Od rana chodził, otworzyłam oczy o 7- mej i się zaczęło.
Zejście na dół i codzienny rytuał, a on za mną.
Próbowałam go olać, przyćmić go obowiązkami i zajęciami, o których bym siebie nie podejrzewała.
On zawsze krok za mną, czasami miałam wrażenie, że to jakaś obsesja.
Ja wiem, że on chciał dobrze, ale ja nie byłam gotowa.
Zabrakło chyba odwagi. Był moment, że prawie mnie "złamał", jednak jakaś siła wyższa czuwała, bo okoliczność przyrody nie dopuściła go do słowa.
Wiem, że wróci, wtedy będę gotowa.
Przyjdzie, a ja usiądę i napiszę ten WPIS, który mnie prześladuje, a wtedy niech się dzieje co ma się dziać :P