymyśla jakąś bajkę o tym, jak pilnie musi być w klubie.

W naszych glazach zwioznaja noc
W naszych glazach potierianyj raj
W naszych glazach zakrytaja dwieri
Szto tiebie nuzno - wybieraj

Pojechał do Anki.


10 stycznia 1993 roku

Znowu spał mało, tylko kilka godzin. Mimo kaca fizycznego i zdechłego nastroju, humor mu się zdecydowanie poprawił. Rano, mimo, że zasypiał ze skurczonym przyrodzeniem, przyjaciel znowu funkcjonował! Sztywno i twardo.
Było po dwunastej. Konrad musiał się śpieszyć, bo był umówiony z Robinem. Pół godziny później siedział w gabinecie i przy pomocy kolejnej kawy dochodził do siebie. Trochę się wczorajszej „awarii” przestraszył. Niedługo potem zjawił się Robin.
– Cześć. Nie najlepiej wyglądasz – odezwał się do chłopaka, który kończył druga filiżankę.
– Dlaczego nie powiedziałeś, że po tym nie furczy? – zapytał się z wyrzutem, robiąc jednocześnie gest, precyzujący, o jakie furczenie chodzi.
– Mnie tam furczy. Ale fakt, często się zdarza, że ptak nie działa – uśmiechnął się z tym sekundowym grymasem – Jutro, albo jeszcze dziś wieczorem, przyniosę ci coś, po czym będziesz bestią. Mścicielem. Pogromcą kobiet.
– Przynieś, przynieś, to bardzo ważne. Napijesz się czegoś?
– Też kawę poproszę.
– Jak nasze sprawy?
– Mam już cały sprzęt. Mam też, ze swoich źródeł, materiał na wyprodukowanie, myślę, około kilograma. To jest dziesięć tysięcy porcji. Przy odpowiednim podrasowaniu, piętnaście tysięcy jednostek handlowych.
Konrada te wiadomości od razu postawiły na nogi.
– Re-we-la-cja! – aż klasnął w dłonie.
Sięgnął do szuflady. Najwyraźniej jednak, wczorajszy utarg nie został jeszcze rozliczony.
– Kasia! – wrzasnął bardzo głośno.
Zaraz zjawiła się menedżerka klubu.
– Przynieśże mi trochę pieniędzy!
– Robi się, szefie.
Chwilę później, wyraźnie zadowolony Robin chował do kieszeni kangurki plik banknotów.
– Chciałbym, żebyśmy zaczęli produkcję w ciągu kilku najbliższych dni. Mamy już na oku dom, a w zasadzie całe gospodarstwo.
– Musimy mieć inne, niż moje źródła materiału.
– Wiem. Już się tym zająłem. Jutro będę wiedzieć więcej – Konrad był nakręcony. Wtedy ktoś zapukał do drzwi.
– Proszę.
W drzwiach stał Jasiu.
– Wchodź, stary! A ja pana pożegnam i proszę mi tę fakturę dostarczyć wieczorem – zaimprowizował Konrad.
Robina już nie było. Załapał.
– Rozmawiałem z Rysiem, strażnikiem. Zresztą ja poniekąd odpowiadam za odpady i złożone prefabrykaty – Jasiu przeszedł od razu do rzeczy – Nie będzie to proste, no wiesz…
– Nie wiem – Konrad patrzył mu prosto w oczy.
– No, tam tego dobrze pilnują i jest....Hmm.. Ewidencja, no wiesz. Będę musiał jeszcze kogoś w to wciągnąć…
Konrad widział, że facet kombinuje. Chciał ugrać dla siebie jak najwięcej, ale to znaczyło, że załatwi sprawę.
– Niech załatwi pierwszą partię. Będzie umoczony, potem już będzie twój – powiedział Głos – A kwity na niego znajdziemy.
– Dobra – Konrad przerwał bezceremonialnie ględzenie Jasia – Możesz to załatwić czy nie?
– Mogę, ale to będzie kosztować.
– Ile?
– Sto baniek od przesyłki.
– Ile to kilogramów?
– Trzydzieści.
Wziął kalkulator, przeliczył. Było lepiej, niż myślał. Dużo, dużo lepiej!
– Niech będzie. Stoi – odpowiedział niby niechętnie –Tylko nie nawal! Kiedy pierwsza partia?
– Nawet we wtorek może być.
– Ale pierwszą partię puszczasz gratis. Dostałeś wczoraj kasę, nawet więcej dostałeś.
– Jasne, jasne. Pierwsza już jest opłacona.
Jasiu nie wierzył własnemu szczęściu, a Konrad się w duchu śmiał.
– Ale palant, gdyby powiedział pięć razy tyle, też bym się zgodził i to bez wahania!
– Bądź u mnie tutaj o osiemnastej, dobrze? Obgadamy szczegóły – dodał głośno.
Pożegnali się. Konrad zaczął skakać z radości, klepać się po udach, a potem wrzeszczeć na cale gardło:
– Ha ha ha ha! Jest super!
Przeszedł się po klubie, dumnie oglądał swoje dziecko.
–Jestem skazany na sukces – myślał.
– Jesteś, mały, jesteś – chwalił Głos.

