Trzydziestoparoletni Mercedes, klasa kemping, kilka metrów odbrapanego wnętrza z miniłazienką, aneksem kuchennym, sofa... I tyle. Oto przestrzeń sceniczna spektaklu „Emigranci” Teatru Wiczy. To wszystko pod dublińskim i chmurnym niebem, które gości od wielu lat setki tysięcy „europejskich” (1 maj 2004) emigrantów. Zawsze ciekawi mnie to, jak napisałby te sztukę Sławomir Mrożek, gdyby wiedział 30 lat wstecz, że „kiedyś” (tyle, że na pewno) Polska znajdzie sie w Unii?
Publiczność została zaproszona do wnętrza emigranckiego vana prostu z ulicy. Tu ciocia, tam wujek, tam krewna. Jesteśmy „swoi”. Ta „swojość” sprawia, że od tego momentu rodzinnie XX i AA nie mają przed nami tajemnic. Czujemy się jak z wizytą u znajomych. Oto rozmawiają, parzą herbatę, podbierają sobie papierosy i herbatę. Częstują nas (widzów) wódką („Gorzka ŻOŁĄDKOWA”
i wadzą się. To wadzenie nie ma w sobie nic z mistycznego wadzenia się Konrada z Bogiem z „Wielkiej Improwizacji”. W „Emigrantach” według Wiczy raz jeden, raz drugi jest górą i „ma rację” tożsamą z absolutem. Skoro wiemy, że absolut jest tylko w gestii czystej idei (Platon), to zdamy sobie sprawę, że obaj muszą ponieść klęskę. Owa klęska tożsama jest z poczuciem niespełnienia i bezcelowości. A jak jest z naszą emigracją? Jaka postawa w nas wygrywa Czytelniku, Czytelniczko? „Robol – robocop”? Czy intelektualista flustrat?
Historia XX (znakomita kreacja Radosława Smużnego) i AA (przejmujący Krystian Wieczyński) przenosi się z kart sztuki Mrożka i kempingowej czasoprzestrzeni („bolesne tu i teraz” z dylematem „więzienie to czy świadomy oddech wolności”
na zewnątrz... Na zewnątrz, gdzie wszystko wygląda tak samo. Bo niebo, ziemia, i gwiazdy te same wszędzie. Tak samo jak moralne rozterki i ból samotnej duszy każdego emigranta. Pasożytniczo – symbionalna zależność od siebie XX i AA wcieka kropla po kropli w nasze życie. Z perspektywy emigranta w kilkuletnim już stażem, jak w kalejdoskopie i wielkim skrócie zobaczyłem setki scen i rozmów, których byłem świadkiem tutaj, w Dublinie. Czas zatoczył koło. Emigranci – szczególnie z nad Wisły – wciąż tacy sami. Dokładnie tacy sami. Zawieszeni między tęsknotą a nienawiścią do starych miejsc, pomiędzy udawaniem, że jest „allright” a bólem serca wśród obcych. Ciągle na półpiętrze życia, w wykroku nad przepaścią naszych polskich grzechów, uprzedzeń i przywar... Ciągle „ni tak ani siak” cytując W. Gombrowicza.
Sztuka na dwa ciała i głosy boli. Bolało i mnie. Obserwowałem aktorów, ale w ich twarzach widziałem dziesiątki XX i AA. Z podobnymi problemami, zespołem zachowań i reakcjami na dwa światy „tu i tam”. To przygnębiające, kiedy zdamy sobie sprawę iż obcujemy z realnym życiem na który nie mamy wpływu. Nikt z widzów nie może niczego dodać od siebie. To oczywiste, bo mamy do czynienia z precyzyjnie napisaną sztuką teatralną, która przewiduje tylko dwóch aktorów. Ale – moim zdaniem – podobnie jest z naszymi losami (rolami) emigranckimi. Twamy w ustalonym niezależnie od nas kręgu, którego nigdy nie przekroczymy. Trwamy a wizja powrotu jest mglista jak banalne słowo „kiedyś”.
Radosław Smużny i Krystian Wieczyński grają na emocjach widzów. Bez sztucznych, aktorskich fajerwerków wydobyli ze sztuki Mrożka emocje, ironię i humor przyprawione odrobiną ekspresji podanych w odpowiednich proporcjach. Czekamy w napięciu (mimo, iż znany treść sztuki) do końca... A potem już tylko ból głowy emigranta i zestaw tych samych pytań. Wciąż bez odpowiedzi...
Teatr Wiczy działa od roku 1991. Z miejsca narodzin teatru – Brodnicy – jego założyciele znaleźli swoje miejsce w Toruniu. Po roku 1989 ludzie kultury i sztuki, reżyserzy, pisarze i dramaturdzy uciekają od tematów społecznych. Oczywiście od 20 lat głosi się potrzebę mówienia językiem sztuki i znaków estetycznych o tym co dzieję się z Polakami i wokół nich samych w obolałym, (po)transformacyjnym świecie. Mówi się, ale niewiele „robi się” w tej materii. Po długiej chwili zastanowienia na listę ważnych zdarzeń kulturalnych poświęconych naszym polskim przemianom wpisałbym jedynie „Psy” Pasikowskiego, „Persona Non Grata” Zanussiego, „Gnój” – powieść Kurczoka i twórczość Masłowskiej. Tylko tyle.
I tu ciekawostka. Ideą stworzenia grupy, która przerodziła się w Teatr Wiczy, były przygotowania do widowiska upamiętniającego odzyskanie niepodległości przez Polskę. Od tamtej pory artystycznej drodze Teatru przyświeca jeden cel: „poszukiwanie nowego języka wyrazu scenicznego w celu poruszania istotnych spraw społecznych”. W taki sposób mówi o Teatrze jego założyciel i dusza Romuald „Wicza” Pokojski.
„Sztuka społeczna” ale nie „publicystyka”
Oglądając „Emigrantów” w wykonaniu aktorów Teatru Wiczy wchodzimy w tunel naszych „narodowo – kompleksowych” powiązań. Przez pryzmat aktorów, ich kwestii, dialogów, gestów i rekwizytów widzimy siebie. Na dnie serca ukłucie, jak szpilką niewidzialną. W zakamarku duszy nerwowość i podenerwowanie nieznanego pochodzenia. Jak na taśmie wideo oglądamy znane sceny już scenki i rozmowy z przeszłości. Z Dublina (czytaj: Londynu, Berlina, Paryża, czy Barcelony). Jedna rzecz je tylko wyróżnia od sceniczne partytury pana Mrożka. Realność, czyli mocne osadzenie w naszej emigranckiej epopei bez końca.