O osiemnastej zjawili się wszyscy wspólnicy.
Tatar był jak zawsze spokojny, Remo, skacowany, ale raczej pozytywnie nastawiony, tylko Cynga ponury i milczący. Jak zawsze ostatnio.
Konrad zdał im relację z ostatnich spotkań. To ich pobudziło, nawet Cynga sprawiał wrażenie poruszonego.
– Remo, jutro chcę, żebyś podpisał umowę najmu. W razie czego z opcją kupna. Wszystkiego się dowiedz, pogadaj z agentem. We wtorek chciałbym już tam legalnie siedzieć.
– Dobra, jutro poświęcę na to cały dzień, nie?
– No, dobra – niespodziewanie odezwał się Cynga – Kasę wydajemy, ja ci wierzę. Dostałeś od nas wolną, no… rękę, bo do tej pory nie możemy gadać ze coś spaprałeś. Na odwrót. Pomnażasz kasę, za przyjaciela cię mamy, ale w końcu, kurwa, chcę wiedzieć, jakie na tej witaminie jest przebicie. I ile z tego będziemy mieć?
– Dziś to policzyłem. Załóżmy, że będziemy sprzedawać działkę, kreskę, w cenie piwa. Mówię o czystej amfetaminie, bo podrasowanie towaru zostawiam dealerowi. No, to pomijając koszty Robina... Z nim jeszcze nie gadałem o szczegółach, chcę żebyście byli przy tym...
– No mówże, ile?! – niecierpliwił się Cynga.
– A dlaczego w cenie piwa? Bo chcę być konkurencyjny. Pięć piw trzyma dwie, trzy godziny, a jedna nasza kreska, tak na początku, z sześć godzin.
– Ile?! Powiesz, kurwa, wreszcie?
– Jeden do czterdziestu pięciu. To, jeżeli sami sprzedajemy. Jak będziemy puszczać innym, będzie trochę mniej. Wszystko zależy od źródeł pozyskiwania materiału.
Na kilka sekund zapanowała cisza
– Możesz powtórzyć? – wyszeptał Remo, a Cynga z Tatrem zastygli.
– Za każdego dolara dostajesz czterdzieści pięć, no, może czterdzieści, odliczając Robina i jakieś dodatkowe koszty.
– Nie robisz sobie z nas jaj, nie? – dopytywał się Remo, nie bardzo mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
– Nie. Nie robię sobie z was jaj, moi drodzy przyjaciele i wspólnicy!
Zaczęli go zasypywać pytaniami. On spokojnie i wytrwale udzielał im wyselekcjonowanych z premedytacją informacji.
Wieczorem zjawił się jeszcze Robin. Obgadali w piątkę jego dolę. Na koniec Konrad jeszcze raz wszystko przeliczył. Wyszło nawet lepiej, niż jeden do czterdziestu.
O dwudziestej drugiej siedział już z dziewczętami w domu. Specyfik, który dostał od Robina, go nie zawiódł. Naprawdę zamienił go w demona seksu o niespożytej energii.
– To też trzeba będzie sprzedawać – pomyślał o metaamfetaminie.
O szóstej nad ranem rosyjski przeciwnik się poddał. Zmordowany, ale zadowolony.
– Życie jest piękne, świat jest piękny, a ja będę stał na jego szczycie – chodziło Konradowi po głowie.

11 stycznia 1993 roku

Spotkali się wieczorem w klubie. Konrad był po rozmowie z Jasiem.
We wtorek w nocy, podczas zmiany Ryśka, miał wywieźć swoim autem pierwszą partię materiału.
Konrad i wspólnicy doszli do wniosku, że im mniej osoby, stanowiące poszczególne elementy ich układanki, będą o sobie wiedziały, tym lepiej. Zrezygnowano więc z podawania adresów. Wspólnicy postanowili odebrać przesyłkę bezpośrednio z samochodu Jasia. Remo doskonale wywiązał się ze swojego zadania i od następnego dnia gospodarstwo było do ich dyspozycji.
Marco już puścił w obieg całą próbną partię amfy. Była hitem. Ludzie chcieli więcej! Tatar i Cynga zobowiązali się pogadać z ochroniarzami ze „Spirali”, żeby tamci przymykali oko na ich dystrybutorów. Oczywiście nie za darmo.

12 stycznia 1993 roku

Od rana zajmowali się gospodarstwem. Wpuścili ekipę, która uprzątnęła teren. Po południu sprowadzili Robina. Wybrał do produkcji pomieszczenie gospodarcze, w którym wcześniej ubijano świnie, gotowano świeżonkę i przygotowywano kiełbasę. Było tam podłączenie wody, gazu, prądu i w miarę dobra wentylacja. Tego samego dnia wspólnicy przywieźli tam przesyłkę od Jasia. Robin całą noc majstrował.

13 stycznia 1993 roku

– Ruszamy dziś? – zapytał Konrada Robin – Dziś trzynasty…
– No to co, że trzynasty?! Jasne, że dziś.
I tak się zaczęło.
Dodano: 16.05.2010 10:34
 
akm990 (3.93)
mężczyzna, lat 44,
Zakopane / Dublin, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
w sumie nie czytam spamu ale pierwsze zdanie jest ciekawe

"Pili prawie całą noc. Alkohol spływał po Konradzie, jak po kaczce."
pewnie nabyl skads genetyczna odpornosc na alkochol
Dodano: 16.05.2010 14:31
 
valdie68 (3.69)
mężczyzna, lat 55,
Baile Bhlainséir, Irlandia
Temat:  Zapalniczka
Dwóch studentów rozmawia po popijawie:
- Ty, który mamy rok?
- Piąty, pojutrze obrona.
Dodano: 24.07.2010 5:39
Odpowiedzi:    
2
Dodaj Odpowiedź
 Musisz być zalogowany aby odpowiedzieć na tego posta.
Zaloguj się aby odpowiedzieć na posta lub zarejestruj się jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w serwisie.